Nie miała specjalnych zdolności malarskich, ale po obejrzeniu jej pierwszego rysunku babka zawołała: „narodził się nam Picasso”. Tak się zaczyna wystawa Sophie Calle w paryskim Muzeum Picassa, upamiętniająca 50. rocznicę śmierci artysty.
Debata z Picassem wydawała się jej zbyt przytłaczająca, ale kiedy Sophie Calle odwiedziła podczas ścisłej kwarantanny opustoszałe wnętrza XVII-wiecznego Hôtel Salé, gdzie mieści się muzeum, zgodziła się podjąć wyzwanie. „I oto znalazłam się w pustym muzeum, otoczona obrazami, które były zakryte, opakowane płótnami lub papierem, zabezpieczone przed kurzem i światłem. Nie byłam gotowa na konfrontację z Picassem, ale mogłabym spróbować z jego fantomami, z jego duchem i cieniem”.
Od razu zaczęła fotografować. Zasłonięte, ukryte obrazy stały się częścią jej opowieści o nieobecności i sięganiu do tego, co pod spodem. Rzeczywistych dzieł Picassa jest tu zaledwie kilka, za to dialogów z nim bardzo wiele. „Guernicę” na przykład ułożyła z kadrów, jakie miała w swojej domowej kolekcji. Wypełniła nimi całą przestrzeń oryginalnego płótna. Są tu opowieści o dziełach nieobecnych, wypożyczonych na inne wystawy i „zapamiętanych”, istnieje obraz skradziony (w liście do złodzieja i jego odpowiedzi), są „interpretacje” na kurtynach zasłaniających poszczególne płótna. Są ich reminiscencje, ich echa.
W „domu” Pabla Picassa Sophie Calle dyskutuje o braku, przemijaniu i śmierci (zawsze miała funeralne skłonności, nie boi się). O sposobach widzenia i niewidzenia. O kształty, kolory, ostatnie zapamiętane „ujęcia” pyta niewidomych. Zastanawia się, co zostaje po życiu. Odchodzenie i refleksja o nim zajmuje tu wiele miejsca, podobnie jak opowieść o nieżyjących rodzicach. Umieranie matki Calle rejestruje na taśmie filmowej, pokazuje fragmenty jej dzienników, wybrane strzępy przeszłości z perspektywy kresu. Bezdzietna z wyboru, zastanawia się, co stanie się z jej spuścizną po śmierci i przystępuje do mozolnego archiwizowania. Znajdą się tutaj nie tylko „dzieła” spełnione, lecz także niedokończone, zarzucone, ledwie zaczęte. Znajdą się sprzęty i rzeczy z mieszkania, meble, lampy, pluszowa żyrafa i wypchane głowy byków, notesy, naszyjniki, meksykańskie szkielety, blond peruka, czarna bielizna – wielki gabinet osobliwości.
Fotografka zastanawia się, co się stanie ze wszystkimi przedmiotami, towarzyszami jej życia? Czy stracą swoją historię, kiedy ona nie będzie mogła jej opowiedzieć? Kto ją odczyta i jak? Pamięć się wyciera, traci, blaknie. Calle opisuje więc, kataloguje. Odsuwa od siebie, by się im przyjrzeć.
Sophie Calle istnieje w moim życiu od dawna, od pierwszej wystawy, o jakiej usłyszałam. Zatrudniła się w 1981 roku jako pokojówka w jednym z weneckich hoteli. Z aparatem fotograficznym i magnetofonem przez trzy tygodnie sprzątała kolejne pokoje. Dokumentowała wszystko, co tam znalazła. Portfele, kartki pocztowe, zawartość koszy na śmieci, ubrania, buty, przybory toaletowe, spodnie, pończochy, maskotki, książki. Powstał dziennik, zapis każdego z gości. Z nieobecności czytała ich los, ze śladów po życiu, jakie zostawiali. Wielokrotnie robiła to i później. Na przykład gdy znalazła na ulicy notes adresowy i ruszyła tropem jego właściciela.
Podziwiam jej pomysły i odwagę w ich realizacji. Podsłuchuje innych i siebie samą. Eksponuje własną prywatność w artystycznych ramach. Czerpie z przypadku, lubi podążać jego śladem. Wykorzystuje cudze losy do współtworzenia własnych.
Kim jest? Fotografką, kreatorką, reżyserką siebie i swojego losu. Jest bohaterką własnego życia przepisanego na sztukę. „Przełożonego” może, bo fotografuje, rysuje, pisze, ale głównie szuka tego, co pod spodem. I znajduje nieoczywistości.
Robi w sztuce to wszystko, czego ja się nie ośmieliłam zrobić. Śledzi ludzi, namawia ich do zwierzeń, kupuje ich sekrety. Zaprasza do łóżka, opisuje i fotografuje. Albo nocą, w sypialni urządzonej na szczycie wieży Eiffla, każe opowiadać o sobie, ale tak, by nie pozwolili jej zasnąć. Szuka przez wynajętego detektywa innej Sophie Calle. Pyta nieznajomych w Los Angeles, gdzie mieszkają anioły. Organizuje fikcyjne śluby, dokumentuje własne i cudze podróże, eksponuje rozpacz i miłosne listy. Ten, w którym zostaje porzucona, czyni przedmiotem interpretacji ponad setki kobiet i umieszcza we francuskim pawilonie na Biennale w Wenecji. Mówi o sobie jak o kimś „niezdolnym do wymyślania”, a przecież jej dzieła nie są przepisane z rzeczywistości. Robi sztukę z życia, które przedtem mniej lub bardziej reżyseruje. Lubi inscenizację i prowokację.
W opowieściach i prozie Paula Austera występuje jako ekscentryczka praktykująca monochromatyczną dietę (każdego dnia jadła produkty jednego koloru) albo postać wcielająca się w inne według alfabetycznego porządku, począwszy od Brigitte Bardot. Auster, z którym się przyjaźni, opisuje jej sposób ubierania się i rozbierania (striptiz na Pigalle), urodzinowe rytuały, zaproszenia odpowiedniej liczby osób zgodnie z kolejną rocznicą i coroczne gabloty z prezentami. Podsuwa jej kolejne pomysły, które Calle wciela w życie i czyni z nich osobne „projekty”. Jest w jej „obrazach” koncept i poezja, jest różnorodność wątków i przewrotne poczucie humoru. Niezmiennie stoi w centrum swego artystycznego wszechświata.
Urodziła się w 1953 roku. Jej ojciec, protestant z Camargue, był lekarzem onkologiem i wybitnym kolekcjonerem sztuki, głównie popartu, matka, polska Żydówka, dziennikarką. Szybko się rozwiedli. Ich córka od początku lubiła ryzyko. Jako sześciolatka rozbierała się w windzie, nieco później w każdy czwartek ze szkolną koleżanką kradła w supermarketach. Zbuntowana osiemnastolatka została maoistką, feministką i rewolucjonistką. Kochała się często i ofiarnie, dla jednego chłopaka pojechała do obozu uchodźców w Libanie, z drugim zamieszkała w komunie na południu Francji, a potem uciekła na rok do Meksyku. Po maturze przez siedem lat podróżowała po świecie, przejechała tysiące kilometrów po Europie i obu Amerykach. Bywała kelnerką, barmanką, tancerką, sprzedawała odkurzacze, strzygła psy, uprawiała konopie indyjskie i pracowała w cyrku. W Kalifornii, na cmentarzu, po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że fotografowanie może być zajęciem dla niej. „Chciałam zostać artystką, by »uwieść« ojca. Wiedziałam, co najbardziej kocha w życiu. Kochał sztukę i artystów. Stał się moim pierwszym widzem…”.
Wróciła do Paryża. Ciągle nie miała pomysłu, co dalej. Zaczęła śledzić przechodniów, fotografować ich i robić zapiski. Wymyśliła też inny projekt. Zaprosiła 28 osób, by spały kolejno w jej łóżku. Kiedy usłyszał o tym krytyk Bernard Lamarche-Vadel, zaproponował jej udział w wystawie młodych w Muzeum Sztuki Współczesnej. Sophie Calle twierdzi, że to on zadecydował, że została artystką. Miała 27 lat i pierwszy raz poszła do muzeum. Na wystawę swoich prac.
Do jej międzynarodowego sukcesu przyczynił się Frank Gehry, do którego zwróciła się z pytaniem o anioły. Jemu zawdzięcza wystawę w Santa Monica, po której przyszły inne – w Nowym Jorku, Londynie, Frankfurcie, Tokio. Francja uhonorowała ją w 2004 roku wielką retrospektywą w Centrum Pompidou.
Interesowało ją samo życie. Własne i cudze. We wszystkich odsłonach, także tych intymnych. Euforię wolała przeżywać w rzeczywistości, dla sztuki zarezerwowała dramaty i rozstania. „Kiedy jestem szczęśliwa, nie tworzę. Żyję. Praca wchodzi w miejsca smutku, tęsknoty, braku. Nieszczęście, rozpacz mobilizują mnie do działania. Stawiam ekran między tymi uczuciami a sobą i obserwuję. Próbuję to opisać. Obrazem i słowem”.
Wystawa w Muzeum Picassa nosi zabawny tytuł: „À toi de faire, ma mignonne” (Twoja kolej, mała…), w sensie: pokaż, co potrafisz. Pokazała. Na wernisaż założyła piżamę. W końcu czuła się tam już jak w domu.
Wystawie towarzyszy wielki katalog z inwentarzem jej spuścizny. Jest przygotowana na śmierć. Mam nadzieję, będzie grać z nami w chowanego przez kolejne długie lata. Kiedyś przed każdą podróżą spisywała testament. Teraz pokazała go światu.
Wypowiedzi Sophie Calle pochodzą z rozmów radiowych, jakich udzieliła we francuskim radio w ostatnich kilku latach.
Wystawa Sophie Calle jest dostępna do 7 stycznia 2024 roku w Muzeum Picassa w Paryżu.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.