Znaleziono 0 artykułów
27.12.2022

Agata Tuszyńska: Czas wielkiego rozliczenia

27.12.2022
Podpis

Nie lubię pomiarów, wykresów, tabelek. Rachunków i sprawozdań. Liczb nie jestem w stanie zapamiętać dłużej niż w chwili „użycia”. W płatnościach, licytacjach, finansowych negocjacjach uczestniczę tylko w momencie, kiedy się dzieją. Potem zapominam, szybko i na zawsze. A przecież uprawiam okołoświąteczne i okołonoworoczne obrachunki. Czy może porachunki z sobą samą?

Mam do cyfr stosunek lękliwy i beztroski jednocześnie. A do ludzi, którzy potrafią się z nimi obchodzić, czołobitny. Pamiętać, mnożyć, przewidywać, budować fortuny potrafią tylko najlepsi. Najlepsi inaczej niż ja, ale czy na pewno tak różni? W filharmonii warszawskiej za młodu spotykałam głównie studentów matematyki. Bardzo mi imponowali. 

Dziś wypisuję na białych niewielkich kartkach ostatnie rzeczy do zrobienia w tym roku. Ścigam się, pospieszam, bo można jeszcze coś zdążyć. Zmieścić. Nadrobić. Bo 1 stycznia zamieniam się w bezwzględną księgową. Dla mnie, cyfrowo niepiśmiennej, przychodzi czas wielkiego rozliczenia.

Jeszcze jeden głęboki oddech, wysiłek, tekst. Jeszcze jeden występ, wywiad i kilka spacerów. Czas się kurczy w nieznośnym tempie, nie ma już na nic miejsca, bo jeszcze poranne kroki, nowe akapity, codzienna wizyta u mamy. Co z tego, że nie pamięta? W jej bezczasie dzieje się coraz mniej. W moim trwa galopada. Pakowanie koniecznych prezentów, rozmowy i życzenia. „Dobra i ciepła Wam życzę, odwagi i nadziei. Nadziei za nowym horyzontem”. Składam słowa do kolorowych kopert, dary najważniejsze. Może zrobię jakieś podstawowe zakupy, żeby przetrwać czas wielkiego jedzenia dziejącego się bezwstydnie w moim kraju. W imię tak zwanej tradycji, wbrew wszelkim regułom rozsądku. Czekam na chwilę, kiedy w ciszy zajrzę do kalendarza, obecnego i nowego. Z radością, że znowu raz się udało, „jeszcze w zielone gramy”. Dla dodania sobie odwagi myślę Młynarskim albo Osiecką i przez chwilę czuję wdzięczność, że towarzyszyli mojemu losowi tak długo i pięknie. „Drugi raz nie zaproszą nas wcale”. Wiem. Mieszam ulubione piosenki i wracam do fragmentu o skrzydłach. Zabieram się do cerowania. „Na rozpaczy dnie? Jeszcze nie. Długo nie”.

(Fot. Archiwum prywatne)

To był trudny rok. Trudny dla świata. Rok wojennej agresji i rok przestrogi, odruchów pomocy i kalkulacji zysków. Czas, który dopiero rozpoczął rachunki wzajemnych krzywd, skonfrontował Zachód ze Wschodem. Rozniecił konflikt, po którym nieprędko wrócimy do równowagi. 

Dużo w tym roku pracowałam, więcej niż dotychczas. Wydałam „Żonglera”, opowieść o francuskim pisarzu urodzonym w żydowskiej rodzinie w Wilnie, autorze dwóch pięknych książek: „Obietnicy poranka” i „Życia przed sobą”, dwukrotnym laureacie Nagrody Goncourtów. Po majowej premierze ruszyłam z moim bohaterem w trasę po Polsce, od Tarnowa do Słupska, od Opola po Białystok. W sumie dwadzieścia trzy spotkania z czytelnikami. Rekord w ciągu kilku miesięcy. Opowiadałam o pasji Garyego do żonglowania, która stała się dla niego miarą prawdziwej sztuki. Pasji, której uległam, próbując wirować w powietrzu wraz z kilkoma pomarańczami. Jak on, wedle opowieści, w Wilnie i Warszawie. Dzieliłam się z publicznością jego niepokojami i poczuciem nienasycenia, zachłannością i wariantami losu, jakimi obdzielał innych. 

Ale rachuba domaga się detali konkretnych i tego, co zrobiłam w tym roku po raz pierwszy. Więc jeszcze raz. To była najdłuższa trasa promocyjna w mojej karierze, najbardziej intensywna i najbardziej pomarańczowa. Nigdy nie wymyśliłabym sama, by wbić się w pomarańczowe spodnie, ale ponieważ od niedawna mam agentkę, postanowiłam jej słuchać. Pomarańczowa okładka, żonglerka, detale. Szale, kubki, owoce. Koszula! Okazało się, że pomarańczowy jest nie tylko kolorem twarzowym, ożywczym i wyrazistym, ale zwraca uwagę. Na okładkę „Żonglera”, na tego, kto go nosi, i energię, jaką emanuje.

(Fot. Archiwum prywatne)

Lubię przygody. Najbardziej pisarskie, w te angażuję się najszybciej i dogłębnie. Ale nie tylko takie. Lubię ryzyko. Niekiedy na granicy moich możliwości. Lubię też wyzwania. Takim były w tym roku spotkania z czytelnikami, ale także rejs na niewielkim jachcie po Morzu Jońskim. Uwaga, księgowo: po raz pierwszy! Było nas sześcioro nieznajomych, parami na kojach wielkości chustki do nosa, w pętli wzajemnej francuskojęzycznej obecności wśród krajobrazów tak bajecznych, że zapierały dech w piersi. W żeglarskich okolicznościach, tak mi nieznanych i tak nieprzetłumaczalnych, że ledwie przetrwałam, ale znów się udało. Dopłynęłam do Itaki.

(Fot. Archiwum prywatne)

Morze jest dla mnie znakiem nieskończoności. Obcowanie z nim pomaga mi znosić codzienne niedogodności i ludzką podłość. Sama myśl o tym, że jest, niesie ocalenie. I oto ja, wyznawczyni morza, spędzam kilka dni w Alpach, u podnóża Mont Blanc, i nie umiem unieść zachwytu, jaki we mnie budzą światło, siła i majestat gór, ich niezależność. 

Tak, pamiętam, ma być to, co po raz pierwszy. Po raz pierwszy szłam w kopnym śniegu w okolicach włoskiej granicy, z rakietami śnieżnymi na nogach, ja – późna narciarka – nigdy dotąd ich nie znałam. Nigdy przedtem nie miałam latarki na głowie i nie czułam takiego wzruszenia, uczestnicząc w drodze ku czemuś, co nie miało nazwy (ale dla mnie nazywało się nieskończonością). I chciałam w tej drodze zostać, wspinać się i schodzić, patrzeć na ślady zwierząt, czuć wysiłek mięśni, słyszeć własny oddech.

(Fot. Archiwum prywatne)

To była ekstaza. Ale wcześniej doznałam innej. Jako niedawna adeptka sztuki ceramicznej, pojechałam na warsztaty do Francji. Prowadziła je moja przyjaciółka, francuska dziennikarka telewizyjna, która postanowiła nareszcie iść za głosem serca, wynieść się ze stolicy i żyć tak, jak marzyła. Wedle głosu natury. Została wybitną artystką gliny. Ona, ekologiczna w każdym calu, pokazała mi, jak należy dbać o to, co dookoła. U niej pierwszy raz praktykowałam na garncarskim kole. To było objawienie. Lekcja rzemiosła, czyli pokory. A jeszcze tego, że każda doskonałość wymaga wielu prób i wszechobecnej cierpliwości.

Po raz pierwszy w tym roku wydałam dwie książki. Drugą jest tom wierszy „Niesny” – powstałe z piasku i wody, są moją rozmową z morzem. Z morzem, które ocaliło wielu swoim oddechem. Rytmem przypływu i odpływu, monotonią wyższej konieczności. Mozolnie zbieram muszelki, dowody na istnienie. Po raz pierwszy ktoś inny jeszcze zwrócił na moje wiersze uwagę. Dziękuję Mokobelle za naszą wspólną nadzieję.

O tym, co mi nie wyszło w tym roku, nie opowiem, ale ulepiłam mocne gliniane pieczęcie dla tych, którzy chcieliby ostatecznie coś zamknąć. Zamilczeć. Służę.

Niedługo rozpoczynam brawurowe planowanie. Rozgrzewane buzującymi zewsząd noworocznymi postanowieniami. Nowy rok pozwala otworzyć nowy rachunek. Nawet mnie, która liczyć nie potrafi.

PS Mój przyjaciel Wiktor Woroszylski, poeta, nauczył mnie pisania pierwszego dnia nowego roku. Twierdził, że tak, jak spędzę 1 stycznia, tak spędzę cały rok. Niech się stanie.


Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020) oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W maju ukazała się jej najnowsza książka „Żongler. Romain Gary”. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków.

Agata Tuszyńska
  1. Ludzie
  2. Opinie
  3. Agata Tuszyńska: Czas wielkiego rozliczenia
Proszę czekać..
Zamknij