Elżbieta i Jerzy Ficowscy zostali ze sobą na dobre i na złe. Przeżyli razem prawie 40 lat. Tak różni, tak sobie bliscy. On, „prawdziwy poeta” z głową w chmurach. Ona – szalona, pełna temperamentu dziewczyna, która wciąż przywraca wiarę w dobro.
Lepiej świętować urodziny niż kolejne rocznice śmierci. Tego mnie nauczyła Bieta Ficowska, która pochowała męża Jerzego, poetę, w 2006 roku i nigdy nie nazwała się wdową. A on zawczasu, a potem we własnym epitafium, prosił pozostałych bliskich i dalekich o uśmiech i „łaskę pogody ducha” w miejsce smutku, „bowiem nie stało się nic nadzwyczajnego”. Nie dziwił się śmierci. Potrafił ją oswoić. To narodziny pozostaną cudem.
I oto 5 stycznia obchodziła urodziny jedna z najjaśniejszych kobiet, jakie znam, Bieta właśnie, Elżbieta, dziewczynka wyniesiona z warszawskiego getta w drewnianej skrzynce. Córka dwóch matek, Heni Koppel z domu Rochman, Żydówki, i Stanisławy Bussold, Polki, która ją ocaliła i wychowała. Te „dwie matki” opisał w pięknym wierszu Jerzy Ficowski, z czasem jej opiekun i „najbardziej kochający mąż na świecie”.
Nie byli sobie pisani od razu. Dzieliło ich prawie pokolenie. „Prawie”, bo 18 lat to, co prawda, nie klasyczne 30, ale ciężar tej osiemnastki zwiększały wojna i powojenna zawierucha, które na zawsze zaciążyły na życiu Jerzego, żołnierza AK i powstańca. Człowieka mądrego i prawego, stojącego zawsze po stronie ofiar i pokrzywdzonych. „Jak biją Cyganów, jestem Cyganem, jak Żydów, Żydem”. Oboje praktykowali to przykazanie.
Kiedy się poznali, Bieta miała 24 lata, on urodził się w 1924 roku. Odwrotność 24 to 42. Czyli rok jej urodzenia. Pocieszał się. Jego wiek w chwili ślubu trochę psuł tę symetrię, ale czy dla polskiego poety może być piękniejsza liczba niż 44? Magia liczb czy prawdziwe przeznaczenie?
Oboje byli po rozwodach, ona nawet po dwóch. Do dziś nie bardzo wierzy, że Jerzy, „jej” Jerzy, był „już” czy właściwie „dopiero” trzecim mężem. Mama, schorowana, nieruszająca się prawie z łóżka, zdążyła jeszcze napomnieć córkę: „Pamiętaj, żeby mi to było ostatni raz”. I – ku zaskoczeniu wszystkich, poza nimi samymi – było.
Jedyną „metryką” Biety była srebrna łyżeczka z wygrawerowanym imieniem (Elżunia) i datą urodzin. Jej polska mama, niemłoda, felczerka i położna, współpracująca z Ireną Sendlerową, ratującą żydowskie dzieci, długo nie wyjawiała prawdy o pochodzeniu córki. Z miłości, bo dała jej dom, poczucie bezpieczeństwa, rodzinną troskę. Ciepło i optymizm, którym Bieta emanuje do dziś.
Przygodę z nową tożsamością dziewczyna z Michalina zaczęła od buntu. Opuściła się w nauce, uciekała z domu. W czasie jednej z takich wypraw poznała Jerzego. W Domu Literatów. Nie od razu się jej spodobał. Starszy, poważny, zajęty dorosłymi sprawami. Ale z drugiej strony – tajemniczy poeta, potrafiący barwnie opowiadać i o samorodnej Papuszy, o bajkowym malarzu Wojtkiewiczu albo geniuszu z Drohobycza. Otwierał przed nią nieznane światy, których magii ulegała. Miała niespożytą energię, wdzięk i fantazję młodości. Pamięta wielkie porcje kaczki, jakie pochłaniała przy nim, co oszczędny kolega Jerzego skwitował uwagą: „tylko się z nią nie żeń, puści cię z torbami”.
Zostali ze sobą na dobre i na złe. Przeżyli razem prawie 40 lat. Tak różni, tak sobie bliscy. On, „prawdziwy poeta” z głową w chmurach, ona – szalona, pełna temperamentu dziewczyna. Nawzajem stali się dla siebie dobrymi duchami. Ona prowadziła dom i pilnowała codzienności. Kupowała mu koszule, buty, skarpety. Odpowiadała za zepsuty kran, niesprawny parasol lub ulatniający się gaz. „Żony nie ma, ja się nie orientuję” – mówił z wyuczoną bezradnością. W walce o sprawiedliwość i o słabszych był nieugięty. „»Mienia pożydowskiego« nie przyjmuję”, miał powiedzieć, kiedy proponowano mu mieszkanie po wygnanym z kraju poecie. Niekiedy sprawiał wrażenie groźnego, stosując swoje niewzruszone zasady. Czasem i ona bywała w tym związku dzieckiem, niepraktycznym i wymagającym opieki. Nawzajem dawali sobie poczucie bezpieczeństwa. Pojawienie się córki jeszcze ich wspólność umocniło. Ale nawet ukochana Ania wiedziała, że jak Jerzy zamyka się w pokoju, to przeszkadzać nie wolno, „bo tata pracuje”.
Z czasem ukarano go zakazem druku jako pisarza nieprawomyślnego, a wtedy do akcji ruszyła Bieta. Trochę sprzątała za oceanem. Zorganizowała prywatne kolonie letnie. Ale przede wszystkim zaczęła pisać... bajki dla dzieci. Spodobały się. Jakieś pieniądze przynosiły też nieobjęte cenzurą popularne piosenki Jerzego. „Wozy kolorowe” rozbrzmiewały stale jak Polska długa i szeroka.
Oboje działali w opozycji demokratycznej. Ficowski należał do legendarnego Komitetu Obrony Robotników. Pisał artykuły do prasy konspiracyjnej i petycje do władz, udzielał wywiadów zagranicznej prasie, kaszlał papierosowym dymem z Kuroniem i Michnikiem. Bieta wolała to, na co oni nie mieli czasu albo im nie wypadało. Konspiracyjny konkret: ulotki, paczki dla rodzin uwięzionych, gonitwy – czasem dosłowne – z bezpieką. W stanie wojennym pracowała w Komitecie Prymasowskim. Potem była doradczynią Jacka Kuronia w nowym demokratycznym rządzie Mazowieckiego.
Przy Jerzym niczego się nie bała. I to jej zostało. Stale czuje jego obecność.
Na Żoliborzu nadal pamiętają tę wyjątkową parę: postawną brunetkę (dziś blondynkę), uosobienie dojrzałej kobiecości, i niedużego mężczyznę w berecie, a czasem i pelerynie, trzymających się za ręce.
On był ciemny, Bieta jasna. Żywiołowa, ciekawa, otwarta. Młoda jak dawniej, z czasem coraz młodsza. Lubi duże, kolorowe kolczyki i barwne sukienki. Lubi ludzi, bywa ich powierniczką. On wydawał się niedostępny, ona promienieje życzliwością. Jej uśmiech potrafi rozbroić każdą niepogodę. Otoczona rodziną, trójką wnuków i przyjaciółmi nadal trwa przy swoim mężu poecie. Nie pozwala, żeby o jego spuściźnie zapomniano. Przywraca wiarę w dobro. I pewność, że uprawianie miłości czyni cuda.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.