Stanley Tucci nie gra głównych ról, tylko takie, które się pamięta. Zasłynął dzięki filmowi „Diabeł ubiera się u Prady”, teraz powraca na ekrany w „Konklawe”. Jak aktor po sześćdziesiątce został idolem?
Stanleya Tucciego, który w tym roku kończy 63 lata, w wywiadach pyta się, jak to jest zostać symbolem seksu w dojrzałym wieku. Aktor rozpalił masową wyobraźnię kilka lat temu, gdy w pierwszych tygodniach pandemii nauczył obserwatorów przyrządzać idealne negroni. Jest zaskoczony, że świat oszalał na jego punkcie? Tak, dziwi się, że dopiero teraz.
Amerykański gwiazdor włoskiego pochodzenia ujmuje poczuciem humoru, dystansem do siebie, bezpretensjonalną praktyką dobrego życia. Może godzinami opowiadać o włoskiej kuchni. Gotuje na Instagramie i w programie telewizyjnym, pisze książki o jedzeniu. Przede wszystkim jednak jest – słusznie – uznawany za jednego z najlepszych współczesnych aktorów charakterystycznych. Wciela się w postaci, które zapisują się w pamięci błyskotliwymi bon motami, jak Nigel z „Diabeł ubiera się u Prady”, albo ekscentrycznymi stylizacjami, jak Ceasar Flickerman z „Igrzysk śmierci”. Stanley Tucci skupia uwagę, pozostając z boku. Teraz ta sztuka udaje mu się w thrillerze politycznym „Konklawe” w reżyserii Edwarda Bergera.
Stanley Tucci zagrał kardynała w głośnym filmie „Konklawe” o wyborze papieża
– Oto organizacja zbudowana na takich wartościach jak prawda, moralna czystość i dobra wola, ale gdy zajrzeć w nią głębiej, okazuje się kompletnym zaprzeczeniem tych ideałów – opowiadał aktor w niedawnej rozmowie z „Vanity Fair”. – W filmie wszystko rozgrywa się na poziomie subtelnych interakcji między bohaterami – w tym, czego nie mówią i jak mijają się w korytarzu, w wymianie spojrzeń. Może na zewnątrz nic go nie zdradza, ale w środku jego bohater przeżywa katusze. Chce i boi się. Nie chce, ale czuje powinność. Stanley Tucci w „Konklawe” gra kardynała, którego wyróżniają liberalne poglądy – chce otwierać instytucję, która słynie z notorycznego wykluczania mniejszości seksualnych czy pogardy wobec cielesnej autonomii kobiet. Wysoko postawiony watykański funkcjonariusz jest jednym z kandydatów na nowego papieża, a fantazja o władzy uruchamia w nim wyniszczający konflikt wewnętrzny. Kardynał musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co w życiu liczy się bardziej: przyzwoitość czy przywileje.
Aktorowi, który dorastał w gorliwie religijnej rodzinie włoskich imigrantów, film o grzechach Watykanu przypomniał kilka kuriozalnych sytuacji z dzieciństwa. – Pamiętam swoją pierwszą spowiedź. Miałem osiem lat. Ksiądz poprosił mnie, żebym wyznał swoje grzechy – opowiadał w talk show Stephena Colberta. – Nie było to łatwe, byłem przecież ośmioletnim dzieckiem. Nie przyszło mi nic do głowy, więc musiałem zmyślać. Powiedziałem, że dokuczam siostrom, a ksiądz zadał mi trzy zdrowaśki. To był właśnie ten moment, kiedy zdałem sobie sprawę, że chyba nie jestem wierzący. Tucci nie pierwszy raz zresztą pojawia się w filmie obnażającym zepsucie kościoła katolickiego. W 2015 r. wystąpił w głośnej, nagrodzonej Oscarem produkcji „Spotlight”, gdzie zagrał prawnika ofiar przemocy seksualnej.
Stanley Tucci zabłysnął rolą w filmie „Diabeł ubiera się u Prady”, teraz świętuje comeback
Publiczność pokochała Stanleya Tucciego za rolę Nigela, złośliwego, ale ostatecznie poczciwego stylisty w filmie „Diabeł ubiera się u Prady”. Nigel jest prawą ręką wyrachowanej redaktorki naczelnej magazynu o modzie (chyba każdy pamięta to demoniczne wcielenie Meryl Streep), ale też wchodzi w rolę dobrej wróżki, gdy wspiera metamorfozę redakcyjnego Kopciuszka (Anne Hathaway). Film z 2006 r. był przełomem w karierze aktora, przyniósł mu wielką rozpoznawalność, ale Tucci tak znakomicie wcielił się w dandysowatego karierowicza, że trudno było go sobie wyobrazić w innym anturażu.
Aktor zwierzył się niedawno w rozmowie z „Vanity Fair”, że po filmie „Diabeł ubiera się u Prady” miał duży problem ze zdobyciem ról. Brał, co dawali, byle pracować. Nie obrażał się na małe role, nie gardził epizodami w serialach. Spektakularnie wrócił na duży ekran w 2009 r., gdy premierę miały dwa filmy z jego udziałem. W „Julii i Julie” zagrał Paula Childa, amerykańskiego dyplomatę żyjącego w cieniu żony, gwiazdy kulinariów. Z kolei w „Nostalgii anioła” wcielił się w postać seryjnego zabójcy, a rola przyniosła mu pierwszą i jedyną do tej pory nominację do Oscara. Ten sukces też smakował gorzko, bo Tucci w wielu wywiadach podkreślał, że drugi raz nie wziąłby roli tak obciążającej psychicznie. „Nostalgia anioła” to film Petera Jacksona, w którym nastoletnia ofiara brutalnego gwałtu i morderstwa obserwuje z zaświatów zmagania bliskich pogrążonych w żałobie i postępy w ujęciu sprawcy. – Próbowałem wycofać się z filmu, co brzmi jak kompletne szaleństwo, bo przecież bardzo potrzebowałem pracy – wspominał w programie telewizyjnym „Entertainment Tonight”. Mówi, że dziś pozwala sobie przebierać w propozycjach. – Możesz być bardzo wybredny i mieszkać w norze, ale ja lubię wygodne życie, więc część moich decyzji jest podyktowana tą potrzebą, a część względami artystycznymi – mówił w „Vanity Fair”. – Brak stałości w mojej karierze wynikał ze specyfiki rynku, ale czasem to powody osobiste decydowały, że nie mogłem pracować.
Stanley Tucci pokazuje fanom, jak cieszyć się życiem – miłością, codziennością, dobrym jedzeniem
W 2017 r. u aktora zdiagnozowano raka jamy ustnej. Lekarze zaznaczali, że pełen powrót do zdrowia może oznaczać jedzenie przez rurkę. Tucci w trakcie terapii – w niemal masochistycznym obłędzie – oglądał programy kulinarne. Kocha jeść i gotować, jest współautorem dwóch książek z przepisami, autorem dwóch autobiografii, w których wątki kulinarne pełnią nadrzędną rolę, i twórcą programu telewizyjnego o kuchni włoskiej (zrealizował dwa sezony dla CNN, niedawno przeniósł się do National Geographic). W wydanym właśnie nietypowym dzienniku „What I Ate In One Year: (And Related Thoughts)” wraca do choroby i żmudnego leczenia, a jedzenie – raz smaczne, innym razem rozczarowujące – jest pretekstem do refleksji nad definicją dobrego życia, przyjemnością, sukcesem, stratą, miłością. Podobnie jak w książce „Smak. Życie i jedzenie” sprzed trzech lat (polskie tłumaczenie ukazało się w ubiegłym roku).
Tucci zazwyczaj na potęgę ironizuje, ale spomiędzy barwnych anegdot wyłania się czarujący romantyk, który w wirze zawodowych wyzwań i prywatnych dramatów przyswoił sztukę miłego życia. Bo w 2009 r., gdy jego kariera aktorska wracała na właściwe tory dzięki filmom „Julia i Julie” oraz „Nostalgia anioła”, Tucci przeżywał osobistą tragedię. Jego pierwsza żona Kate, z którą wychował piątkę dzieci (troje wspólnych i dwójkę z jej pierwszego małżeństwa), zmarła na raka piersi. Rok później na ślubie Emily Blunt, z którą zaprzyjaźnił się podczas zdjęć do „Diabeł ubiera się u Prady”, poznał siostrę aktorki. Stanley Tucci i Felicity Blunt są małżeństwem od 12 lat, mają dwoje dzieci. To zresztą ona podsunęła mu pomysł na nową książkę i to ją słychać z offu, gdy kręci filmy z ich domowej kuchni, w której aktor przygotowuje ulubione pasty, minestrone, caponatę albo braciole. To jego życiowa misja, by pokazać bogactwo włoskiej kuchni, która ma do zaoferowania znacznie więcej niż carbonarę i pizzę. Stanley Tucci lubi łamać konwencje, bo sam zaprzecza stereotypowi drugoplanowego aktora, dowodząc, że mniejsze role też mogą mieć duże znaczenie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.