Mija 12 lat od wprowadzenia w Polsce zakazu palenia tytoniu w miejscach publicznych. Przyjęłam tę ustawę z ulgą. Z gruntu tolerancyjna, nie znosiłam przemocy papierosowego smrodu i przesiąkniętych dymem kawiarnianych ubrań. Sprzeciwiałam się tyranii klubowych, giewontów, lepszych caro czy wręcz eleganckich carmenów. Pamiętam papierosy Sport, podobno oficjalną markę Wyścigu Pokoju! Kiedy dorastałam, palili wszyscy i wszędzie. W biurach, pociągach, poczekalniach. Przedziały „dla niepalących” traktowano jako wybryk natury.
Nigdy nie lubiłam papierosów. Może dlatego, że nie potrafiłam się zaciągać, nie doznałam nikotynowej epifanii. Nie smakowała mi także w pocałunkach. Nie miałam talentu do tego nałogu, więc nie doświadczyłam jego cudownych właściwości towarzyskich i terapeutycznych. Nie jestem z tego specjalnie dumna. Tak się złożyło. A przecież myślę z niejakim rozczuleniem, czego to papieros nie był symbolem. I jeszcze – jak sobie dziś radzimy bez jego – latami sprawczej – mocy i niekwestionowanych walorów jednoczenia ludzi.
Mama nie paliła, choć przypominała modelki Chanel. Ojciec wracał z zagranicznych podróży w smugach dymu czerwonych marlboro, co dodawało mu w moich dziecinnych oczach tajemniczości. Był niemal tak przystojny, jak aktorzy z filmowych plakatów. Jean Gabin nie wyjmował papierosa z ust, zaciągały się największe gwiazdy: Humphrey Bogart i James Dean. Słyszałam wówczas, że palenie jest sexy. Papierosy, szczególnie te z zagranicznych reklam, postrzegano jako symbol wolności i dobrobytu. Dla nas, za żelazną kurtyną, były przedmiotem pożądania. Reklamował je nawet Święty Mikołaj. Stały się nieodłączną dekoracją miejskiego pejzażu mojego miasta, ba, symbolem nowoczesnego społeczeństwa. Ikoną konsumpcyjnej popkultury.
Zawsze mi to przeszkadzało, ale nie zastanawiałam się, czy da się to zmienić. Palili goście w naszym domu i dziennikarze w radiu na Malczewskiego, gdzie pracował tata. Jego sekretarka miała żółte od palenia palce i zęby. Palono w domu babci w Łodzi i tylko koledzy w szkole się z tym kryli. Kiedyś nasza wychowawczyni wywołała na środek klasy jednego z takich i nakazała palenie przy wszystkich. Przyłożyła mu ligninę do ust, żeby pokazać, jak barwią się za każdym zaciągnięciem nasze płuca. Nie jestem pewna, czy zrobiło to na kimkolwiek wrażenie. Dziewczynki nadal paliły w toalecie. Patrzyłam na nie z mieszaniną podziwu i zawstydzenia. Wydawały mi się dorosłe, ale nie rozumiałam tej „przyjemności”.
Słowo „tytoń” pochodzi z języka tureckiego. Jego medyczne właściwości zachwalał w XVI w. francuski lekarz i dyplomata Jean Nicot, stąd „nikotyna”. Żyjemy z nią już pięć wieków. Pierwszym zdeklarowanym polskim palaczem był król Jan III Sobieski, równie namiętnym Józef Piłsudski. Autor „Pana Tadeusza”, wieszcz Adam, nałogowiec, poświęcił duży fragment w jednej z ksiąg na opis raczenia się tabaką. W „Pani Twardowskiej” użył po raz pierwszy innego tureckiego słowa – lulka. „Jedzą, piją, lulki palą”… Papierosy zawijane w gazetę wymyślili żołnierze Napoleona, ale rozpowszechniono je w Rosji i tam rozpoczęto ich masową produkcję.
Dopóki przemysł tytoniowy nie nabrał rozmachu, jeszcze pod koniec XIX w. palenie fajki lub cygar było przywilejem elit. Papierosy upowszechniła wojna. Żołnierzom oferowano tytoń, podobnie jak racje żywnościowe. Uważano, że łagodzi głód, przełamuje stres i buduje więzi. Legendarny generał John Pershing twierdził, że tytoń jest równie niezbędny do wygrania wojny, co amunicja. Papierosy należały do męskiego świata. George Sand, muza Chopina, przyjaciółka Franciszka Liszta, paląca, pijąca i odziana w męski strój przekraczała wszelkie ramy romantycznego wizerunku kobiety, damy i kochanki. Jej podobizna znalazła się na opakowaniu polskich papierosów nazwanych jej imieniem.
Na początku XX stulecia w USA dopuszczono obywatelki do urn wyborczych, ale kobieta paląca uchodziła za istotę wątpliwej moralności. Na samotny spacer z papierosem w ustach mogły sobie pozwolić jedynie kobiety rozwiązłe. Przełamały to dopiero lata 20., uznając papieros w rękach kobiety za symbol buntu i wyzwolenia. Dowodem wspaniały portret niemieckiego malarza Otto Dixa przedstawiający dziennikarkę Sylvię von Harden z papierosem i kieliszkiem przy kawiarnianym stoliku. Wyrazista i wyzywająca, jest kwintesencją emancypacji. I ekstrawagancji. Poszarzała od papierów twarz, ostra karminowa szminka, czerwona sukienka w kratę. Nie o kanon piękna szło, ale o indywidualność. Pudełko papierosów i zapałki stały się elementem charakterystyki tamtych czasów.
Niewiele później pojawiły się pierwsze reklamy kierowane do kobiet. Papieros jawił się jako rekwizyt dobrego stylu i świadectwo kobiecej niezależności. Stąd już blisko do nazwania go pochodnią wolności. Ów wizerunek wzmocniło powojenne kino. Nadały mu blasku Marlena Dietrich, Audrey Hepburn, Marilyn Monroe. Zaciągały się brawurowo najmodniejsze gwiazdy, legitymizując palenie niemalże jako cywilizacyjną zdobycz. W połowie XX w. niepalących mężczyzn traktowano jak chorych. Palacze stanowili 80 proc. męskiej społeczności. A reklamy głosiły: „Większość lekarzy pali Camele” albo „Jeśli uważasz, że palenie szkodzi, nie pal z rana”!
Długo twierdzono, że palenie jest „tańsze niż psychiatra” i „lepsze niż załamanie nerwowe”. Związek z nowotworami płuc i innymi chorobami nie trafiał do pokoleń uzależnionych od nikotyny. Podobnie jak przekaz, że zagrożeni są także palący biernie, będący obok, wdychający filmowe tumany dymu. Pierwsze ostre zakazy dla palaczy wprowadzono w hitlerowskich Niemczech. W środkach transportu i urzędach. Powojenna krucjata w Ameryce i Europie rozpoczęła się w latach 60., kiedy zaczęto umieszczać ostrzeżenia dla palących na paczkach papierosów. Dalej szły kolejne restrykcje, rezygnacja z reklam w telewizji, na billboardach, w kolorowych magazynach. Dymiący kowboj przetrwał w Polsce do końca lat 90.
Długa droga dzieliła nas od obecnej ery nikotynowych abstynentów. A ile trwa? Może jedno, może już dwa pokolenia? Mniej więcej w latach 80. zaczęło przybywać miejsc i krajów, gdzie palenie stawało się niewskazane, a potem i zabronione. Pamiętam jeszcze wytwornych gości nowojorskich restauracji w drogich futrach (!) stojących na ulicy, by zapalić po kolacji. Strefy wolne od dymu zaczęły opanowywać świat.
Tak wolę. Lubię świat bez papierosów. Dobrze, że można wybierać własne nałogi i żyć bez presji cudzych. Sprzeciwiam się ostracyzmowi względem kogokolwiek przez upodobania i tożsamość. Ale gwałt nikotynowy latami naruszał moją przestrzeń, więc dobrze, że należy do przeszłości. Zdrowiej jest bez niego.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020) oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W maju ukazała się jej najnowsza książka „Żongler. Romain Gary”. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 r. została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.