Na co pójść do teatru w ustępującym powoli, choć mamiącym nas wiecznym latem 2018 roku? Wybraliśmy sześć premier, schodząc nieco ze szlaku wydeptanego przez największych i uznanych polskiej sceny. Na koniec roku proponujemy mniej oczywisty repertuar.
1.„This is the Real Thing”
„Kiedy zamkniemy oczy, nasze ciało traci granice” – mówi choreografka i tancerka, Anna Nowicka. Można to odnieść do jej performansów. Drgająca od basów podłoga, podmuch powietrza za biegnącym tancerzem, oślepiające rozbłyski i czerń tylnich planów, w których coś widzimy i nie jesteśmy pewni, czy to nie złudzenie.
Artystka jest adeptką nowojorskiej The School of Image, gdzie, jak twierdzi, obudziła się we śnie. Szkoła prowadzona przez Catherine Shainberg czerpie ze średniowiecznej żydowskiej tradycji kabalistycznej, uczy pracy ze snami i wyobrażeniami. I choć program nauczania skierowany jest do psychologów i terapeutów, to Nowicka postanowiła wykorzystać zdobytą wiedzę w tańcu. Dzięki temu stała się jedną z najciekawszych polskich choreografek (jej portret można znaleźć w papierowym wydaniu listopadowego „Vogue’a”). Spektakle choreografki angażują przede wszystkim zmysły, są ruchomą trójwymiarową halucynacją skomponowaną ze światła, muzyki i ciał tancerzy.
Nic więc dziwnego, że w swoim najnowszym spektaklu współpracować będzie z najnowszą – i najmłodszą – gwiazdą teatralnej reżyserii świateł, Aleksandrem Prowalińskim, który ostatnio zabłysnął choćby w debiucie teatralnym Agnieszki Smoczyńskiej, nagradzanej reżyserki filmowego musicalu „Córki dancingu”. Do ekipy realizatorów dołączył także równie utalentowany Adam Świtała. Kompozytor zdobył wykształcenie w Islandii – ojczyźnie Björk, Jonsiego oraz innych gwiazd muzyki niezależnej, gdzie, jak się zdaje, wszyscy mieszkańcy nie tylko muzykują, ale i zakładają kapele oraz wydają znakomite płyty. Wśród realizatorów znajdziemy też zasłużonego kuratora i dramaturga najciekawszych przedstawień tanecznych ostatniego roku, Mateusza Szymanówkę. Wypada tu wspomnieć choćby „Jumpcore”, który stworzył wraz z Pawłem Sakowiczem, i który został pierwszą choreografią w historii zakupioną przez polską galerię sztuki – Zachętę. Tak, tak – powoli gonimy tę nowojorską MoMę. Więc każde odważniejsze wyrzucenie nogą w wyścigu cieszy.
Premiera „This is the Real Thing” Nowickiej 7 listopada w Nowym Teatrze w Warszawie. Spektakl skupi się na kobiecym ciele. Jak mówi Nowicka: „To przede wszystkim ono jest ciągle oglądane, oceniane, kreowane, ograniczane. Jego obraz jest bardzo silnie społecznie kształtowany i nieustannie zawłaszczany. Moja praca jest w jakimś stopniu próbą oczyszczenia kobiecego ciała z przestarzałych, szkodliwych wyobrażeń. Myślę o kobiecie i jej prawie do nagości oraz odzyskiwaniu kobiecego ciała poza męskim pożądającym spojrzeniem”. Temat w epoce #metoo ważny.
“This is the Real Thing”, choreografia Anna Nowicka. Nowy Teatr w Warszawie – premiera 7 listopada 2018, kolejne pokazy: 8-9 listopada 2018
2.„Wampir”
Rok temu zachwycił mnie swoim „Listopadem” w Gnieźnie, choć cóż – byłem chyba jedynym krytykiem teatralnym na premierze. Gniezno najwyraźniej było dla innych zbyt dużym wyzwaniem logistycznym. Czy i tym razem listopad będzie dla Węgorzewskiego szczęśliwy? Miejmy nadzieję. W jego reżyserii sarmacki romans historyczny zapomnianego Henryka Rzewuskiego przypominał „Tristrama Shandy’ego” Sterne’a, osiemnastowieczną zapowiedź postmodernizmu. Węgorzewski znakomicie panuje nad wielkimi narracjami, w końcu pierwszy swój spektakl stworzył wraz z Krystianem Lupą, mistrzem scenicznych adaptacji obszernych powieści.
Po pełnoprawnym gnieźnieńskim debiucie, młody reżyser nie odpuszcza. I znów zaskakuje. Tym razem na warsztat bierze zapomnianą powieść „Wampir” noblisty Władysława Reymonta. Przyznam, że po pierwszym tomie „Chłopów” w liceum sięgnąłem właśnie po „Wampira”. I skończyło się na tym, że kolejne tomy jego arcydzieła doczytałem już dawno po maturze. Z pewnością egzaminem dla Węgorzewskiego będzie właśnie najnowsze przedstawienie.
Jak sam mówi: „Spektakl jest przypomnieniem niezwykle frapującej, być może najbardziej modernistycznej i europejskiej powieści w dorobku Reymonta, ale przede wszystkim poszukiwaniem języka dla opisu zjawisk duchowych”. I choć brzmi to enigmatycznie, to mówię – sprawdzam! Czekają na nas spirytystyczne seanse, satanistyczne msze a także historia miłosna z Londynem w tle. Całkowita zmiana tematu i klimatu zwiastuje, że w spektaklu Węgorzewskiego spirytystyczny stolik się zatrzęsie – i nie będzie trzeba go wprawiać w ruch za pomocą grubych nici. Węgorzewski jest zabawny, bystry i postrzega formę teatralną trzecim okiem. Czy po Rzewuskim da nam odpocząć od Polski? W Londynie duchy zdaje się nie znają Mickiewicza. A postać wampira sugeruje, że krew wreszcie wylana zostanie dla przyjemności, a nie sprawy. W Polsce to nietypowe.
„Wampir”, reż. Tomasz Węgorzewski. Teatr Polski w Bydgoszczy, premiera 17 listopada 2018, kolejne pokazy 18-20 listopada 2018
3.„Nigdy więcej wojny”
Jedna z najbardziej niedocenionych reżyserek polskiego teatru powraca po równie niedocenionej, choć wybitnej „Genialnej przyjaciółce” z Wrocławia. To przypadek Michała Borczucha, tyle razy nominowanego do Paszportów „Polityki” i odrzuconego, że właściwie w świecie polskiego teatru mógłby się ubiegać o status uchodźcy. Ale dostał wreszcie Paszport, za czwartym razem. Nie chce mi się tyle czekać na Szczawińską, bo jest to artystka o wyrazistym stylu, ujmującej scenicznej zmysłowości i ponadprzeciętnej inteligencji, co – w co ciężko uwierzyć – często staje się zarzutem. Nie ignoruję uwielbianych przez krytyków metek „intuicyjnie tworzy”, „organicznie wytwarza” czy też „zwierzę sceniczne”, ale czasem też warto swój spektakl po prostu gruntownie przemyśleć…. Szczawińska jest reżyserką formalną, intelektualną i potrafi tworzyć oszałamiające, skomplikowane światy. Jest błyskotliwą, oczytaną erudytką. Cluetkwi w tym, że potrafi to wszystko przenieść na teatr angażujący i poruszający widza.
Jej najnowsza premiera w Komuna//Warszawa także nie będzie czarować stanami, światłami i art decorem. Jeśli szukacie butików, idźcie na Chmielną. W Warszawie, jak mówi Szczawińska, „staramy się wycisnąć co się da z nagrania, którego autorką jest moja babcia. To nagranie dotyczy takiego zwykłego, wojennego życia – ale my nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy poprzestali na opowieści. To bardzo obsesyjne i minimalistyczne przedsięwzięcie: interesuje nas, ile wersji wojennej prawdy da się stworzyć na podstawie jednego nagrania. Na scenie będziemy wszyscy”. Szczawińska jest więc kolejną artystką po Magdzie Wdowik, tak, tak – ona zaczęła trend, która chce demokracji w teatrze. Czas wielkich reżyserów i demiurgów się skończył. Przynajmniej na naszej bocznej drodze.
W warszawskiej Komunie, offowej instytucji, o którą walczą i z którą chcą współpracować najważniejsze warszawskie teatry, szykuje się wypowiedź intymna oraz zdolna do ferowania nieoczywistych, frapujących wyroków.
„Nigdy więcej wojny”, reż. Weronika Szczawińska. Komuna//Warszawa, premiera 30 listopada 2018, kolejne pokazy: 1-2 grudnia 2018
4.„Rewolucja, której nie było”
Teatr 21 tworzą aktorzy z zespołem Downa, co sugeruje już sama nazwa grupy. Justyna Sobczyk – reżyserka i edukatorka teatralna zgromadziła wokół siebie osoby zmarginalizowane, szczególnie w Polsce, uznane za „chore” i stworzyła jeden z bardziej kozackich, błyskotliwych i zgranych zespołów teatralnych w kraju. Co ważne, nie jest to wcale zespół amatorów czy świetlica. Aktorzy dostają wynagrodzenie a początkowa „zabawa w teatr” zmieniła się w zwyczajną, artystyczną pracę.
No, może nie tak zwyczajną, bo Teatr 21 lubi autoironię, przełamywanie tabu. Potrafi inteligentnie grać ze stereotypem „chorego na zespół Downa”, a kiedy trzeba – wychodzi z konwencji kabaretu, by szczerze mówić o nietolerancji, odrzuceniu i społecznym piętnie. Aktorzy często zresztą sami przejmują inicjatywę, improwizują na scenie, więc każdy spektakl można właściwie oglądać wielokrotnie, za każdym razem odnajdując nieoczekiwane sceny, teksty i dowcipy.
W warszawskiej Soho Sobczyk postanowiła opowiedzieć o jednym z największych i najbardziej odstręczających skandali, jakie widział polski sejm. Mowa o proteście osób z niepełnosprawnościami i ich rodziców (RON), który rozpoczął się 18 kwietnia i potrwał do 27 maja 2018 roku. Nie będę tu rekonstruował wydarzeń: ignorancji polityków, kotar, którymi postanowiono zasłonić protestujących, bezczelności i zwykłego chamstwa, z jakim potraktowano obywateli. Rekonstruować nie będzie też Sobczyk. Jak mówi: „Spektakl nie jest rekonstrukcją wydarzeń, a raczej grą ze znaczeniami, społecznymi napięciami i emocjami, które towarzyszyły protestowi. Aktorzy zadają ze sceny pytania o granice wolności, o konwencje społeczne i kanony, które sprawiają, że zasłania się osoby z niepełnosprawnościami kurtyną, usuwając ich tym samym z pola widoczności. Spektakl powstał w miejscu napięć między jawnym i ukrytym, normą i odstępstwem od niej, niewypowiedzianymi głośno kryteriami moralnymi i wykrzyczanymi ze sceny osobistymi potrzebami i opiniami aktorów”.
Rzeczywiście, aktorzy Teatru 21 potrafią wbić szpilę, mówią wprost, co myślą i potrafią być przy tym bezwzględni. Ich roastna polskie społeczeństwo może bardzo boleć.
„Rewolucja, której nie było”, reż. Justyna Sobczyk. Teatr 21 i Biennale Warszawa, premiera w Soho Factory w Warszawie, 7 grudnia 2018
5.„27 grudnia…”
Reżyser, z którym miałem ostatnio okazję pracować nad „Duchologią polską”, znów przygotowuje spektakl dla dzieci, a jego „Kiedy mój tata zmienił się w krzak” był – jak niektórzy uważają – lepszy niż ekranizacja książki Joke van Leeuwen. Tamto przedstawienie było o wojnie, o małych uchodźcach. Nowe ma opowiadać o Powstaniu Wielkopolskim i zaprezentowane zostanie w setną rocznicę obchodów jego wybuchu. Jak mówi: „Interesuje nas to, co dzieje się z historią, kiedy ta zderza się z wyobraźnią dzieci i ich sposobem postrzegania. Zafascynowało mnie już na samym początku, że dzieci bardzo szybko odrzuciły takie figury, jak choćby Ignacy Paderewski, stwierdzając po prostu, że są nudne i pokierowały narrację w zupełnie innym kierunki, często bardzo abstrakcyjnie, niekoniecznie faktograficznie umocowane w historii”.
Skrzywanek umie słuchać współpracowników, jest otwarty na aktorów. Dodatkowo, jak się zdaje, rzeczywiście lubi dzieci. Był asystentem Olivera Frljicia przy głośnej „Klątwie” z Teatru Powszechnego w Warszawie i zdobył rozgłos swoim debiutem, „Cynkowymi chłopcami” z Wałbrzycha, gdzie dynamiczna, błyskotliwa forma połączyła się z dojmującymi fragmentami wojennych reportaży noblistki Swietłany Aleksijewicz. W Teatrze Polskim, w którym powstaje jego najnowszy spektakl, pracował już wcześniej. „Kordian” mocno podzielił widzów i krytyków, choć występująca w nim punkowa Siksa wniosła do dzieła wieszcza odświeżający feministyczny pazur. Reżyser lubi zresztą wplatać do swoich przedstawień elementy koncertu a kolejne sceny komponuje jak zawartość muzycznej płyty.
Pociąga go polityka, walka w sprawie. Jest młody i pełen ideałów. Jak sam mówi, w najnowszym spektaklu „będziemy powoływać historie z Powstania Wielkopolskiego, kiedy przez Poznań maszerowały pochody dzieci i kobiet, do których przyłączali się obywatele Włoch, Senegalu, Stanów Zjednoczonych czy Chin – walcząc nie tylko o przywrócenie niepodległej Polski, ale także o budowanie tolerancyjnego, obywatelskiego społeczeństwa, którym Wielkopolska miała się stać”. Temat jest więc dla niego w sam raz.
„27 grudnia…”, reż. Jakub Skrzywanek. Teatr Polski w Poznaniu, premiera 28 grudnia 2018, kolejne pokazy 29-30 grudnia 2018
6.„Ostatnie kuszenie świętej Bernadetty”
Miałem problem z tym typem. Czy to już uznana gwiazda, czy wciąż wschodzi? W końcu Tomaszewski zjeździł kawał Europy i świata ze swoim baletowo-operowym spektaklem „Cezary idzie na wojnę”. Nowy Jork, Sarajewo, Edynburg, Bruksela, w planach Chile i Japonia. To robi wrażenie, szczególnie w przypadku niskobudżetowego, performatywnego projektu bez dekoracji i teatralnej maszynerii. Ten spektakl był z pewnością przełomem w jego karierze. Wykształcony w Wiedniu, w Polsce przez lata szlifował swój niepowtarzalny styl wraz z Capellą Cracoviensis i aktorem, który od początku uwierzył w jego talent – aktorem nie byle jakim, bo mowa o Janie Peszku.
W najnowszym spektaklu Tomaszewski powraca do swoich wiedeńskich korzeni. Tam pierwszy raz zajął się cudowną świętą, która nie chciała obrócić się w proch. Oddajmy głos reżyserowi: „Święta Bernadetta, jak piszą naoczni świadkowie, po ekshumacji wyglądała dużo piękniej niż przed śmiercią. Ta historia doskonale opisuje nas, ludzi dwudziestego pierwszego wieku z naszą obsesją w kwestii własnego wizerunku i oddaleniem śmierci”. U Tomaszewskiego komentarz do współczesności zawsze musi być ubrany w kampowy kostium nawiązujący do muzyki klasycznej, arii, wodewilu a nawet farsy. „Bernadetta” będzie grała z konwencją musicalu. Zamiast Barbary Streisand czy Lizy Minnelli usłyszymy w nim jednak Bacha i Wagnera.
W „Cezary idzie na wojnę” lekarska komisja wojskowa spotkała się z queerującym Niżyńskim, a patriotyczne przyśpiewki Moniuszki skontrastowane zostały z absurdalną choreografią. Co czeka nas tym razem? Tomaszewski jest soczysty, zabawny, poruszający i całkowicie nieprzewidywalny. „Bernadetta” należeć ma do modnego na całym świecie gatunku spektakli sylwestrowych, podprowadzających widzów pod kulminacyjny moment – wspólne picie szampana. Obawiam się, że tym razem cały szampan zostanie opróżniony już na scenie.
„Ostatnie kuszenie świętej Bernadetty” (tytuł roboczy), reż. Cezary Tomaszewski. Komuna//Warszawa, premiera 31 grudnia 2018
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.