Co roku czułam, że dwugodzinna podróż samochodem, a później dni z rodzicami to wysiłek na miarę przebiegnięcia maratonu. W tym roku nie mam na to siły i mówię pas – opowiada Agata. Ma 34 lata i po raz pierwszy nie będzie spędzać świąt z rodziną.
W tym roku nie pojedziesz do domu na święta?
Nie pojadę. I odkąd podjęłam tę decyzję, a później ogłosiłam rodzinie, czuję wielką ulgę.
Porzuciłam oczekiwania. Znów zaczęłam być spójna, w jakiś sposób potwierdziłam sama przed sobą, że jestem dorosła i postępuję zgodnie z moimi wartościami. Jeśli święta z rodziną mają być powodem stresu, który nie pozwala mi spać, to sytuacja jest chora. Trzeba to powiedzieć głośno, a później wspólnie zacząć pracować. Jeśli okaże się, że nie ma takiej woli, rozstać się. Jak w związku.
Opowiedz, co się stało.
W zasadzie nic nowego. Moja rodzina jest bardzo tradycyjna. Właściwie od okresu dojrzewania nie akceptuje moich wyborów życiowych. Najpierw problemem był wegetarianizm i studia artystyczne, które uznano za ucieczkę od dorosłości. Później moje miłości, bo jestem biseksualna, z czym się nie kryję. W pewnym momencie pojawiła się kwestia tego, że nie mam dzieci i nie planuję. A teraz właściwie wszystko jest problemem – poglądy na sprawy polityczne i społeczne.
W największym skrócie – mam łatkę czarnej owcy i zaczynam być tym faktem naprawdę zmęczona, zwłaszcza że przed chwilą obchodziłam 34. urodziny i po rocznej terapii odstawiłam lekarstwa psychotropowe, bo chorowałam na depresję. W tym momencie życia staję na nogi, ale nie czuję się dostatecznie silna, żeby spotkać się z chłodną i oceniającą rodziną, która otwarcie mówi mi, że na przykład nie życzy sobie w domu mojej dziewczyny, z którą jestem od pięciu lat.
Czy to pierwszy raz, kiedy nie pojedziesz na święta?
Nie, już kilka razy ominęłam Wielkanoc, ale zasłaniałam się pretekstami – Erazmus za granicą i drogie bilety, złamana ręka, jakieś przeziębienie. Tym razem powiedziałam wprost – nie przyjadę, bo czuję się urażona sposobem traktowania mojej osoby. Nie czuję się z wami dobrze ani bezpiecznie. Mam dość.
I jaka była reakcja?
Powiedziałam to spokojnie, bez emocji, na zasadzie obwieszczenia. Ale rodzina uznała, że to wybryk. Po kilkudniowej ciszy pojawił się ostrzał sms-ów od brata, żebym się „nie wygłupiała”, że „histeryzuję” i „jak zwykle robię wokół siebie zamieszanie”. Zapytałam go, czy nie rozumie, że w ten sposób odbiera mi godność, nie jestem małym dzieckiem, tylko dorosłą kobietą i nie godzę się na sposób traktowania, jaki od lat przyjęła moja rodzina. Napisał tylko, że będę miała rodziców na sumieniu, że są starzy i już się nie zmienią.
Czyli w pewien sposób przyznał ci rację.
Może, ale jednocześnie obciążył mnie odpowiedzialnością za ich samopoczucie w te święta. A ja nie czuję się winna, uważam, że to prosta konsekwencja ich wieloletnich działań i zaniedbań. Znalazłam się w miejscu, w którym uważam, że moim obowiązkiem jest przede wszystkim troska o własne zdrowie psychiczne. Skoro nie potrafię uszczęśliwić swoich rodziców, mówię pas.
I nie robię tego impulsywnie. Nie zrywam kontaktu, szukam innej formuły, która nie byłaby tak bolesna.
Czy tak się da?
Nie wiem, próbuję. Na przykład rozmawiam z mamą przez telefon mniej więcej raz w tygodniu, z ojcem wymieniam e-maile. Kupiłam im prezenty świąteczne – książki, do których wpisałam dedykacje. Nic wielkiego, ale zaangażowałam się. Zamierzam wysłać je kurierem.
Chcę wyraźnie zaznaczyć, że nie przyjmuję schematu obrażonej nastolatki, która ucieka z domu na złość rodzicom i czeka zapłakana. Mam swoje życie – partnerkę, przyjaciół, znajomych. W tym momencie to oni są moją bezpieczną przystanią i z nimi chcę świętować. Bo tak się składa, że bardzo lubię święta.
Co zamierzasz robić?
W wigilię idę na kameralną rodzinną kolację do mamy mojej dziewczyny, później, już wieczorem, odwiedzimy przyjaciół. W pierwszy dzień świąt wpadną do nas goście i to jest wydarzenie, bo pomysły na obiad i składniki kompletuję od tygodnia. 26 grudnia zamierzam spać i leniuchować w piżamie. Nic wyjątkowego. Powiedziałabym, banał.
Czy w wigilię zadzwonisz z życzeniami do domu?
Myślę, że tak. Choć nie jestem pewna, czy ten telefon zostanie odebrany.
Ale oddzwonią?
Mam nadzieję. I w głębi duszy bardzo liczę, że wtedy zaczniemy rozmawiać.
O tej rozmowie marzę od lat. Myślę o niej, jak o scenie filmowej – mama w kuchni ze słuchawką w ręku, na głośnomówiącym. Ojciec gdzieś z boku, bardziej słucha, niż mówi, ale w pewnym momencie bierze telefon do ręki i pyta, co słychać i jak spędziłam czas. I zaprasza mnie z partnerką na Wielkanoc. Takie niby nic, a w mojej rodzinie ruchy sejsmiczne. Ciepłe emocje i empatia. Może to naiwne, ale to byłby mój świąteczny happy end.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.