Dla filmu „Furiosa: Saga Mad Max” reżyser George Miller wrócił z emerytury. Niepotrzebnie. Zamiast oglądać superprodukcję z Anyą Taylor-Joy, lepiej sięgnąć po kultowy klasyk z 1979 roku.
W chaosie, hałasie i histerii filmu „Furiosa: Saga Mad Max” widz czeka na momenty ciszy. Zawsze za krótkie. Cisza to niebo, pustynia, pustka. Hałas – człowiek, jego nienawiść, jego wojny (narrator przywołuje zresztą wojny minionych epok – czy toczone po nic, tak jak wojna o wasteland, czyli o nicość?). Cisza pustyni niesie śmierć. Człowiek hałasem walczy o przetrwanie. I jeszcze benzyną, bronią i gargantuicznymi pojazdami. Choć jest przecież na straconej pozycji. W świecie po końcu świata brakuje zasobów. Nie, to za mało powiedziane. Zasobów właściwie nie ma – jedynym zasobem większości ludzi jest ich ciało, które może zginąć w pojedynku z innym ciałem. Bogactwa są trzy – amunicja, paliwo, woda, a wraz z nią to, co można zjeść. Zieleń kapusty – najbanalniejszego z warzyw – działa na ekranie z mocą tej zbyt rzadkiej ciszy. Na tle brązu i brudu wydaje się obietnicą lepszego jutra. Ale nie należy do porządku przyszłości, tylko do przeszłości. Jest zaledwie wspomnieniem raju, za jaki kiedyś uchodziła Ziemia. W tej rzeczywistości brakuje nadziei, co podkreśla Dementus (Chris Hemsworth), śmiertelny wróg tytułowej Furiosy (Anya Taylor-Joy). Można tylko zginąć trochę wcześniej albo trochę później, dostać kroplę wody albo umrzeć z pragnienia, zjeść ochłap albo żywić się głodem, furią, zemstą.
Furiosa walczy wśród mężczyzn opętanych żądzą posiadania
Zemsta prowadzi Furiosę, której Dementus zamordował matkę. Ta kazała jej odnaleźć ich dom – mityczną zieloną krainę, gdzie wciąż na niczym nie zbywa, a rządzą nią kobiety. Furiosa zostaje więźniarką Dementusa, który nie ma już nic do stracenia, bo stracił wszystko (jego atrybut to pluszowy miś, niegdyś należący do jego dziecka). Ten samozwańczy wódz Hordy Bikerów zamierza podbić to, co zostało ze świata, na czele z Cytadelą, którą włada Wieczny Joe. Furiosa upatruje swojej szansy na wolność w pozostaniu w Cytadeli. Ale nie chce rodzić dzieci zapewniających przetrwanie rodu Wiecznego Joe. Szybko orientuje się, że w tym dystopijnym uniwersum los kobiety jest beznadziejny.
Furiosa po drodze spotyka indywidua mniej lub bardziej odrażające – każde z nich oferuje inny sposób na surwiwal. Jej własny może okazać się najbardziej skuteczny – jechać szybciej niż najszybsi władcy dróg, strzelać celniej niż najlepsi strzelcy, sięgać dalej niż krótkowzroczni mężczyźni opętani żądzą posiadania tu i teraz.
Światem Mad Maxa rządzi pragnienie destrukcji
Przeładowaną przemocą, kiczowato-steampunkową, absurdalnie makabryczną „Furiosę” ogląda się jak rewers eleganckiej, melancholijnej, oszczędnej „Diuny” (druga część już na platformie HBO Max). Ale podczas gdy tamta opowieść w centrum stawia mesjasza, który daje nadzieję milionom, świat Mad Maxa oferuje wyłącznie fałszywych bożków. Choć Frank Herbert w „Diunie” przestrzega przed ślepą wiarą, z jego sagi wybrzmiewa marzenie o porządku. Szalonym światem Mad Maxa rządzi pragnienie destrukcji.
Gdy w 1979 roku do kin trafił pierwszy „Mad Max” George’a Millera z Melem Gibsonem w tytułowej roli (w reboocie „Mad Max: Na drodze gniewu” z 2015 roku, który wprowadza postać Furiosy, gra ją Charlize Theron), o kryzysie klimatycznym rozmawiano w gronie ekspertów. Właśnie w 1979 roku na światowej konferencji klimatycznej postawiono tezę, że zwiększona obecność dwutlenku węgla w atmosferze prowadzi do globalnego ocieplenia. Teraz, 45 lat później, katastrofa klimatyczna wydaje się nieunikniona. W ciągu kilkudziesięciu kolejnych lat Ziemia może stać się „jałowizną” (wasteland) z „Mad Maxa”. Na pytanie, jak zachować człowieczeństwo w nieludzkich czasach, twórcy „Furiosy” udzielają jasnej odpowiedzi: to niemożliwe. Ale czy ten nihilizm komuś służy?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.