W kilkunastu świątecznych potrawach zawsze znajdzie się coś wyjątkowego, co zaspokoi różne gusta. Podobnie w rozmowie. Spotkajmy się, omijając dawne rany i blizny. Spotkajmy się i życzmy sobie dobrze.
Nie da się odwołać świąt. Zatrzymać kartek w kalendarzu. Mój sprzeciw wobec zła, wobec bezmyślności i okrucieństwa ludzi nie ma mocy zaprzeczenia tradycji. Kolejne pory roku i kolejne rytuały następują po sobie nieubłaganie i wymagają uczestnictwa. Po wiośnie zima, po Wielkanocy Boże Narodzenie. Z kilkoma mniej znaczącymi pomiędzy. Lub innymi w innych porządkach wiary.
Niekiedy buntuję się wobec konieczności świętowania w obliczu klęski, wobec nieszczęść i globalnego zatracenia. A czasem myślę, że tradycja to dobrodziejstwo porządkujące coraz bardziej wychodzący z formy świat bez autorytetów, bez reguł. Konieczność powtarzania liczącej tysiące lat narracji – historycznej, religijnej, duchowej – pomaga przetrwać w czasach trudnych. Umożliwia budowanie tożsamości, zgodnej z nurtem przeszłości lub w kontrze do niej. W ramach dezaprobaty wobec dziedzictwa lub tylko w innych jego barwach. Może przymus przynależności chroni przed bezwładem?
W naszej części globu 24 grudnia chrześcijanie obchodzą narodziny Chrystusa. Z opowieściami wigilijnymi i opłatkiem albo bez. Z kolędowaniem i pasterką, z kościołem i wiarą albo bez. Zwykle z choinką i podarunkami, szczególnie jeśli w domu są dzieci. Wszystko dzieje się w wielorakich odmianach, w formach XXL i S, w zależności od zamożności lub bez związku z nią. Z polskim „zastaw się, a postaw się”, z biało-czerwoną gościnnością albo alternatywną kuchnią fusion. Z symbolicznym miejscem przy stole dla wędrowca… Warianty bywają różne. Czasem w praktyce inne niż w deklaracjach, ale to jeszcze odrębny temat.
Wiem, że nie każdy odnajduje się w tym równaniu. Nie tylko z powodu odmiennych przekonań lub temperamentu, lecz także z braku sił, towarzystwa, pieniędzy. Są tacy, którzy w te „najpiękniejsze święta” siedzą sami w pustych czterech ścianach. Próbują przetrwać. Wstydzą się, że już nikt o nich nie pamięta. Tym staramy się pomagać, odwiedzić ich, obdarować. Z odruchu serca lub wyrzutów sumienia. Nie zawsze się to udaje.
Pogodziłam się z myślą, że przede mną, przed nami, kolejne święta – okoliczności rodzinne zwykle nie pozwalają ich opuścić. Ucieczki od klanu familii są źle widziane, szczególnie na naszej szerokości geograficznej. Wkrótce usiądziemy przy wspólnym stole. Trzeba więc spróbować wyjść z tych „obowiązkowych” spotkań obronną ręką.
Latami bałam się tych grudniowych dni. Czułam się inna i bardzo osamotniona. Mimo starań mamy i ubranej choinki. Mimo gwiazdek z papieru, książek zostawianych przez Mikołaja na wycieraczce i kolęd z radia. Szczególnie po rozwodzie rodziców, kiedy zostawałyśmy same, a obok duże rodziny pielęgnowały wzajemne poczucie bliskości. Tak to odbierałam. Najtrudniejszy był podział lojalności wobec każdego z rodziców. Inny dom, inne zapachy. Bliskości różne. Jeszcze za życia łódzkiej babci i dziadka z Puławskiej istniała jakaś więź z przeszłością. Potem już tylko zazdrościłam innym tłumnych świątecznych zgromadzeń.
Myślałam, że mnie pocieszają, opowiadając o kłótniach i łzach przy okazji takich świątecznych spotkań. O napięciach, potyczkach, poczuciu winy i krzywdy. O rodzicach pełnych pretensji do dzieci, projektujących ich przyszłość, interweniujących w życie mimo upływu lat. Wydających dyspozycje i wiedzących lepiej. O politycznych starciach, coraz ostrzejszych, bo poglądy radykalizują się z wiekiem. O braku uważności we wzajemnych kontaktach. A więc przykrościach, zawinionych lub mniej, bezmyślnej krytyce, o dotkliwym poranieniu. „Kiedy ślub”, „kiedy dziecko”, „starą panną zostaniesz” zamienione zostały dziś na inne, równie dokuczliwe komentarze. Niezgoda na burzenie konwenansów i wybór własnej drogi nadal trzyma się nieźle. „Magiczne” święta wywołują bolesne dramaty. Jedna na dwie osoby, jakie znam, mówi, że się tych dni boi.
A gdyby tak spróbować je docenić, jak warto docenić wszystko, co mamy. Nie chcieć więcej ani inaczej. Po prostu powiedzieć sobie: „cieszę się”. Liczyć zyski, nie straty. Nie wyolbrzymiać zagrożenia. Otworzyć się na niewiadomą. Może jednak będzie lepiej niż dotychczas. Może warto przyjąć z wdzięcznością to, co przed nami – przedświąteczną gonitwę, a potem obowiązkowy bezruch wspólnego celebrowania. Nieważne, czy łączymy się w duchowej potrzebie. Czy łączą nas polityczne przekonania i wspólne ulubione smaki. W kilkunastu potrawach zawsze znajdzie się coś wyjątkowego, co zaspokoi różne gusta. Podobnie w rozmowie. Spotkajmy się. Omijając dawne rany i blizny. Spotkajmy się. I życzmy sobie dobrze. Niech to będzie cel.
Obdarujmy się czasem i uwagą – zamiast rzeczy i oczekiwań. Pochylmy się nad sobą. Zapytajmy, jak nam jest. A po zadanym pytaniu posłuchajmy odpowiedzi. To wysiłek, ale wart zachodu. Może ucieszyć, może przynieść ulgę, może zainspirować. Zapytajmy mamę o nią dawną, o dziewczynę w niej, sprzed naszego istnienia. Albo ojca. O to samo. A dziadków, jeśli jeszcze są, o rekwizyty ich dawnej codzienności. Albo o to, co ich ukształtowało. Lub o to, co zrobiliby lepiej, gdyby mieli więcej doświadczenia. Podzielmy się z nimi naszymi marzeniami. Może wysłuchają? Przedyskutujmy różnice, wielką pokoleniową zmianę. Oswójmy się ze sobą. Przestaniemy się bać. Siebie nawzajem i świata. Bądźmy ze sobą naprawdę w tej chwili spotkania. Sprawmy, żeby stało się ważne. Może się nie powtórzyć.
Dajmy sobie dobre słowo i dobry uczynek. Tak próbuję i ja sama. Dorosła stworzyłam rodzinę wybraną, rodzinę przyjaciół. Dobrze mi z nimi, przy ich stołach i losach. Dali mi w końcu trwałe poczucie przynależności. Już się nie boję.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020) – przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby to wszystko nie przestało istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska, laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.