Diana Vreeland: Od młodzieńczych kompleksów do amerykańskiego „Vogue’a”
Opracowała styl Jacqueline Kennedy i sprawiła, że zawód stylistki stał się prestiżowy. To jej wizja mody budowała autorytet amerykańskiego „Vogue’a” w latach 60., a później sukces oddziału ubioru nowojorskiego MET. Sięgamy do archiwalnych zdjęć Diany Vreeland, żeby odkryć, że jej ekscentryczny styl nabiera nowych znaczeń. Dziś Diana z różowymi policzkami, czerwoną szminką i etniczną biżuterią staje się symbolem wolności w modzie.
Już w dzieciństwie wyróżniał ją duży, lekko spłaszczony nos. Jako panienka z zamożnej rodziny, brzydsza z dwóch córek pięknej matki, wiedziała, że kanony z początku XX w. nie dają jej wielkich szans na sukces towarzyski. Dlatego jako nastolatka miała obsesję na punkcie wyglądu, który starała się naprawić niekonwencjonalnymi metodami, na przykład spała na świeżym powietrzu, chodziła na długie spacery albo dwie godziny dziennie tańczyła w odświętnym kostiumie. W ten sposób nauczyła się, że piękno to stan umysłu – sposób życia, który można wypracować samemu. Przy okazji przekonała się, że ma do tego talent. Była towarzyska, uwielbiała podróże i modę. Wkrótce konwencjonalna uroda przestała mieć dla niej znaczenie, siłę czerpała z autokreacji.
Miała 15 lat, gdy notowała w pamiętniku: „Zawsze miałam wspaniałą wyobraźnię, myślałam o rzeczach, które nigdy nie mogłyby istnieć”.
Amerykanka w Europie
W wieku 21 lat wyszła za wpływowego finansistę, niedługo później urodziła dwóch synów i dla dobra kariery męża z Nowego Jorku przeprowadziła się do Londynu. Europa przełomu lat 20. i 30. okazała się dla niej rajem. Spędzała czas z brytyjską arystokracją, została nawet przedstawiona królowej. Przyjaźniła się z artystami, m.in. Cecilem Beatonem. Regularnie jeździła do Paryża po zakupy – kupowała ubrania z nowych kolekcji i poznawała francuskich projektantów, wśród nich Coco Chanel.
Rozmach i fantazja niosły ją daleko, ale rzeczywistość dała o sobie znać. Diana żyła wśród bogaczy, ale sama nie była aż tak zamożna. Żeby utrzymać dotychczasowy status, musiała zacząć pracować. Tak powstał projekt małego butiku. Z żony przy mężu, która cieszy się urokami Europy, Diana stała się praktyczną Amerykanką – kobietą pracującą.
Otworzyła butik z bielizną, który był witryną jej marki. Nadzorowała produkcję i sprawdzała swój rynkowy zmysł. Szybko przyciągnęła do sklepu milionerki, podobno nawet samą Wallis Simpson. Amerykanka właśnie w sklepie Diany miała kupić koszulkę nocną na pierwszy weekend z Edwardem Windsorem, który później abdykował, by poślubić Simpson.
Nowy początek
Prawdziwą karierę w branży Diana rozpoczęła kilka lat później, już po powrocie do Nowego Jorku, do czego znów zmusiły ją służbowe sprawy męża. Miała 33 lata, nastoletnich synów, kiedy swoim stylem, a konkretnie koronkową suknią Chanel z bolerkiem i różą we włosach, zwróciła uwagę Carmel Snow. Redaktorka naczelna amerykańskiego „Haarper’s Bazaar” mawiała, że „elegancja to dobry smak plus odrobina brawury”. To zdanie idealnie charakteryzowało Vreeland, która wkrótce dostała w „Haarper’s Bazaar” stałą rubrykę „Why Don’t You”. W felietonach zadziornie pytała „Dlaczego by nie…” i uruchamiała wyobraźnię czytelniczek, przybliżając życie wyższych sfer. Opisywała więc rzekome francuskie rytuały, jak mycie dziecięcych włosów w szampanie albo inspirowała do oryginalnych kostiumów na bal maskowy, sugerując postać infantki. Swobodny język i poczucie humoru spodobały się czytelnikom. Diana została w redakcji na 24 lata. Była redaktorką mody i stylistką. Zawsze zaangażowana, charyzmatyczna i wizjonerska. Współpracowała z fotografami po partnersku – wykłócała się o detale, podglądała kadry. To było nowe.
Jej talent szanowała m.in. Jacqueline Kennedy, która wiedziała, że językiem mody może wzmocnić to, co ma do powiedzenia. Poprosiła więc Vreeland o pomoc w stworzeniu odpowiedniego stylu. Perfekcyjnie skrojone sukienki i płaszcze, linie dekoltów w łódkę i toczki wyrażały spokój i harmonię, skromność i wyrafinowanie. Tak powstał wizerunek Jacqueline Kennedy – pierwszej damy nowoczesnej Ameryki.
Kariera w „Vogue’u”
W wieku 59 lat Vreeland znów zrobiła krok do przodu. Zamiast iść na emeryturę pojawiła się w redakcji amerykańskiego „Vogue’a” i jak zawsze zaczęła wprowadzać własne porządki. Gdy świat obiegła wieść o samobójstwie Marilyn Monroe, gotowy był akurat do druku numer magazynu z materiałem o gwieździe. Redaktor naczelna Jessica Daves chciała wycofać nakład. Diana uważała, że magazyn powinien się ukazać, będzie to hołd dla aktorki. Wydawca przyznał jej rację i zaproponował Dianie stanowisko naczelnej.
W nowej roli czekało ją trudne zadanie – miała podnieść sprzedaż magazynu i tchnąć ducha nowoczesności. Tak zaczęła się rewolucja.
Wcześniej portrety bohaterek – kobiet z towarzystwa – zawsze były czarno-białe. Ona wprowadziła kolor. Dopuściła do głosu młodych – prawą ręką nowej naczelnej została młoda redaktorka Grace Mirabella.
Vreeland promowała amerykańską modę, a jednocześnie realizowała materiały w najodleglejszych zakątkach świata – rodzina królewska w Maroko, primabalerina w Rosji, ślub maharadży w Himalajach. Bajkowe reportaże były dla czytelników „Vogue’a” oknem na świat. W świecie też fotografowano modę. Sesje Richarda Avedona, Irvinga Penna czy Henry Clarke’a odbywały się w Syrii, Jordanii albo Meksyku i wychodziły daleko poza konwencję gatunku. W jednym z edytoriali twarz Veruschki oplatał geometryczny krąg warkoczy, a sylwetkę w krajobrazie spowijał materiał zmieniający modelkę w abstrakcyjną rzeźbę. Redakcja doskonale wyczuła „Youthquake”, czyli młodą energię, która zatrzęsła rzeczywistością lat 60., na zawsze odmieniając dostępność mody, obyczajowość i estetykę.
Vreeland stawiała na nowe twarze, jej odkryciem i modową fascynacją stały się młode Penelope Tree czy Edie Sedgwick, którym jako redaktorka naczelna utorowała drogę do kariery. W „Vogue’u” gościła też często inna słynna modelka tamtych lat – Twiggy, oczywiście w towarzystwie Mary Quant.
Odczarować muzeum
Lata 70. przyniosły kolejny zwrot akcji. Vreeland rozstała się z „Vogiem” i została konsultantką w oddziale ubioru nowojorskiego MET. Nie była historyczką sztuki i nie zamierzała nią zostać. Modę XX w. znała z doświadczenia. Do swojej pierwszej wystawy o twórczości Christobala Balenciagi podeszła jak do sesji modowych. Stylizowała eksponaty zamiast pokazywać jak neutralne obiekty. Realistyczne manekiny wymieniała na geometryczne. Tłumaczyła, że muzeum nie może wyglądać jak dom towarowy.
Wykorzystywała wieloletnie kontakty, żeby ściągać z Europy najcenniejsze stroje. Wreszcie w 1973 r. z otwarcia swojej pierwszej wystawy „The World of Balenciaga” zrobiła wydarzenie sezonu, zapraszając śmietankę towarzyską z Andym Warholem, Halstonem czy Robertem Scull na czele. I znów zatriumfowała. Zebrała mnóstwo pozytywnych recenzji, przyciągnęła tłumy, a potem zorganizowała jeszcze 11 wystaw. Prawie 50 lat pracy w branży mody opisała w autobiografii zatytułowanej jak monogram na luksusowym jedwabnym szlafroku „D.V”. Książka ukazała się w 1984 r., pięć lat przed śmiercią Vreeland. Diana Vreeland zapisała się w historii jako ekscentryczka i wizjonerka. Jej konsekwentny wizerunek Indianki z mocno zarysowanym nosem, malowanymi na różowo policzkami i etniczną biżuterią oddawał to, co ceniła najbardziej – szczerość i wolność kreacji. „Życie jest spektaklem” – napisała. Swoją rolę w tym widowisku stworzyła znakomicie.