Ta wystawa nie powstała z myślą o wojnie toczącej się za naszą wschodnią granicą, choć jej wernisaż zbiegł się w czasie z barbarzyńskim atakiem Rosji na Ukrainę. Nieszczęśliwe zrządzenie losu sprawiło jednak, że w tym nowym kontekście nazwa ekspozycji „Bliźniego swego jak siebie samego” brzmi wyjątkowo aktualnie. Sztuka prezentowana w warszawskiej galerii Pola Magnetyczne grawituje wokół szeroko pojętej troski okazywanej zarówno drugiemu człowiekowi, jak i sobie.
Miłość wyrażana troską wobec bliźnich – jak zauważa kurator i założyciel galerii Patrick Komorowski – „stała się nowym budulcem w konstruowaniu wizji naszej egzystencji, uczuciem nadającym sens życiu i warunkującym nasze bliskie relacje z innymi”. Tytuł wystawy, mający starotestamentowe korzenie, to przykazanie miłości bliźniego. Ta zasada etyczna (zwana często „złotą”) nie przynależy jednak wyłącznie do tradycji judeochrześcijańskiej, lecz występuje w wielu systemach religijnych i filozoficznych. Choć często różni się formą, jej sens pozostaje zawsze taki sam: nie czyń innym tego, czego nie chcesz, by czyniono tobie. Niezależnie od postaci, jaką przyjmuje, troska jest pomocnym narzędziem w radzeniu sobie z intymnymi, bolesnymi przeżyciami, z zawiłością związków międzyludzkich, a także z ciężarem przytłaczającej rzeczywistości.
Malarstwo jako terapia
Farba na płótnach Olgi Dmowskiej nawarstwia się i kotłuje. Spomiędzy gwałtownych pociągnięć pędzla wyrastają grube impasty nadające malarskiej materii pewnej mięsistości, cielesności. Jeden z obrazów pokazywanych na wystawie gapi się na nas i wyszczerza zęby. Trudno orzec, czy krzywi się z przerażenia czy ze śmiechu. Wielkie oczy (podkrążone od płaczu, zmęczenia, a może podbite?) są równie wystraszone, co przerażające. To oblicze człowieka, a zarazem bestii. – Co w nas jest lepsze? To, co ucywilizowane, czy to, co animalistyczne, istniejące poza naszą kulturą, jakby dziecięce lub nieludzkie? – pyta malarka – Czy gdy rozum śpi, budzą się potwory, czy to raczej rozum doprowadził nas do spotwornienia i okrucieństw; pozbawił współczucia i empatii, w które naturalnie wszyscy byliśmy kiedyś wyposażeni? Dmowska wierzy, że człowiek z natury jest dobry, choć sama zmaga się z osobistą traumą przemocy domowej, jakiej doświadczyła w dzieciństwie. Przepracowuje ją na płótnach emanujących frenetyczną energią, podobną do tej z obrazów Emila Nolde czy Francisa Bacona. Tworząc, artystka troszczy się o siebie – daje upust targającym nią emocjom, uzewnętrznia psychiczne rany, mierzy się z bolesnymi wspomnieniami. Malarstwo wydaje się mieć dla niej działanie terapeutyczne. Jest formą samopomocy, a jednocześnie gorzką refleksją nad człowieczeństwem.
Życie toczy się dalej
– Jeśli mówi się o miłości, to głównie z perspektywy osoby porzuconej, zranionej – stwierdza Łukasz Horbów – Ta praca jest moją osobistą historią o tym, że złamałem komuś serce. I chociaż nie żałuję swojej decyzji, to czuję, że pierwszy raz w życiu zrobiłem komuś coś po prostu złego. Artysta zaprezentował „Łapacz złamanych serc” – ponad dwumetrową instalację, której forma przypomina rękodzielniczy amulet rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej (zwłaszcza ludów Anishinaabe). Tradycyjny „łapacz snów” pełni funkcję ochronną, apotropaiczną. Broni przed złem, chwytając je w swoje obręcze. W przeciwieństwie do plemiennych talizmanów, ten na wystawie sprawia wrażenie sfatygowanego. Powyginanych okręgów nie oplatają misterne pajęczyny z nici, lecz rachityczna sieć. Wplecione w nią zostało anatomiczne serce, a jego rozproszone odłamki zastąpiły dekoracyjne paciorki i pióra. Horbów przyznaje się do wyrządzenia bliźniemu krzywdy. – Czasami trzeba coś zakończyć. Nie oznacza to jednak, że to, co istniało do tej pory, nigdy nie miało znaczenia. Po prostu kiedyś kochaliśmy tak, jak powinniśmy, ale coś się zmieniło – stwierdza artysta. Udowadnia kruchość i ulotność miłości, która nie jest dana raz na zawsze, lecz wymaga troski. Jego rzeźbiarski amulet nie chroni, ale ma ostrzegawczo-pokrzepiającą właściwość: – Mój łapacz jest sygnałem dla wszystkich, którzy mieli złamane serce bądź złamali je komu. Mówi o tym, że tak jak po sennym koszmarze, życie toczy się dalej.
Troska dziedziczna
– Przez ostatni rok rysowałam bardzo intensywnie i miałam poczucie takiego przyjemnego, kojącego powrotu do korzeni – wyznaje Agata Kus. Po kilku latach przerwy artystka przeniosła uwagę z malarstwa na prace na papierze. Jej rysunki odznaczają się wyrafinowaną kreską, niuansami barw i pewnego rodzaju efemeryczną atmosferą, pochwyconą z fotograficzną niemal precyzją. W stołecznej galerii znalazło się kilkanaście z nich. Lwią część stanowią portrety kobiet i dzieci. Nie znamy relacji, jakie łączą poszczególne postacie, jednak ich język ciała oraz subtelne gesty wskazują na fizyczną, ale i emocjonalną bliskość. Widać ją w beztroskich dziecięcych zabawach („Żółw”), a także czułych objęciach („Pożegnanie”). Co istotne, Kus buduje związki międzyludzkie poprzez kolor. W pracy „Simone” nasycony róż, jakim narysowana została młoda matka, przenosi się na usta płaczącego niemowlęcia. Z kolei w „Uściskach II” błękit dorosłej kobiety wplata się w zmierzwione włosy fioletowej dziewczynki stojącej obok. Punktem wspólnym dla tych barwnych splotów jest często dotyk – namacalny przejaw ciepłych uczuć. Można odnieść wrażenie, że w rysunkach Agaty Kus wzajemna życzliwość, miłość i troska są wartościami dziedziczonymi, przekazywanymi (jak kolor) z jednej osoby na drugą, z pokolenia na pokolenie.
Łamanie chleba
Rzeźba „Einkorn” Rafała Zajki – absolwenta m.in. Central Saint Martins – może budzić skojarzenia z laboratoryjną aparaturą bądź rekwizytami z filmów science fiction. Wykorzystując żywicę akrylową, wosk mikrokrystaliczny oraz kamionkę, polski artysta wykreował gablotę kapsułę, pod kloszem której znajduje się ceramiczny bochenek chleba. Pomimo syntetycznych tworzyw i form rodem ze statków kosmicznych, rzeźba koncentruje się na praktyce wyrobu chleba (elementarnego pokarmu w większości kultur na świecie) towarzyszącej człowiekowi od ponad 10 tys. lat. – Praca ta odsyła do zwyczaju dzielenia się chlebem; tego, którego brakuje podczas wojny lub który jest przedmiotem walki. Artysta przedstawia chleb jak świętą relikwię lub chronioną rzecz, po którą można sięgnąć w nagłym wypadku – stwierdza Patrick Komorowski. Jeśli łamanie bochenka jest wyrazem miłości bliźniego, to z wykonanego przez Zajkę ceramicznego chleba nie ma pożytku. Stanowi on jedynie symbol troskliwego gestu.
Dziś, w obliczu trwającej w Ukrainie wojny, jesteśmy świadkami nie symbolicznej, lecz odczuwalnej, realnej troski. Dzielimy się z bliźnimi nie tylko chlebem i własnymi domami, lecz także głębokim współczuciem. – Solidarność polskich obywateli wobec sąsiadów wskazuje, jak bardzo to, co przynależało do sfery prywatnej, indywidualnej, intymnej, przekształciło się w publiczne, kolektywne i uniwersalne – zauważa Komorowski.
Wystawę „Bliźniego swego jak siebie samego” w galerii Pola Magnetyczne w Warszawie (ul. Londyńska 13) oglądać można do 19 marca 2022 r.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.