Film „Chef Flynn – najmłodszy kucharz świata” o 20-letnim Flynnie McGarrym, który na wiosnę otworzył własną restaurację w Nowym Jorku, można zobaczyć na American Film Festival we Wrocławiu.
W jednej z moich ulubionych dziecięcych piosenek Fasolki wraz z Kulfonem gdybały na temat dorosłości. „Kulfon, Kulfon, co z ciebie wyrośnie?!” – pytał chórek. On odśpiewywał wymijająco: „Sam jeszcze nie wiem! Dziś mam ochotę zostać maszynistą, może jednak w końcu zostanę dentystą albo artystą albo hutnikiem z dobrym wynikiem albo naleśnikiem”.
Ale żarty na bok. Troska o to, „co z nich wyrośnie”, towarzyszy każdemu, kto decyduje się na dziecko. Niektórzy rodzice wysyłają pociechy na pięć zajęć dodatkowych w tygodniu, w tym obowiązkowy mandaryński dla niemowląt, grę na harfie i zajęcia z coachem jeszcze w kołysce. Inni traktują dziecko jak kwiat – podlewają i patrzą, co z tego wyrośnie, czasami ze byt dużego dystansu. Bez względu na obraną strategię, większość obsesyjnie myśli o tym, jak nie przegapić „tego” momentu. Jak dostrzec, co dziecko lubi robi i co robi dobrze. Meg McGarry, mama bohatera filmu „Chef Flynn”, może być dla wielu z nich wzorem.
„Chef Flynn” jest obok „Narodzin gwiazdy” (polecanych przez „Vogue Polska” jako premiera listopada!) filmem otwarcia wrocławskiego American Film Festival 2018. Wyreżyserowany przez Camerona Yatesa obraz śledzi drogę, jaką Flynn McGarry pokonał, by stać się „Justinem Bieberem kuchni”, chłopcem z okładek większości magazynów kulinarnych ostatnich lat, autorem superpopularnego konta na Instagramie, a także kulinarnych pop-upów w najbardziej prestiżowych restauracjach na świecie, mówcą na prestiżowych wydarzeniach i wreszcie, szefem kuchni z własną restauracją. Jego The Gem od wiosny jest gorącym miejscem dla odwiedzających Nowy Jork smakoszy. W tym miejscu warto dla porządku dodać, że Flynn urodził się 25 listopada 1998 roku. Gdy po wydaniu ostatniego deseru na zapleczu kuchni, ekipa oblewa sukces szampanem, w świetle amerykańskiego prawa człowiek, który zawiaduje całym tym przedsięwzięciem, nie może wziąć nawet łyka. Może dlatego zdecydował się świętować swoje dwudzieste urodziny w Polsce?
W biznesie jest już od dziesięciu lat, czyli gotuje przez połowę swojego życia. Miał dziesięć lat, gdy w przydomowej przestrzeni otworzył „klub kolacyjny”. Trzy lata później zaliczał praktyki w kliku prestiżowych restauracjach. Jako piętnastolatek trafił na okładkę „New York Timesa”. Jako dziewiętnastolatek miał na koncie autorskie danie znane kulinarnym odkrywcom na całym świecie – Beet Wellington, autorską wersję tradycyjnego Beef Wellington z burakiem w roli głównej. Jego życie to gotowy materiał dla filmowca. W końcu opowieść o niesamowitym sukcesie wybitnej jednostki to jedna z ulubionych ścieżek, jakimi chadza kino. Jednak Cameron Yates nie idzie na skróty. „Chef Flynn” to spojrzenie na skomplikowaną drogę zdeterminowanego i świadomego młodego człowieka, który od zawsze może liczyć na ogromne wsparcie. Jego mama, Meg, jest drugą ważną bohaterką tej produkcji. Reżyserka miała kamerę wycelowaną w syna, odkąd ten pojawił się na świecie. Dzięki niewiarygodnie bogatemu domowemu archiwum Yates dostał do dyspozycji przekrojowy materiał, który czyni seans filmu znacznie bardziej angażującym, niż zastępczo wykorzystywana w takich przypadkach formuła „gadających głów”. Na ekranie filmy nakręcone przez Meg połączone są z nagraniami, które powstały podczas około sześciu lat towarzyszenia Flynnowi z kamerą przez ekipę.
Postać mamy wprowadza na ekran ciekawe napięcie. Kilkakrotnie podczas seansu zerkałam w listę nazwisk, żeby sprawdzić, czy to przypadkiem nie ona wyreżyserowała film. Matka jest obecna w życiu syna stale – jest jego opiekunką, managerem, księgową, kelnerką, przyjaciółką i psychologiem. Łatwo byłoby założyć, że to kolejna historia o toksycznej mamuśce z Los Angeles, która za wszelką cenę lansuje swoje dziecko, żeby za jego karierę zbudować sobie basen. Nic bardziej mylnego. To nie Meg wymyśliła Flynna. To on zmusił matkę, by poszła za nim. Widząc to, co widziała, nie miała wyjścia, choć nie była to łatwa droga. Yates nie daje odpowiedzi na pytanie o pochodzenie geniuszu. Flynn nie jest dzieckiem kulinarnych pasjonatów, a Meg nie okadzała ciążowego brzucha wędzonym tymiankiem. W tej całej niesamowite machinie stale obecny jest element losowy. Reżysera ciekawi to, jak wchodzić w relacje z przypadkiem.
Na ekranie przewija się wiele intymnych wątków. Temat alkoholizmu ojca, jego wpływu na psychologiczną dyspozycję syna i przyglądanie się procesowi odbudowywania tej relacji. Spojrzenie na proces oswajania skrajnych emocji i negocjowanie osobistych granic. Portret niezależnej i samodzielnej kobiety, którą niespodziewanie sukces syna w pewnym stopniu ubezwłasnowolnił, choć nie unieszczęśliwił. Sposób, w jaki film Yatesa pokazuje relację matki i syna sprawia, że film wychodzi z szufladki opowieści o geniuszu i pasji. Staje się nieoczywistą opowieścią o dorastaniu i ciekawym, nieoczywistym głosem, w dyskusji o tym, jak można wychowywać i edukować młodzież. Przy okazji przypomina to, co już wiemy skądinąd: jeśli masz talent, wcale nie będzie ci łatwo, bo inni będą ci zazdrościć. Media to potwór, który raz hołubi i lansuje, a za chwilę pokazuje środkowy palec.
Flynn McGarry przyjechał do Polski. 23 października przygotowywana przez niego kolacja odbędzie się we Wrocławiu podczas American Film Festival, a 24 października młody szef kuchni odwiedzi stolicę. Warszawskiemu pokazowi w Fortecy Kręglickich także będzie towarzyszyła kolacja. 9 listopada film trafi do kin dzięki firmie dystrybucyjnej Films For Food.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.