„Supersiostry” uświadomiły mi, jak istotne są dla mnie relacje z kobietami. Utwierdziły mnie w przekonaniu, że jesteśmy supersilne – mówi Katarzyna Gałązka, która razem z Karoliną Bruchnicką wcieliła się w tytułowe role w polskiej superprodukcji science fiction. W kinach od 10 maja 2024 roku.
Podobała wam się praca przy superprodukcji?
Karolina: Byłam w szoku, jakiej precyzji wymaga praca na takim planie. Mnóstwo efektów specjalnych, nowoczesna technologia, ogromna ekipa. Ale podeszłam do tego filmu, jak do każdego projektu – liczyło się dla mnie przede wszystkim aktorskie wyzwanie.
Jak już podejmuję się jakiegoś zadania, to zawsze na sto procent. Musiałam zrezygnować z etatu w teatrze, bo wiedziałam, że robiąc dwie rzeczy naraz, nie zrobiłabym żadnej dobrze.
Już na pierwszym spotkaniu z producentami i z reżyserem, Maćkiem Barczewskim, usłyszałyśmy z Kasią, że czeka nas kilka miesięcy intensywnej pracy, w tym ostrego treningu na siłowni i prób z kaskaderami. Pomyślałam sobie, że jest to spore ryzyko, ale właśnie dlatego potrzebuję takiego wyzwania. To fizyczne przygotowanie okazało się przy tej roli niezwykle ważne.
Kasia: Praca z Maćkiem wymagała od nas precyzji. On podchodzi do filmu analitycznie, niemal matematycznie. Każdy ruch ręki musi być taki, jak sobie wymyślił. Ale miał też do nas zaufanie – wiedział, kogo bierze do projektu, wierzył w nasz potencjał, w nasze umiejętności, w nasz warsztat. Chętnie nas słuchał, więc wydaje mi się, że efekt końcowy to złoty środek między jego oczekiwaniami, a naszą ekspresją.
Karolina: Tak, na planie nie bałam się próbować różnych rzeczy. Wymagały tego ode mnie nieco wywrotowa bohaterka i konwencja filmu. I Kasia ma rację, że rządziło matematyczne podejście – Maciek mówił na przykład, żeby zrobić coś o 10 procent bardziej i ja wtedy liczyłam sobie w głowie, jak to powinno wyglądać.
Takiego filmu superbohaterskiego jeszcze u nas nie było. Lubicie ten gatunek?
Karolina: Do tej pory miałam niewiele styczności z filmami superbohaterskimi. Nie kalkulowałam, czy jest u nas na to nisza. Kino to również rozrywka. I taki jest nasz film. I teraz życzę polskim twórcom i widzom, żeby kina gatunkowego było u nas więcej. Superprodukcje, tak jak chociażby tragedie szekspirowskie, rządzą się swoimi prawami, mają jakąś konkretną strukturę. Wiedza o gatunku pozwala tworzyć coraz to nowe opowieści. I wiedzieć, gdzie można poszarżować, a gdzie przegiąć nie wolno.
Aktorzy z Marvela i DC Comics traktują swoje filmy śmiertelnie poważnie. Ja często miałam poczucie, że to po prostu świetna zabawa. Latamy w powietrzu na linkach w otoczeniu kilkudziesięciu osób z ekipy – czy to jest w ogóle praca, dorosłe życie? Z drugiej strony, musiałyśmy uwierzyć, że nasze bohaterki mierzą się z ogromną stawką. Przecież bez tego film nie byłby wiarygodny dla widza. „Supersiostry” biorą więc na warsztat gatunek, ale umieszczają go w polskim kontekście – na prowincji, w latach 90. XX w. Nie koloryzując tej epoki.
Co wy pamiętacie z tamtej dekady?
Karolina: Muzyka, kolorowe teledyski, podwórko, czas bez komputera i telefonu. Od dziecka moją pasją było aktorstwo, więc namawiałam do takich zabaw dzieci z sąsiedztwa i inscenizowałam przedstawienia. Chodziliśmy po domach, wystawialiśmy sztuki. Wychowałam się w Wałbrzychu – nie było tam castingów ani kółek przygotowujących do egzaminu na studia aktorskie, ale był Teatr Dramatyczny, gdzie przez wiele lat działałam. Najpierw w grupach amatorskich, potem jako aktorka etatowa.
I co was czekało? Dużo mówi się o toksycznej atmosferze w szkołach. Czy sytuacja studentów zmienia się na lepsze?
Kasia: Tak. Od osób, które dziś chodzą do szkoły, słyszę, że traktuje się je z szacunkiem. Mam nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Sama miałam szczęście, bo nigdy nie spotkałam się z przemocowym pedagogiem. Nie mam żadnych tragicznych wspomnień z zajęć. Nie wszyscy studenci są gnębieni, ale wiem, że w innych grupach zdarzały się sytuacje trudne. Ja w szkole dostałam ważne lekcje rozwijania wyobraźni, pielęgnowania talentu, korzystania z moich warunków. Nikt nie próbował mnie na siłę zmienić. Nie musiałam być taka jak wszyscy. Liczył się indywidualizm.
Karolina: Spotkałam wielu wspaniałych profesorów, ale niestety były też wyjątki. Zdarzało się, że ktoś próbował wtłoczyć mnie w ramy. Dawano mi role czterdziestoletnich kochanek albo jakichś poważnych kobiet. A ja zawsze miałam w sobie energię dziecka. Czułam, że trochę muszę się tego wyzbyć – takiego entuzjazmu wynikającego z tego, że po prostu spełniam moje marzenia. Brakowało mi luzu. Dominowało przeświadczenie, że w tym zawodzie musisz oberwać, żeby coś osiągnąć. I nie wychylać się – nie chodzić na castingi przed dyplomem, nie brać ról w serialach. Dopiero przy pracy na planach zrozumiałam, że na szczęście to tak nie wygląda. Z początku podcięło mi to skrzydła, ale z czasem umocniło.
A myślałyście o sobie jako o aktorkach już na początku szkoły?
Kasia: O tym, czy jestem aktorką, decyduje to, czy gram. Aktorstwo to zawód. Jeśli występując w serialu, zarabiam pieniądze, to tak, jestem aktorką. Tak jak inni są prawnikami i lekarzami. Odkąd zaczęłam utrzymywać się z pracy na planie, uznawałam się za aktorkę. Nie mam misyjnego podejścia do tego zawodu. Jeśli ktoś coś wyniesie z projektu, w który się zaangażowałam, to świetnie. Ale nie myślę o tym, kreując rolę. Staram się po prostu wykonywać moją pracę jak najlepiej. Wciąż doskonalić rzemiosło.
A miałaś idoli, którzy podchodzili do tej pracy misyjnie?
Kasia: Tak, w szkole imponowało mi mnóstwo osób. Warto mieć autorytety, bo to one dają nam motywację do działania. Profesor Wiesław Komasa, profesor Mariusz Benoit – to były niezwykłe spotkania, przeżycia, lekcje. Słuchając ich, czułam aktorskie nasycenie. Wystarczy obserwować ich podejście do życia, posłuchać, jak się wypowiadają. Ale to nie znaczy, że chciałam żyć tak jak oni. Brałam dla siebie cząstki tego, ale nikogo nie naśladowałam, tylko podążałam za swoim głosem.
A bohema artystyczna jeszcze istnieje?
Kasia: Tak, bo to wciąż pociągające. Na początku studiów też chciałam przesiadywać w barach, w dymie tytoniowym, i rozmawiać o sztuce. Ale z tego się wyrasta. A w każdym razie ja z tego wyrosłam. I trochę mnie niepokoi, gdy obserwuję, że niektórzy wciąż w tym tkwią.
Karolina: W tym zawodzie najciekawsze jest w ogóle to, jak wiele dróg można obrać, jak wiele żyć przeżyć jednocześnie, cofnąć się w przeszłość, przenieść w przyszłość. Budując postać, uczę się od moich bohaterek, a jednocześnie czerpię z siebie, moich przemyśleń i doświadczeń, by być na ekranie przekonującą. Ale mnie też daleko do misyjności. To, co lubię najbardziej, poza pracą na planie, to spotkania z widzami po filmie, festiwale, dyskusje. Gdy ktoś chce się podzielić ze mną osobistą opowieścią, którą uruchomiła moja rola albo film, to dla mnie największy komplement. Staję się wtedy nośnikiem cudzych historii.
W „Supersiostrach” gracie nastolatki. Powróciłyście do własnej młodości?
Karolina: Im jestem starsza, tym trudniej mi się cofnąć do tego czasu. Ale czasem fajnie powspominać. Znów się pozastanawiać nad tym, kim jestem, co robię w tym świecie, w jakim punkcie się znajduję. Ale akurat tym razem nie czerpałam za bardzo z własnych doświadczeń, bo moja bohaterka wychowała się przecież w laboratorium bez kontaktu z rówieśnikami. Łączy nas natomiast wywrotowość. Ona nie boi się mówić tego, co myśli, i być tym, kim jest. Nie boi się być inna, odstawać od ogólnie utartych wzorców, jeżeli jest wtedy w zgodzie ze sobą. Nic nie robi na siłę, ani niczego nie udaje. Ja też tym staram się w życiu kierować.
Co pomyślałyście o sobie nawzajem, gdy się poznawałyście?
Karolina: Że jesteśmy zupełnie inne – i to jest fajne.
Kasia: Gdy poznałam Karolinę, na jakiejś imprezie, jeszcze przed castingiem, pomyślałam, że jest naprawdę przepiękną dziewczyną. I tak naszą siłą jest to, że jesteśmy różne. Nasze bohaterki to siostry, ale siostry, które wcale się razem nie wychowały. Podskórnie dużo je łączy, ale dopiero się poznają. Tak jak my.
A same macie siostry?
Karolina: Nie, ale magia kina polega na tym, że dzięki filmowi mogłam się dowiedzieć, jak to jest.
Kasia: Rodzonej siostry nie mam, ale jestem blisko z siostrami ciotecznymi. Przyjaciółki właściwie też traktuję jak siostry. I „Supersiostry” uświadomiły mi znów, jak istotne są dla mnie relacje z kobietami. Utwierdziły mnie w przekonaniu, że jesteśmy supersilne. Jestem moim siostrom wdzięczna za obecność, za mądrość, za opiekę.
Karolina: Warto podkreślić, że w tym filmie dwie główne bohaterki są kobietami. To wciąż niezbyt częste zjawisko w polskim kinie. Supersiostry nie są ustawione wobec męskich bohaterów jako ich żony, matki, kochanki. Tutaj nie jesteśmy błyskotkami. Ale też nie jest tak, że w prosty sposób skonstruowano bohaterki, które równie dobrze mogłyby być mężczyznami. Dziewczyny są w centrum, są prawdziwym „mięsem ekranowym”.
Myślicie, że jest coraz większe przyzwolenie na wyróżnianie się? Wasze bohaterki są inne, dziwne, oryginalne.
Kasia: Myślę, że tak. Młodzi ludzie nie boją się mówić o swoich emocjach. Mojej bohaterce, Ali, ten brak przynależności z początku doskwiera. Z czasem zaczyna rozumieć swoje miejsce w świecie.
Karolina: Moja bohaterka to dziewczyna z jeszcze innego wymiaru. Ale nie przejmuje się swoją innością, bo nie wie, jaki jest świat. Zostaje pozbawiona zewnętrznych bodźców. Tak jak dzieci, które nie mają w sobie wstydu i lęku, bo jeszcze nie znają granic. Lena jest właśnie takim dzieckiem.
A wy macie w sobie tę spontaniczność?
Kasia: Ja się trochę tego uczę. Na początku nie znosiłam oglądać siebie na ekranie. Teraz już wiem, że nie mam wpływu na to, co ktoś o mnie pomyśli. Już nie usiłuję spełniać oczekiwań wszystkich. Kiedyś naprawdę się tym zadręczałam. Stres mnie niszczył. Teraz staram się nie być taka samokrytyczna. Swoje poprzednie role traktuję jak drogę, która doprowadziła mnie do punktu, w którym teraz jestem.
Karolina: Często wracam do esejów Davida Fostera Wallace’a, który radzi, żeby być uważnym, otwartym, nie zadręczać się. Uświadamia mi to, że każdy ma swoje własne podejście. Nie można ciągle oceniać wszystkiego przez nasz pryzmat, trzeba patrzeć szerzej. To pomaga mi czerpać z życia jak najwięcej – nie żałować, że czegoś nie zrobiłam, bo się bałam.
Macie jakieś swoje wymarzone role?
Kasia: Chciałabym może spróbować swoich sił za granicą.
Karolina: Jest wiele takich ról, a gdyby czerpać z literatury, to Medea! Ta postać ma rejestr emocjonalny, do którego artystycznie jest mi blisko. Ale przede wszystkim chciałabym, żeby każda kolejna rola była okazją do spotkania z drugim człowiekiem, nauczenia się czegoś nowego, pokonywania własnych barier, życia światem mojej bohaterki.
A jak to jest być dzisiaj kobietą mniej więcej trzydziestoletnią?
Karolina: Nie chcę już tracić czasu na rzeczy nieważne, na rzeczy, na które nie mam wpływu. Mam w sobie jeszcze więcej siły, dążę do swoich marzeń, a porażki traktuję jako lekcje. Patrzę w przyszłość, a nie oglądam się na przeszłość.
„Ustatkowanie się” jest dla was punktem odniesienia?
Kasia: Tak, chciałabym mieć kiedyś rodzinę, dzieci, dom. Ale nie wyznaczam sobie terminu na realizację tego celu. Chciałabym zaznać poczucia bezpieczeństwa. Trochę brakuje mi stabilizacji, bo ten zawód jest naprawdę niepewny, obarczony często poczuciem braku sprawczości. Gdybym się „ustatkowała”, może zmieniłyby mi się priorytety.
Jakie macie supermoce?
Karolina: Otwartość, a z drugiej strony dystans do świata. Bardzo ciekawią mnie ludzie i to, co nas otacza. W każdej obiektywnie niekomfortowej czy niekoniecznie dobrej sytuacji znajduję dobre strony. Uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny i że po z pozoru największej katastrofie zawsze wydarzy się coś pozytywnego.
Kasia: Wrażliwość i czasem lekką naiwność. Zawsze widzę w ludziach dobre strony.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.