Szwedzki architekt Martin Brudnizki pracuje w Londynie i w Nowym Jorku. W swoich projektach łączy czystość i maksymalizm.
O stylu Martina Brudnizkiego mówi się: czystość i maksymalizm w jednym. Jak to możliwe? Wystarczy wziąć pod lupę jeden z detali zaprojektowanej przez niego przestrzeni – showroomu jego własnej marki And Objects w londyńskim Pimlico. To właśnie tu prezentuje stoły, fotele, krzesła i akcesoria swojego autorstwa (meblarskie menu – jak w dobrej restauracji – jest krótkie, And Objects to zaledwie kilkanaście modeli). Biało-żółte ściany ozdobione błękitną sztukaterią odcięte są od białej podłogi podwójnym cokołem, całość daje wyważony, elegancki efekt podkręcony odważną kolorystyką. Nad główną częścią cokołu dojrzeć można delikatne jak jedwabny sznureczek zwieńczenie pociągnięte czerwono-niebieskim szlaczkiem – takim jak na karuzeli we francuskim wesołym miasteczku albo jak na amerykańskich lizakach. Detal ma pewnie niewiele więcej niż centymetr szerokości, ale zupełnie rozsadza konwencjonalny ład architektoniczny. To właśnie Brudnizki: przejrzysty w formie i strukturze, przemyślany w zestawieniach elementów z rozmaitych porządków, szalony w palecie kolorystycznej. Pełen erudycji, nawiązań do podróży, znajomości imaginarium różnych stref geograficznych. Wystarczy zresztą spojrzeć na samego architekta, żeby wiedzieć, że miks ładu i fantazji to jego żywioł. Na sesjach pozuje schludny i ekscentryczny jak absolwent brytyjskiej szkoły z internatem, ubrany w eleganckie angielskie koszule w drobne paski, skarpetki Missoni, pantofle dandysa.
Martin Brudnizki: Zestawianie wielu heterogenicznych elementów to wyraz indywidualnych pasji
Umiejętność łączenia starego z nowym w ten sposób, żeby osiągnąć spójny i nieprzesadzony efekt, to jeden ze znaków szczególnych Brudnizkiego – wykorzystany m.in. przy współpracy z domem aukcyjnym Sotheby’s. Specjalnie dla giganta sztuki architekt podjął się stylizacji uprzednio zwizualizowanej sesją zdjęciową obrazującą, jak wpleść sztukę old masters (stworzoną przed 1800 rokiem) w prywatną, współczesną przestrzeń. Na przykładzie własnego nowojorskiego mieszkania dowiódł, że barokowy Poussin za pół miliona dolarów pięknie złoży się z konsolą na postumencie w kształcie muszli, a XVIII-wieczny Canaletto z oferty aukcyjnej idealnie wpasuje między kinkiet z kolorowego szkła z oferty And Objects a taboret z welurowym obiciem w kocie cętki. O tej współpracy mówił, że wnętrze wcale nie miało być ostentacją bogactwa i erudycji, ale że stało się zapiskiem jego romantycznych poszukiwań. Do tego uważa, że zestawianie wielu heterogenicznych elementów jest nie tyle wnętrzarskim patentem, ile wyrazem indywidualnych pasji, dociekań, zabaw konwencją, więc zawsze będzie wartością samą w sobie.
Cały tekst znajdziecie w nowym wydaniu „Vogue Polska Living”. Numer można teraz zamówić z wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.