Scena, reflektory i setki oczu zwróconych w moją stronę straszyły mnie w snach. Lata później w tym pojedynku z publicznością znalazłam szczególne zadowolenie.
Czym jest trema? Czy nie jest przypadkiem odmianą pychy? Czy nie wyrasta z lęku przed oceną innych? Myślę o aktorach, pianistach, śpiewakach, występach na scenach, estradach. Myślę też o spotkaniach autorskich, jak moje.
Słowo „trema” pochodzi od łacińskiego „tremere”, które oznacza „trząść się”. Trzęsiemy się zwykle z podekscytowania albo ze strachu. Czy trema paraliżuje, czy może mobilizuje? Czy próby wyzwalają podobne pobudzenie? Skąd owa zwyżka adrenaliny przed premierą? Ściśnięte gardło, sparaliżowane palce, kołatanie serca… czy istnieją bez widzów i czy są równie silne? Przecież nie. Więc co to znaczy? Czy chodzi o wspięcie się na wyżyny własnych możliwości, czy także o zdobycie uznania. O doskonałość czy o oklaski?
Jako mała dziewczynka byłam tak nieśmiała, że nie potrafiłam odezwać się przy obcych. W szkole z trudnością odpowiadałam na pytania i nigdy nie zabierałam głosu z własnej inicjatywy. Nie byłam w stanie. Ale szybko odkryłam inny sposób komunikacji. Listy. Pisałam je do koleżanek z klasy, z pokoju do pokoju, i dalej, by pokonać odległość, a przede wszystkim – własną nieumiejętność publicznego wyrażania myśli. I onieśmielenie. W ten sposób porozumiewałam się ze światem przez pierwsze dziesięciolecia. Moje „występy” zaczęły się o wiele później. Wiem, że ich świadkom trudno uwierzyć w moją wcześniejszą niemoc.
Podczas studiów na Wydziale Wiedzy o Teatrze po raz pierwszy trafiłam za kulisy. Wtedy z bliska zobaczyłam prawdziwą tremę. Obcowanie z aktorami przed premierą, czyli kilka razy do roku, bywa nie lada wyzwaniem. W każdym przypadku, choć różnią się detale, wymaga to umiejętności linoskoczka. Jedni nie znoszą obecności, niczyjej albo tylko osób „cywilnych”, inni, wrażliwi na dźwięki, ruch, światło, nie tolerują zajmowania ich czymkolwiek. Koncentracja potrzebuje różnych pokarmów. Nigdy nie wiadomo, co kogo wyprowadzi z równowagi. A wtedy bywa groźnie! Latami zdobywałam doświadczenia w tym fachu i mam wrażenie, że potrafię się w nim znaleźć.
Sama wówczas nie występowałam. Ale rozumiałam konieczność izolacji, skupienia i ciszy. Mam podobnie. Przed występem zbieram siły. I jeszcze: nie jem, nie mówię i nie podpisuję książek.
Scena, reflektory i setki oczu zwróconych w ich stronę, z czasem w moją stronę, straszyły mnie w snach. Mimo że wielbiłam aktorów, nigdy nie przyszłoby mi do głowy nawet marzyć o tym zawodzie, właśnie z powodu nieśmiałości. Nocami tkwiłam na proscenium, nie mogąc przypomnieć sobie tekstu, wypadając z roli lub nie trafiając w ripostę w najważniejszej scenie. To było dawno.
Lata później znalazłam w tym pojedynku z publicznością szczególne zadowolenie. Z czasem dawała mi ta konfrontacja wielką satysfakcję. Oczywiście, jeśli udało mi się przekonać do moich racji, czyli wciągnąć w nurt opowieści. Sprawić, by za mną podążyli. Wspaniałym następstwem tego zwycięstwa miała być lektura moich książek. Dziś mogę powiedzieć, że jestem od tych spotkań z czytelnikami uzależniona. Także dlatego, że pozwalają mi śledzić losy moich tekstów i sposób ich czytania.
Bezpośrednie spotkanie tworzy inną zależność. Spotkanie z aktorem, pianistą czy czytelnikiem. Scena na tej wspólnej obecności buduje wyjątkowość. Żywe doświadczanie sztuki dostarcza wyjątkowych emocji. Innych niż samotna lektura tekstu czy kontemplowanie obrazu, gdzie nie ma elementu „gry”, występu, zetknięcia się z człowiekiem i jego… no właśnie, talentem, mocą, siłą przyciągania. Taka konfrontacja ma w sobie element nieoczekiwany, którego nie da się przewidzieć ani wyreżyserować. Bo powstaje na styku z żywym człowiekiem. Wymaga natychmiastowej reakcji. I stale balansuje na granicy. Granicy klęski lub też zwycięstwa. Jest jak flirt – spodobam się czy nie, uwiodę, wciągnę we własny świat czy nie dam rady. Zaciekawię i zatrzymam czy zanudzę.
Czym w tej relacji jest trema? Gramy przecież o wszystko. O artystyczne być albo nie być. Zwłaszcza wśród tych, których sztuka dzieje się na scenie. Pisarzowi, nawet po nieudanym spotkaniu autorskim, pozostaje jeszcze książka, która może być lepsza niż występ. Niby autor nie musi być mówcą, a jednak…
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020) oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W maju ukazała się jej najnowsza książka „Żongler. Romain Gary”. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 r. została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.