Portrety epoki: zdjęcia polskiej sceny muzycznej lat 80. i 90.
Moje pierwsze wspomnienie z kapitalizmu to czekoladowy baton. Nie pamiętam nawet jego smaku, tylko zachwycające wrażenie cukrowego haju i apetyt na więcej wrażeń. Ten sam stan zdawała się zresztą odczuwać cała młoda Polska – napisał Jakub Bożyk we wstępie do wystawy, pokazującej scenę muzyczną okresu transformacji. Wystawa „Andrzej Georgiew. Are You A Rebel?” to wybór ponad stu zdjęć z archiwum wybitnego portrecisty. Obok Brygady Kryzys, Kory czy Muńka Staszczyka można tu zobaczyć fotografie debiutującej Kasi Nosowskiej, Kayah, czy Agnieszki Chylińskiej.
– Choć Andrzej Georgiew nie był fotografem bardzo znanym, dla całego pokolenia młodszych twórców to mistrz – mówi Karolina Puchała-Rojek z otwierającej wystawę fundacji Archeologia Fotografii. To właśnie młodsi fotografowie skontaktowali fundację z wdową po Georgiewie, która otworzyła przed nimi zakurzone archiwa.
Jak zauważa Puchała-Rojek, „prawie nie wystawiał, nie wydawał albumów, był bardzo skromną osobą, skupioną raczej na pracy, a mniej na promowaniu jej efektów. Robił fotografię portretową, używał dużego formatu. Skupiał się na budowaniu relacji z modelem, szukaniu odpowiedniej przestrzeni. Pewnie dlatego zdjęcia polskiej sceny muzycznej z końca lat 80. i lat 90. leżały tak długo zapomniane.
– Wiedzieliśmy, że fotografował do „BRUMU” i „Tylko rocka”, ale nie spodziewaliśmy się tak niewiarygodnej ilości materiału, takiej energii i zapisu atmosfery tamtych czasów. To jak otwarcie drzwi do minionej epoki – dodaje Puchała-Rojek.
– Jeszcze w 1990 roku przeciętna sprzedaż rockowego winylu zamykała się w 10 tysiącach egzemplarzy. Rekordziści tacy jak De Mono wchodzili na pułap 50 tysięcy. Jednak już kilka lat później branża nabrała rozpędu za sprawą Wilków czy Heya, którym udawało się przekroczyć barierę 200 tysięcy, z dzisiejszej perspektywy wręcz absurdalnie niedosiężną. Wszystko to odbywało się zaś w westernowej atmosferze, bo rynkiem trzęśli różni tajemniczy faceci, którzy mieli wprawdzie walizki pełne pieniędzy, ale też wyraźne braki w profesjonalizmie. Jeden z takich facetów spotkał się z Muńkiem Staszczykiem w warszawskiej knajpie U Szwejka, gdzie zbierali się ludzie z miasta. Położył walizkę kasy na stole, powiedział: „Panowie, no macie tu. Jest OK? Bo ja się spieszę”, i tak podpisali kontrakt na Kinga – opisuje Bożek.