Demi Moore na festiwalu w Cannes nie było prawie przez 30 lat, ale kiedy się pojawiła, to w spektakularnym stylu. Widowiskowymi kreacjami podbiła słynny czerwony dywan, a wybitną rolą w „Substancji” rzuciła na kolana krytyków. Żaden film pokazywany w 2024 roku w konkursie głównym nie wzbudził takich emocji jak ten horror o niezgodzie na przemijanie. Co operacje plastyczne mają wspólnego z „Faustem” i cyrografem z diabłem? I dlaczego to musi być tak krwawe?
„Kiedy wymawiam słowo Przyszłość, / pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości” – pisała Wisława Szymborska w „Trzech słowach najdziwniejszych”. Trudno się nie zgodzić, a mimo to wydaje się, że wspominając, co było kiedyś, rozważając, co będzie później, stoimy w jakimś neutralnym punkcie. Poza czasem, w którym odbywa się niezawisły sąd nad trwaniem. A przecież przemijamy ciągle w każdej sekundzie. Gdy uważnie spojrzeć w lustro, można prawie zobaczyć obumierające komórki. Mimo to, patrząc na swoje odbicie, wyobrażamy sobie jakąś dawno zapamiętaną osobę.
Oszukujemy się: przeszłości nie da się zrekonstruować. Tkwi w wyobrażonej próżni, nie istniejąc nigdzie poza nami. Każda cząstka naszego DNA jest z niej zbudowana, kształtując osobę, jaką jesteśmy teraz. Wyraża się w konsekwencjach, w tym, gdzie właśnie stoimy – dzięki przeszłości – wszak nie wzięliśmy się znikąd. Mimowolni spadkobiercy dawnych siebie, czy tego chcemy, czy nie. Naszą rolą jest kontynuować historię, nawet jeśli występujemy przeciw niej, to wciąż stanowi punkt wyjścia. Nie da się zerwać z przeszłością, można tylko przyglądać się, jak na nas wpływa. Dokąd nas wyrzuci, nie da się przewidzieć. Zabiegać o przyszłość można w ograniczonym stopniu.
Feministyczny horror „Substancja” miał premierę na 77. Festiwalu Filmowym w Cannes. Dostał Złotą Palmę za scenariusz
Te rozważania uruchomił we mnie body horror „Substancja” i wiele dyskusji o nim z różnymi osobami. Żaden konkursowy tytuł w 2024 roku na festiwalu filmowym w Cannes nie wzbudził takich emocji, jak ten, nie dotknął tak czułego punktu wielu z nas, czyli niezgody na przemijanie. Historia trenerki fitnessu – celebrytki, granej przez Demi Moore, ma korzenie w „Fauście” i cyrografie podpisanym z diabłem w umowie na nieśmiertelność. Jak to się skończyło, wiemy i różnie odpowiadamy, co byśmy zrobili na jego miejscu. Podobnie jest z bohaterką „Substancji” – jedni powiedzą, że kobietą bezmyślną, inni, że wstrzyknęliby sobie cokolwiek, byle odzyskać młodość.
Minęło parę tygodni i nadal zastanawiam się, co „Substancja” – widocznie skutecznie wstrzyknięta – we mnie wywołała i czy mam o niej coś do powiedzenia. Czy tak – nie wiadomo, dopóki się nie zacznie mówić. Nieobiektywnie, z miejsca, w którym się jest teraz, niepowtarzalnego ani wcześniej, ani potem. To znaczy, gdybym obejrzała ten film 10 lat temu, odebrałabym go inaczej, niż to się właśnie dzieje, a gdy zobaczę go za kolejną dekadę, odbiór będzie jeszcze inny. Wiek i moment życia ma znaczenie. Twórczyni filmu Coralie Fargeat ma 48 lat, czyli opowiada o sytuacji starzenia się, jaka jeszcze nie była jej udziałem. Odtwórczyni głównej roli, aktorka Demi Moore ma lat 61, czyli kryzys, o jakim mówi film, został już przez nią przerobiony, co potwierdzają znaczne operacje plastyczne, jakie gwiazda przeszła w ostatnich latach. Grająca jej młodą wersję Margaret Qualley ma lat 30, czyli aktualnie dla niej rozważania tego typu to czysta teoria.
„Substancja” uświadamia właśnie to miejsce w czasie, z którego wyraża się pogląd, mówi bowiem o kobiecie, którą zwolniono po latach wytężonej pracy, bo w wieku 50 lat nie powinna wiele chcieć od życia. Stacja telewizyjna, która dotychczas ją zatrudniała jako gwiazdę aerobiku, chce zastąpić ją „nowym mięskiem w legginsach, które apetycznie wygnie się przed kamerą”. Pogląd oceniający bohaterkę w ten sposób wyraża macho producent (Dennis Quaid), ale wiadomo, że jest on reprezentantem poglądu większości, całej kultury seksualizującej kobiety i odbierającej im podmiotowość. Gwiazda programu ma budzić pożądanie, być najgorętszą laską, jaką kiedykolwiek wyobrażali sobie widzowie. Co gorsza, uczestniczą w morderczej grze również kobiety. Przedmiotom pożądania zdaje się, że mają władzę tak długo, jak budzą te uczucia, więc walczą o ich zatrzymanie, dzięki czemu gra płynnie toczy się dalej.
Wybitny horror „Substancja” z Demi Moore to film reżyserki głośnej „Zemsty”
Świetnie widać to w poprzednim filmie Coralie Fargeat „Zemsta” (2017). Opowiada o słodkiej blondynce, która wysiada z helikoptera w różowej mini, z lizakiem w ustach i gra rolę lolitki tak długo, jak nie oszuka ją grający rolę opiekuna mężczyzna. Dopiero gdy on ją odrzuci i zostanie sama, rozumie, że nie potrzebuje samca, by bronił ją przed innymi samcami. Okaże się sprytniejsza niż oni razem wzięci. Postać dzikiej wojowniczki jest osadzona we francuskiej tradycji, dziewczyna w „Zemście” wygląda niczym Barbarella wyrwana z orgazmotronu – dawna królowa bez skazy, która odrzuca swoją niewinność, potrzebę ciągłego przeglądania się w czyichś oczach i bada, co naprawdę w niej drzemie, jakie żądze. Ujrzeć, że się było obiektem uwielbienia i że to złe miejsce jest wyzwalające. Fargeat poszła na całość – umieściła tamtą historię na pustyni, przebiła bohaterkę kołkiem na pół, wrzuciła do jaskini, dała pejotl, kazała wyrwać sobie z brzucha fallusa i zakleić dziurę puszką po piwie ze znakiem powstałego ze zgliszczy feniksa. Doprowadzić do maksimum bebechy, patos, kicz – oto jej wrażliwość.
Podążaj za krwią – mówi reżyserka, znacząc ziemię czerwienią. Są sceny w „Zemście”, gdy napastnicy śledzą ofiarę, a potem ona w taki sam sposób szuka dawnego kochanka, by go dobić – z karabinu, nożem, zębami, jakkolwiek. Ostateczne starcie to ulubiony motyw Fargeat. W horrorze „Substancja” czyni nim pojedynek między starą a młodą wersją bohaterki. Rozdziela się ona na dwie pod wpływem magicznej substancji. Po wielu zmaganiach jedna ciągnie ciało drugiej po bielutkiej posadzce, zostawiając brunatną smugę.
„Substancja” opowiada o kulcie młodości
Tytułowa substancja, żeby odmłodzić, klonuje. Jak żółtko jajka pokazane w otwierającej scenie – dostaje zastrzyk i jajo robi się dwużółtkowe. Czy pierwsze żółtko zostaje takie samo? No nie, ale co traci, tego nie jesteśmy w stanie zauważyć. Natomiast u ludzi widzimy to wyraźnie. Elizabeth Sparkle (Demi Moore) sięga po magiczny środek na młodość, dzwoniąc pod podany jej numer telefonu. Proces otrzymania produktu, dziwny schowek, do którego musi wpełznąć, żeby wyjąć ze skrzynki osobisty zestaw – znakomicie zaprojektowano. Design medycznego sprzętu jakby nietknięty ludzką ręką wydaje się jak nie z tego świata i kontrastuje z brudnym, zaśmieconym otoczeniem, w którym ukryto nielegalny paczkomat.
Bohaterka staje we własnej łazience w obliczu przeprowadzenia profesjonalnego zabiegu w domowych warunkach – kto nie zna tego uczucia zmiany w specjalistkę, która będzie teraz działać na własnym ciele. Jeszcze przed zastrzykiem Elizabeth rozdziela się więc na dwie osoby. „Pamiętaj, jesteście jednym. Wszystko, co zrobi jedna, odczuje druga. Nie da się tego oszukać” – ostrzega tajemniczy głos w słuchawce. Nie przejmując się zbytnio, Elizabeth sprawdza, co się stanie. W końcu jej praca trenerki polega na badaniu granic możliwości własnego ciała. Nauczyła się mu ufać.
Wic w tym, że po rozdzieleniu Sue (Margaret Qualley) i Elizabeth są nadal swoimi częściami. Nie pamiętają o tym, nie myślą o sobie nawzajem, tylko robią sobie na złość. Sue imprezuje i po balach zostawia bajzel, który Elizabeth sprząta, zalegając przed telewizorem na obżarstwie. Zachowują się wobec siebie jak wredne matka i córka, obie samolubne, autodestrukcyjne, okradają się nawzajem. Młoda jest bardziej drapieżna i nieświadoma konsekwencji, więc efekty prędzej widać po starej. Jednak to młodej grozi katastrofa, stara nie ma już nic do stracenia, przed sobą widzi tylko śmierć.
Przypowieść o substancji ma dwa momenty potencjalnego przełomu. Pierwszy, gdy Elizabeth odważa się pójść na randkę – taka, jaka jest teraz, przecież dawny znajomy, który zaoferował jej spotkanie, rozpozna w niej dawną sympatię. On też się postarzał, razem nie będą w tym sami. Drugi moment przychodzi, gdy wycieńczona walką Elizabeth odczuwa przypływ matczynych uczuć do Sue. Naraz chce, żeby ona była jej reprezentantką w świecie, gotowa się dla niej poświęcić. Tu też widać szansę pojednania.
„Substancja” to jednak horror cielesny z makabrycznym humorem, w którym litry krwi wylewane na twarze publiczności stanowią priorytet. Nie oczekujmy pociechy od okrutnej paraboli.
Coralie Fargeat składa hołd najlepszej filmowej tradycji, cytując „Carrie” Briana De Palmy, „Opętanie” Andrzeja Żuławskiego, „Muchę” Davida Cronenberga, „Obcego” Ridleya Scotta i parę innych klasyków z „Wszystko o Ewie”Josepha L. Mankiewicza na czele. Wręcz zapamiętuje się w swojej kinofilskiej pasji, niepotrzebnie wydłużając film o dobre pół godziny. Ekstatyczna jatka i demoniczny śmiech wisi jednak nad nami przez cały seans, nie spodziewamy się więc rozwiązania czy ukojenia. Odpowiedź na presję młodości nie może być inna niż groteskowa. „Substancja” z Demi Moore to wrzask, że dłużej się nie da. O ile „Zemsta” piętnowała toksyczne zachowania mężczyzn i konieczność obalenia patriarchatu najpierw w samej sobie, to „Substancja” celuje w sabotaż, jaki przeprowadzamy same na sobie, ciągle się krytykując, analizując każdy gest czy słowo, bezustannie poszukując potwierdzenia w czyichś oczach, a wreszcie wycofując się z obawy, że skoro nie jesteśmy już takie jak kiedyś, dalej będzie jeszcze gorzej.
Demi Moore zachwyca w „Substancji”. To jej najlepsza rola od lat
Wielka rola Demi Moore to jej powrót do kina, rola pierwsza od dekad, w której aktorka rządzi na ekranie, nie jest obiektem oglądu, ale panią sytuacji. Lśni już nie tylko chwilowym blaskiem, jak w serialu „Konflikt: Capote kontra socjeta”, gdzie gra domniemaną mężobójczynię. Tu to ona jest słońcem, wokół którego krążą planety z księżycami. Czy raczej gwiazdą, bo od niej z nazwiskiem Elizabeth Sparkle na Alei Gwiazd w Hollywood zaczyna się ta historia. Na gwiazdę w chodniku spada ketchup z burgera, narobi pies, a w końcu wpełznie ektoplazma – efekt procedur mających prowadzić do osiągnięcia wiecznej młodości. Nie da się ukryć, że to prosta, wręcz oczywista metafora. „Substancja” jednak nie sili się na subtelność. Wali wprost, bo tego wymaga temat. Jest baśnią o Kopciuszku, o Królewnie Śnieżce, o 50-letniej kobiecie, która nie doceniała swojej formy i urody, dążąc do fantomowego wyobrażenia o swoim ideale.
Zdjęcia Benjamina Kračuna są odrealnione, rozjarzone laboratoryjną bielą. Epatują perfekcyjną gładzią, uprzedmiotowieniem ćwiczącego ciała, podkreślając fakt, że nadal w ten erotyzowany sposób sprzeda się cokolwiek. Seksistowski punkt widzenia przekłada się na postrzeganie samych siebie. To nie tylko satyra na show-biznes, skoro operacje plastyczne stały się masowym przemysłem. Nie chodzi jednak tylko o społeczny komentarz w epoce po #metoo. „Substancja” pokazuje, że to, z czym się borykamy, sięga dawnych epok, przetwarza faustyczny motyw.
Śmierć jest zachętą do życia. Upływ czasu nadaje sens trwaniu. Starzejące się ciało o mniejszych możliwościach wzywa, by z niego korzystać inaczej niż dotychczas. Uczyć się samej siebie bez poczucia zażenowania, że tak nagle wyglądam. „Czy to wciąż ja?” – pytam, jakby defaultowo przypadał mi w udziale jeden idealny wygląd, do którego za wszelką cenę powinnam dążyć. „Nic się nie zmieniłaś” – to komplement, ale czy tak powinno się komplementować?
Jestem mostem między tym, co było, a tym, co będzie. Każdy krok po nim chwiejny, jedyny. Nie da się wrócić. „Przecież byłam taka piękna” – ględzę nad chwilą, którą próbuję wytworzyć w swojej wyobraźni, bo nigdy nie istniała. Nie było momentu, gdy młoda, czułam swoją wspaniałość, która zaraz miała się skończyć. To nie tak. Mówiąc w ten sposób, kłamię samej sobie. Przelotnej chwili powinno towarzyszyć wzniosłe poczucie, że nijak nie da się jej uchwycić. Patrząc na swoje dawne zdjęcia, powinnam pomachać osobie, dzięki której jestem tu teraz.
Horror „Substancja” z fenomenalną Demi Moore miał światową premierę na 77. Festiwalu Filmowym w Cannes. Premiera w kinach w Polsce planowana jest na 20 września 2024 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.