Dorota Masłowska zaprasza pośmiertnie Davida Bowiego do współpracy przy dramacie o Polsce lat 70. i społecznych niewolach, w których tkwimy do dziś. Kształt tej opowieści na deskach Teatru Studio nadaje Marcin Liber. Będzie muzyka grupy „Błoto”, przybysz z kosmosu, powidoki milicyjnego kryminału i rodzinna psychodrama. Wszystko zanurzone w dusznej mgle opresyjnego systemu.
Jest rok 1973. Pociąg relacji Moskwa–Berlin zatrzymuje się na dłuższy postój w Warszawie, a jeden z pasażerów, muzyk znany jako David Bowie, wychodzi na spacer po polskiej stolicy. Jego plonem będzie zakup płyty zespołu „Śląsk” i nagrany w przyszłości przez artystę utwór „Warszawa”. Tymczasem jednak Mr Bowie – ekscentryczny niczym kosmita przybyły z obcej planety – rozpływa się w szarym mieście. Na scenę wkraczają właściwe postaci najnowszego dramatu Doroty Masłowskiej: niedoszła młoda samobójczyni Regina, jej matka, siostra matki, kuzynka Reginy Bogusia, która dopiero co powróciła z angielskich saksów, i inni – plutonowy Krętek, pieczarkarz Kozełko, sprzątaczka Nastka czy istniejący głównie w rozmowach i wyobrażeniach morderczy Dusidamek z Mokotowa…
Dorota Masłowska wyrusza na spacer po gierkowskiej Polsce
– No cóż, nie pisałam tej sztuki dla fanów Bowiego – mówi Dorota Masłowska o tytułowej postaci, która zaledwie przemazuje się przez świat przedstawiony dramatu. – Potrzebowałam jego postaci jako kontekstu, wyzwalacza, specyficznego spojrzenia. Legenda o jego pobycie w tamtej peerelowskiej Warszawie fascynowała mnie od lat. Ekscytuje mnie to, że ktoś, kto jest akurat w ferworze eksperymentów z wolnością: artystyczną, seksualną, z przekraczaniem różnych granic sztuki i tożsamości na tyle, że nawet flirtuje z kosmosem, ląduje nagle w Polsce lat 70. Świecie zniewolonym pod każdym względem: politycznym, obyczajowym, estetycznym, nie mówiąc o traumie powojennej i zwykłym niedostatku, walce o meble i watę. Cieszę się, że mogłam pośmiertnie zaprosić go do współpracy.
– Ale David Bowie jest raczej pretekstem, by opowiedzieć historię z czasów naszych rodziców. To opowieść o tym, co Bowie mógłby zobaczyć, będąc wtedy w Warszawie – dodaje reżyser Marcin Liber. Zapowiada, że na scenie pojawi się nieistniejący w tekście Masłowskiej narrator – postać z kosmosu (wciela się w niego Bartosz Porczyk). – Ważną inspiracją jest dla mnie film Nicolasa Roega z udziałem Bowiego, „Człowiek, który spadł na ziemię”. Wyobrażamy sobie, że kosmita Bowie spadł na Ziemię, tylko nie gdzieś w Teksasie, ale tu, do Warszawy. Jest nam potrzebny po to, żebyśmy mogli popatrzeć na śmieszny i straszny świat gierkowskiej Polski z jego perspektywy.
Na scenie pojawi się też grający na żywo (w części spektakli) jazzowy zespół „Błoto”, bo właśnie jazz i dżinsy kojarzą się Liberowi z ówczesnym marzeniem o wolności rodem z lepszego świata. Kostiumografki ze współpracującej z reżyserem grupy Mixer zbierały więc do spektaklu używane dżinsy, z których teraz powstały kostiumy bohaterów.
„Bowie w Warszawie”: nowy dramat Doroty Masłowskiej
Tekstem „Bowie w Warszawie” Masłowska powraca do formy dramatu scenicznego (w styczniu 2022 roku ukaże się w Wydawnictwie Literackim). Tak jak w pamiętnym „Między nami dobrze jest” pojawia się wątek wielopokoleniowej kobiecej historii, a silnikiem emocjonalnym jest nieporozumienie, zderzenie nieprzystających do siebie mentalności i interesów oraz wynikająca z tego przemoc.
– Matka, zniszczona wojną i utratą wszystkiego, zarówno w sensie społecznym, jak i materialnym, próbuje odwrócić zły los za pomocą córki – opowiada Dorota Masłowska. – Jedyną walutą jest tu akurat jej uroda, więc chce ją jak najdrożej przehandlować, spełnić swoje marzenia, wyrównać niedostatki, przywrócić statusy. Jest to nieświadome, okrutne, bezwzględne i musi budzić w córce nienawiść, również do siebie. W sztuce mamy to w wersji z lat 70., ale myślę, że dziś też rodzice spełniają dziećmi swoje marzenia i aspiracje. Cena za to po obydwu stronach jest bardzo wysoka.
Główną bohaterką jest więc Regina, która chce się rzucić z mostu – w spektaklu gra ją gościnnie Maja Pankiewicz z Teatru Ludowego. Jej postać jest osią tej historii. Uwikłana w system peerelowski Regina poszukuje własnej, odrębnej tożsamości. Także seksualnej, bo jest to między innymi opowieść o kobiecie nieszczęśliwie zakochanej w kobiecie.
– Czytając dużo książek i oglądając filmy i seriale z tamtego okresu, widziałam, że są w nich różne rozległe białe plamy – wyjaśnia Masłowska. – Moim głównym konceptem literackim było więc wypełnić je, zaspekulować, co zostało wymazane. I tak na przykład nie istnieli w ówczesnej kulturze geje – chyba że jako kurioza, natrętny zboczony pan w „Czterdziestolatku”. Lesbijek w ogóle tam nie ma. Dlatego chciałam napisać o lesbijce, przywrócić taką postać tamtej epoce.
„Bowie w Warszawie” to sztuka o tym, jak trudno być innym
Regina jest czasami częścią tej groteskowej rzeczywistości, a czasami bywa jej biernym widzem. Jak mówi grająca ją Maja Pankiewicz – każda scena z życia Reginy to jej walka o życie, o akceptację. Próbuje odnaleźć się w systemie, który bywa dla niej okrutny i opresyjny. Nagina swoją wrażliwość, nie wypowiada własnego zdania, godzi się na uczestnictwo w sytuacjach, wobec których czuje wewnętrzny opór i bunt. Potrafi zmusić się do wejścia w narzuconą konwencję i ukrywania własnych emocji, ale do czasu.
– Tak z opowieści starszego pokolenia rozumiem tamte czasy – podsumowuje Maja Pankiewicz. – Ciężko było być „innym”. Nie było miejsca ani narzędzi, żeby gadać o emocjach, zadawać pytania. Starsze pokolenie narzucało schematy, którym nie można się było przeciwstawić. Pewne rzeczy nie podlegały dyskusji. Regina jest tego ofiarą. Tajemnicą Reginy jest głęboko skrywane uczucie do dziewczyny. Wtedy nie było na to słów, a co dopiero zrozumienia.
Wszystko, co wydarza się w sztuce, doprowadza zdesperowaną bohaterkę na most. – W naszej interpretacji to Most Łazienkowski. Ten sam, z którego skoczyła w 2019 roku transpłciowa aktywistka Milo – mówi Pankiewicz. – Dla mnie ta scena to clou tego dramatu. Regina „to pomnik pamięci wszystkich tych, którym nie wolno było kochać tych, których kochali”, jak pięknie napisała Masłowska.
Marcin Liber: – Dostajemy konglomerat krajobrazów z PRL, które niestety wydają nam się dzisiaj znajome, rymują się z naszą rzeczywistością. Znowu rządzą nami sfrustrowani nieudacznicy, którzy odbijają sobie swoje niespełnienia na innych. Robi się coraz duszniej. Niewiele się zmienia, niewiele się uczymy.
„Bowie w Warszawie” opowiada o kobietach
Marcin Liber reżyserował wcześniej głośne spektakle o kobiecych rodzinno-społecznych uwikłaniach: „Utwór o matce i ojczyźnie” Bożeny Umińskiej-Keff w Teatrze Współczesnym w Szczecinie i „Trzy furie” w teatrze w Legnicy. Bardzo ważne jest dla niego to, że sztuka Masłowskiej jest opowieścią o kobietach. Bohaterkami są Regina i jej kuzynka Bogusława, ale też ich matki, których doświadczenia sięgają jeszcze czasów wojny.
– Wszystkich konwencji używam jako środków, które pokazują różne ludzkie, głównie kobiece, niewole, niewygody niewoli i niemożliwość wyjścia z nich – wyjaśnia Dorota Masłowska. – Ale na głębszym poziomie zależało mi, żeby za pomocą tych absurdalnych szamotanin bohaterów zbadać różne składowe naszej obecnej mentalności. Myślę, że i wojna, i peerel były nie tylko ogólnospołecznymi traumami, ale też czymś, co zniszczyło pewne mentalne ustawienia na całe pokolenia. Interesowało mnie to w kontekście tego zaawansowanego raka społeczeństwa, na który cierpi nasz kraj. On jest osadzony w historii.
Wszystkie kobiety wokół mówią Reginie, jak żyć. „Objaśniają jej świat” tak, jak potrafią najlepiej. – „Kobieta cierpieć musi”, mówi Matka Boska – Maja Pankiewicz przywołuje cytat ze sztuki. – Dla Matki Reginy, żyjącej przeszłością, historią własnych niepowodzeń najważniejsze jest, by Reginę dobrze wydać za mąż. Kuzynka Reginy, która wróciła z roboty w Anglii i zdawałoby się „trochę świata liznęła”, daje jej instrukcję, jak zachowywać się przy facecie, by go zadowolić. Te kobiety same gotują sobie swój los i wpuszczają nowe pokolenie w ten sam kanał. Nikt się Reginy nie pyta, czego ona pragnie, z kim chciałaby być.
Tu nie ma miejsca na przecieranie nowych szlaków, jedynie na odtwarzanie zużytych schematów. Jedyną postacią, która zadaje sobie pytania, która ma wątpliwości, jest Regina. Ale system nawet ją w końcu podporządkuje.
Dorota Masłowska i Marcin Liber o jądrze dziadocenu
Jeśli chodzi o poetykę opowieści, to Dorotę Masłowską zainspirowały powieści milicyjne – specyficzny dla PRL podgatunek kryminałów. – Miałam już postaci, główny konflikt, Davida i ciągle mi jeszcze czegoś brakowało – mówi pisarka. – I nagle ta bardzo silna konwencja przyszła mi z pomocą, nadała rytm i konkret.
Stąd w sztuce figura Dusidamka z Mokotowa. To postać-widmo powracająca w osiedlowych plotkach i lękach, w której każdy widzi coś innego. Masłowska przyznaje, że choć figury Dusidamka nie wzorowała na konkretnych wydarzeniach, to jest ona dla niej mocnym symbolem nienawiści do kobiet.
– Zarówno realne postacie wampirów z Zagłębia, seryjnych morderców i gwałcicieli, jak i legendy, plotki, fantazje, ekscytacja i groza, którymi na lata obrastają, są dla mnie emanacją tej nienawiści, fantazją o gwałceniu i duszeniu, dosłownym albo metaforycznym. Myślę więc, że Dusidamek jest bardzo aktualnym symbolem duszności i przemocy, w której jako kobiety żyjemy.
– Wracając do lat 70., sięgamy do samego jądra dziadocenu – podkreśla Marcin Liber. – Tak nas wychowywano, tak zostaliśmy sformatowani przez system i tę szarą opresyjną mgłę czy może smog. A kiedy myślimy o emocjonalnej aurze współczesności, to ona, mimo wielu kolorów, też jest siwą duszącą mgłą. Uścisk Dusidamka wszyscy nadal czujemy.
Nie zapominajmy jednak, że „Bowie w Warszawie” to także tekst pozwalający na brawurową zabawę teatrem. – Dorota napisała postaci niezwykle smakowite do grania – cieszy się reżyser. – Chce się nimi gadać, chce się ich słuchać, prowadzą błyskotliwie rozpisane dialogi, poważne i śmieszne zarazem. Czuję, że będzie tu kilka fantastycznych kreacji.
W roli matki Reginy występuje Marta Zięba, Ewelina Żak gra ciotkę, Dominika Biernat – kuzynkę. W kandydata do ręki Reginy, pana Kozełkę, wciela się Robert Wasiewicz. Amant, właściciel wytwórni pieczarek, którego tak widzi reżyser: – Wzruszająca postać mężczyzny kosmicznie zakochanego, a przecież odrzuconego. Takiego, który jest przemocowy, ale i sam przemocy poddany, wtłoczony w sztywną rolę, bo tak właśnie działa „system”.
– W tej historii wszyscy są nieszczęśliwi, tragikomiczni w swych niespełnieniach, wzruszający w słabościach – mówi Marcin Liber. – Mam poczucie, że po raz pierwszy opowiadam w teatrze o miłości. O niespełnionej miłości uwikłanej w system.
* „Bowie w Warszawie” – sztuka Doroty Masłowskiej w reżyserii Marcina Libera. Prapremiera: 18 grudnia 2021, Teatr STUDIO w Warszawie.
Szczegóły tutaj.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.