Po „Najgorszym człowieku na świecie” stała się głosem pokolenia milenialek niestrudzenie poszukujących prawdziwej miłości. Norweską aktorkę Renate Reinsve oglądamy w „Armandzie”, który znalazł się na oscarowej shortliście, w horrorze „Nieumarli” i w amerykańskim serialu „Uznany za niewinnego”, a wkrótce także w nowej produkcji jej ulubionego reżysera, Joachima Triera.
Elisabeth parkuje z piskiem opon. Przed wyjściem z samochodu zdejmuje ogromne kolczyki, element teatralnego kostiumu. W tak ekstrawaganckiej biżuterii nawet aktorce nie wypada pokazać się w placówce syna. W strugach deszczu, jak w sennym koszmarze, gmach góruje nad matką. W „Armandzie” szkoła pełni funkcję heterotopii. Termin ukuty przez Michela Foucaulta opisuje przestrzenie inne, niepokojące, transformujące. Usytuowane na granicy światów albo poza nim, działają wedle odrębnych reguł. Hermetyczne, opresyjne i zawłaszczające stanowią zaprzeczenie utopii. W tym szkoła przypomina szpital, kościół czy dom spokojnej starości. Elisabeth wzdryga się na myśl o stawieniu czoła instytucji. Wzdrygam się i ja, przypominając sobie własne doświadczenia z dzieciństwa, i wzdryga się Renate Reinsve, która w filmie wcieliła się w mamę siedmioletniego chłopca oskarżonego o przemoc seksualną wobec kolegi.
– Byłam dzieckiem bojaźliwym. Bałam się szkoły. Doskonale pamiętam ten moment, gdy zrozumiałam, że nie do końca tam pasuję. Miałam dziewięć lat, siedziałam potulnie w ławce, nauczyciel uciszał klasę. Nie wiedziałam jeszcze dokładnie, czym może być kreatywność, ale miałam przekonanie, że to, co dzieje się w klasie, niszczy jakoś mój potencjał. Dziś uważam, że tylko 10 proc. umiejętności, które tam nabywamy, dotyczy nauki. Reszta to szkoła życia – wspomina aktorka. W „Armandzie” reżyser pokazuje współczesne „polowanie na czarownice” – szukanie dziecka winnego przekroczenia i odpowiedzialnego za to rodzica. – Dla Elisabeth syn jest całym światem. Kocha go ponad wszystko. I pragnie chronić. Nie słucha opinii innych na jego temat. Przy życiu trzyma ją tylko relacja z dzieckiem – tłumaczy Renate Reinsve. Reżyser, Halfdan Ullmann Tøndel, wnuk Liv Ullmann i Ingmara Bergmana, pracował kiedyś jako nauczyciel. Widział, do jakiej rangi urastały konflikty między dziećmi. – Wystarczy strzępek informacji, by wyobraźnia zaczęła pracować – mówi aktorka. „Armand” to thriller psychologiczny – widz nie wie, komu zaufać. Do końca pozostaje ambiwalentny w ocenie.
W Polsce „Armand” przypomina o podsycanym przez prawicę oburzeniu na Barnevernet (norweski urząd ochrony praw dziecka, przyp. red.), który odbiera polskim rodzinom dzieci po donosach lokalnej społeczności. – Mam przybraną siostrę, której mama jest Polką. Wiem, że nie było im łatwo w Norwegii mierzyć się ze stereotypami na temat Polaków – mówi Renate. Wciąż analizuje swoją relację z rodzinnym krajem. – U nas „system” rzeczywiście wydaje się przerośnięty. Biurokracji jest często więcej niż człowieka. Badania dowodzą, że Norwegowie są jednym z najbardziej konformistycznych narodów świata obok Korei Południowej, Malezji, Indii. Jest wiele miejsc, gdzie czuję się bardziej… wolna niż w Norwegii, ale i tak odczuwam potrzebę, by tu wracać – to przecież mój dom – dodaje Renate.
Cały tekst przeczytasz w grudniowym wydaniu „Vogue Polska”. Zamów go już dziś z jedną z dwóch okładek do wyboru.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.