Znaleziono 0 artykułów
01.04.2025

Agata Tuszyńska: Dlaczego warto codziennie czytać poezję?

01.04.2025
(Fot. Roger Viollet via Getty Images)

Wiersze przepisywałabym jako suplement diety. Bez recepty. Do codziennego użytku. Wszystkim bez wyjątku. Jak lekarstwo na całe zło.

Chorobotwórcze wyziewy cywilizacji generują tyleż oszałamiających zdobyczy, co zniszczeń. Galopujący rozwój technologii, globalizacja, sztuczna inteligencja. Loty, wzloty, komunikacja. Wszystko w formie natychmiastowej, błyskawiczna usługa i gwarantowana satysfakcja. Wyścig, pogoń, przemoc. Arogancja i pycha. Obelgi i pomówienia. Internetowe igrzyska.

Ile kosztowały milionów w każdej walucie? Dolarów, siły, zdrowia? Ile wymagały interwencji lekarzy psychiatrów? Jak wielu tempo życia na najwyższych obrotach pozbawiło wiary w sens? I w siebie?

Są tabletki na niepokój, terapie na poczucie krzywdy i winy, środki na myśli samobójcze albo uspokajająca obecność. Także słowa. Kuracja poezją daje niezwykłe efekty. Jestem tego pewna. Trzeba tylko dyscypliny w jej wdrażaniu i systematycznego stosowania. Działają Rilke i Dante, Rimbaud i Miłosz, Brodski, Bishop i Anna Kamieńska. Cwietajewa, Amichaj, Dickinson.

Wychowałam się w domu, gdzie rządziły wiersze. Najpierw dziecięcy Julian Tuwim i Jan Brzechwa. Uczyłam się z nich liter, słów, wyobraźni i poczucia humoru. Przekonywałam, jak wspaniale wysoko może szybować wyobraźnia. Wiersze dla dzieci najpierw czytane głośno przez mamę, niedługo później samodzielnie. Deklamowane z pamięci i stosowane jak fragmenty domowej gramatyki.

Potem przyszli inni mistrzowie: romantyczni Władysław Broniewski i Krzysztof Kamil Baczyński, szary Tadeusz Różewicz i uczuciowa, egzaltowana Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Czytanie ich i recytowanie wypełniało godziny lekcyjne i popołudniowe. Okraszaliśmy je wspólnie z kolegami i koleżankami Janem Kochanowskim i Ignacym Krasickim, to z lektur, z radością też szkolnymi Słowackim i Mickiewiczem, a po godzinach Haliną Poświatowską, Andrzejem Bursą, Edwardem Stachurą i Rafałem Wojaczkiem. Sami znajdowaliśmy poetyckie teksty. Prześcigaliśmy się w przymierzaniu ich do własnych uczuć i doświadczeń. Czy tylko dlatego, że oferta spędzania wolnego czasu była, szczególnie w stosunku do dzisiejszej, wyjątkowo ograniczona? Nie sądzę.

Rosną kolejne pokolenia wychowane na piśmie obrazkowym, na ekranach uczących kojarzenia i szybkości, ale niekoniecznie składania liter. Wszystko w ich świecie działa jak gra komputerowa. Błyskawiczne, celowe, skuteczne. W jednorazowym skupieniu. Domy i szkoły uzależnione od struktur internetu i cyfryzacji próbują dostosować zadania i wymogi do zmieniającej się rzeczywistości. Niektórzy, tak rodzice, jak i  nauczyciele usiłują zatrzymać trochę analogowe przyzwyczajenia. Podsuwają własne lektury, dzielą się historiami swoich fascynacji. Chcą utrwalać artystyczne nawyki i bezpośrednie towarzyskie kontakty. Czasem się udaje, ale są w mniejszości. Wydają się skazani na powolne odchodzenie w przeszłość.

Młodymi rządzi nadmiar i gigabajty bodźców. Bogactwo różnorakich propozycji – od nauki w kolejnych etapach kształcenia poprzez konieczność ich zaliczenia, opanowania, objęcia materiału. Dalej katalogi zajęć bardziej rozrywkowych, jak podróże, wyprawy sportowe, poznawanie miejsc niezwykłych. Wszystko w znajomej scenografii ekranu, na kliknięcie. Nie ma czasu i miejsca na inne aktywności. Nawet czytanie wiąże się z wysiłkiem i niekiedy wieje nudą. Łatwiej przecież zobaczyć to samo w przyspieszonej sekwencji obrazów, na filmiku, Tik Toku lub w specjalnie sporządzonym bryku. Właściwie powinnam rozumieć, że poezja stoi w tym chaosie wszystkiego na podwójnie przegranej pozycji. Jak samotna tajemnicza wyspa. Obca i mało pociągająca.

A przecież znam takich, i to nie tylko z mojego pokolenia, dla których jest najważniejsza. Niezbędna jako odpowiedź na całe łajdactwo ludzkości. Jako terytorium wolnej wyobraźni, ucieczki, odrodzenia. Jako miejsce, gdzie można odnaleźć i siebie, i zgubioną drogę, i spokój, i chwile życiodajnej ciszy. Bo, jak pisał Novalis: „Poezja leczy rany, jakie zadaje rozum”.

Wiem, że jest zajęciem zanikającym. Nie daje jednoznacznych komunikatów, nie przemawia językiem reklam i łatwych promocji. Nie służy niczemu poza sobą samą. Prowokuje na wielu poziomach, zmusza do szukania drugiego dna. To może być trudne. Czy rzeczywiście obcowanie z poezją wymaga specjalnych skłonności i narzędzi? Wykształcenia nawyków i estetycznych potrzeb?

Sądzę, że każdy jest wrażliwy na słowo, podobnie jak na muzykę. W różnym stopniu i na innym poziomie, ale wystarczy niewielki artystyczny chromosom, by dać sobie szansę uczestniczenia w poetyckiej wymianie energii. Dla tych, którym uda się znaleźć do niej drogę, staje się duchową pomocą, pozwala oczyścić myśli.

Jestem po stronie Charlesa Baudelaire’a, który mówił, że „każdy zdrowy człowiek może przeżyć bez jedzenia dwa dni, ale nie bez poezji”. Wierzę w poezję nieufności, jak chciał Stanisław Barańczak, w poezję refleksji i buntu, Herbertowy wiersz „jako suchy poemat moralisty”. W Wisławy Szymborskiej poezję zdziwienia.

Kontakt z poezją pomoże każdemu, kto zdecyduje się poświęcić jej chwilę. Chwilę skupienia na cudzej myśli, wzięcia za rękę wyobraźni i pójścia jej drogą.

Jeden wiersz dziennie. Na śniadanie lub deser. Albo przed snem. Byle regularnie. Ręczę za poprawę.

Cyprian Kamil Norwid pisał:

„z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie

Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic…”

Zgadzam się na obie. I podaję dalej.

Agata Tuszyńska
  1. Ludzie
  2. Opinie
  3. Agata Tuszyńska: Dlaczego warto codziennie czytać poezję?
Proszę czekać..
Zamknij