Artystka, fotografka Kaja Dobrowolska od lat cierpiała na spadki nastrojów. Epizody depresyjne pojawiały się w różnym nasileniu. Próbowała wszystkiego: leków, terapii, metod alternatywnych. Dopiero odkrycie znaczenia traumy pozwoliło jej zrozumieć depresję.
Kiedy od wczesnej młodości czujesz smutek i lęk, to zupełnie nie zdajesz sobie sprawy, że może być inaczej. Nie jestem pewna, kiedy miałam pierwszy epizod depresyjny. Być może już jako nastolatka, ale w Polsce w latach 90. bardzo niewiele mówiło się o zdrowiu psychicznym, zwłaszcza młodzieży i dzieci. Pamiętam, że pierwszy raz szukałam pomocy w poradniach kryzysowych, mając zaledwie 16 lat. Interwencja skończyła się, kiedy poproszono, żebym przyszła z rodzicem. Byłam nauczona, że o pewnych sprawach po prostu się nie rozmawia z obcymi, przecież takie ze mnie zdolne dziecko, a nie jakaś tam niepoczytalna wariatka. W dodatku skala nieszczęścia, którą widziałam w tym ośrodku, wydawała mi się nieadekwatna do moich zmagań. Poczułam, że trzeba się po prostu wziąć w garść i iść dalej.
W depresji straciłam apetyt, schudłam, byłam bardzo nerwowa
O depresji pierwszy raz usłyszałam od lekarza pierwszego kontaktu. Byłam już na studiach. Przyszłam po zwolnienie lekarskie, ale szybko okazało się, że to nie forma fizyczna jest problemem. Pani doktor z wielką empatią zajęła się mną, opowiedziała o depresji i możliwościach leczenia, o tym, że to się zdarza i nie trzeba się tak czuć, a szukanie pomocy i przyjmowanie leczenia nie jest oznaką słabości. To była jesień. Pamiętam, że patrzyłam przez okno w sali wykładowej na liście spadające z drzew i czułam, jak każdy z nich, spadając, umiera, a ja razem z nim. Ten pierwszy, tak silny epizod, był odpowiedzią na wiele trudnych życiowych sytuacji, ale te predyspozycje nosiłam w sobie od lat. Po tygodniu wróciłam do pani doktor po receptę na leki przeciwdepresyjne.
Brałam je przez pół roku, zaleczyłam ten najgorszy stan, kiedy czujesz, że już dalej nie dasz rady – w depresji straciłam apetyt i byłam bardzo nerwowa, ważyłam 44 kg.
Ale z powodu braku wiedzy i narzędzi nie rozwiązałam przyczyn choroby. Nie przeszłam też terapii i dlatego poprawa była jedynie częściowa i przemijająca. Po roku depresja wróciła. Czułam się, jakbym brodziła w smole. Nic mnie nie cieszyło. Sukcesem było wstanie z łóżka. Nocami nie mogłam spać, a kiedy udało mi się zasnąć, spałam bez przerwy. Męczyły mnie koszmary. Na powierzchni utrzymywały mnie studia, związek, jakieś relacje z ludźmi. A w środku czułam bezdenną rozpacz. Katalizatorem drugiego, jeszcze silniejszego epizodu były problemy w rozpadającej się rela-cji. Miałam myśli samobójcze. Znów trafiłam do lekarza. Z marszu przepisano mi leki i zalecono terapię. Pierwszą z wielu i nieszczególnie udaną. Za to leki okazały się prawdziwym przebudzeniem. Nagle stany, które towarzyszyły mi, odkąd pamiętałam, rozpłynęły się. Problemy, które wydawały się nie do przeskoczenia, stały się sprawami do rozwiązania. Czułam, jakby ktoś zdjął ze mnie gigantyczny ciężar. To była niesamowita zmiana, która napawała nadzieją. Niestety do czasu. Leki raz działały dobrze, innym razem prawie wcale. Znikały może straszne spadki nastroju i ogólne rozbicie, ale pojawiała się nerwowość, czasem otumanienie, nieustające zapalenia zatok, anhedonia. Po trzecim epizodzie leczenia, kiedy czułam się jak pochowana żywcem, stwierdziłam, że muszę poszukać głębiej.
W leczeniu depresji przełomowe było dla mnie skrajnie negatywne doświadczenie
Zaczęłam się edukować, rozmawiałam ze znajomymi terapeutami. Czytałam o depresji wszystko, co wpadło mi w ręce. Dzięki temu poznałam podejście holistyczne, według którego depresja to częściej skutek niż przyczyna. Leki pomagają eliminować objawy, ale nie rozwiązują problemu – do tego potrzebne jest całościowe spojrzenie na człowieka. Szukałam go w terapii. Dzięki poleceniom znajomych trafiłam na ustawienia hellingerowskie. Dla wielu to kontrowersyjna metoda, ale ja się w niej odnalazłam. To był pierwszy wielki przełom, którego pozytywne skutki czuję do dziś. Po ustawieniach przydarzył mi się jeszcze jeden silny epizod depresyjny. Katalizatorami były śmierć ukochanego dziadka, kolejne rozstanie i koniec studiów. Radziłam sobie wszelkimi możliwymi sposobami. Uważałam, że moje złe samopoczucie wywołane jest faktem, że znalazłam się w złym miejscu w życiu. W walce z depresją sięgałam tym razem po radykalne, eksperymentalne metody terapeutyczne, wprowadzałam życiowe rewolucje – zmieniałam prace, studia, związki, miasta, kraje. Szukałam szczęścia, ale smutek wszędzie mnie doganiał, a może nawet nigdy nie opuszczał.
Przełomowe okazało się skrajnie negatywne doświadczenie. Podczas wieczornej podróży z Warszawy na próbę w Krakowie, po tym jak wysiadłam z pociągu, w samym centrum miasta zostałam napadnięta. Mężczyzna próbował mnie okraść. Stawiałam opór na tyle długo, że nie udało mu się, ale mocno mnie poturbował. Z pomocą przyszli przechodnie, sprawca został zatrzymany. Wybity bark i złamany nos zagoiły się, ale przez rok po tym wydarzeniu bałam się po zmroku wyjść z domu. Napaść nieodzownie przypomniała mi sytuację, którą przeżyłam kilka lat wcześniej, a której dotychczas nie łączyłam z moim stanem psychicznym. W czasie studiów włamano się do mojego mieszkania, kiedy spałam. Obudziłam się i zobaczyłam, jak mężczyzna wynosi aparat i komputer z mojego pokoju. Sprawca został wprawdzie zatrzymany, ale sprawę umorzono. Dziś wiem, że tego typu doświadczenie na poziomie psychicznym jest jak gwałt. Ktoś burzy twoje poczucie bezpieczeństwa. To było straszne przeżycie, tym gorsze, że jeszcze przez rok mieszkałam w tym mieszkaniu. Codziennie mierząc się z lękiem. Dodatkową traumą było poczucie bezsilności, kiedy sprawę oddalono.
Po leczeniu hormonalnym przestałam odczuwać część dolegliwości
Te dwa graniczne doświadczenia obudziły mnie z letargu i uświadomiły mi znaczenie traumy. Po napadzie byłam już pewna, że muszę zająć się poważnie terapią i przepracować swoje doświadczenia. Ale nie było na to albo czasu, albo pieniędzy bądź nagliły inne sprawy. Rok po napaści w Krakowie wybrałam się z przyjaciółmi na długi weekend na Mazury. W samochodzie koleżanka opowiadała mi o terapii bioenergoterapeutycznej, która odmieniła jej życie. Na początku odbierałam tę opowieść sceptycznie, ale im dłużej zastanawiałam się nad tym, co osiągnęła w ostatnim czasie, tym bardziej byłam zaintrygowana. Ostatniego wieczoru naszego pobytu na Mazurach w ciemności nie zauważyłam, że przeszklone drzwi na taras zostały zamknięte, i weszłam w nie z całym impetem. Skończyło się solidnym potłuczeniem i tak już złamanego nosa. Pomyślałam, że to znak – jakby ktoś mną potrząsał, żeby powiedzieć, że na serio muszę przestawić życie na inne tory. Obiecałam sobie, że po powrocie do Warszawy zadzwonię do tych bioenergoterapeutów i pójdę na terapię.
Od tego momentu zaczęły pojawiać się rozwiązania. Kiedy u znajomej zdiagnozowano Hashimoto, jej objawy wydały mi się podobne do problemów, z którymi sama się zmagałam. Zrobiłam kompleksowe badania tarczycy i okazało się, że to również moja diagnoza. Zaczęłam leczyć się hormonalnie i nagle przestałam odczuwać część dolegliwości, w tym spadki nastrojów. Oczywiście nie poprawiło się wszystko, ale po-jawiło się światło, co pozwoliło mi dalej szukać przyczyn moich problemów. W jednej z książek natknęłam się na badania, które dowodziły, że choć Hashimoto jest chorobą genetyczną, to żeby zaistniała w organizmie, musi dojść do ekspresji genu – co może spowodować na przykład zanieczyszczenie środowiska, ale też traumatyczne doświadczenie. Autorka opisywała również terapię EMDR, którą stosuje się głównie przy leczeniu osób z zaburzeniem stresu pourazowego. Terapia została wymyślona przez lekarkę, która podczas oglądania meczu tenisowego zauważyła, że śledzenie piłki – ten konkretny ruch gałek ocznych – przynosi ogromną ulgę. Do niedawna terapię stosowało się głównie wśród żołnierzy z doświadczeniami wojennymi. Przynosiła rewelacyjne efekty. Od lat jest rekomendowana przez Światową Organizację Zdrowia. Trauma kojarzy nam się często właśnie z wydarzeniami wojennymi czy jednym, silnym doznaniem, ale specjaliści dowodzą, że może być również efektem permanentnego życia w stresie. Obciążeniem emocjonalno-psychicznym nie musi być ucieczka z płonącego domu lub napaść, jak w moim przypadku, ale może nim być zła relacja, przewlekła niestabilność czy też zamrożenie trudnych uczuć, związanych z emocjonalnie przerastającą nas sytuacją. Większość moich obciążeń miała związek ze śmiercią bliskich mi osób, rozstaniami, nieprzepracowaną żałobą. Z pomocą przyszła mi też przyjaciółka, która od lat leczy się psychicznie i od miesięcy porównywałyśmy nasze doświadczenia. Wsparła mnie w podjęciu terapii.
Pandemia COVID-19 dotknęła mnie osobiście, nasiliły się u mnie ataki paniki
Metoda EMDR po kilku spotkaniach terapeutycznych uwolniła mnie od stresu poura-zowego, wynikającego z napadu. Wszystko nagle zaczęło nabierać sensu. Od terapeutki wiem, że to, jak reaguję, ma swoją historię – również powracające epizody depresyjne. Mając tę wiedzę, jestem teraz dużo bardziej świadoma i uważna. Nie jest tak, że złe momenty nie przychodzą, ale kiedy się zbliżają, wiem, jak reagować i czemu się przyglądać. Pandemia COVID-19 bardzo dotknęła mnie osobiście, zabrała przedwcześnie wyjątkowego członka rodziny. Nasiliły się napady paniki i lęki, konieczne było leczenie farmakologiczne, ale przełom znowu przyniosła terapia. Życie z dolegliwościami psychicznymi jest trochę jak życie z alergią. Oczywiście w dużym uproszczeniu – wiesz, że nie możesz jeść orzeszków, świadomie musisz ich unikać, ale nie da się kontrolować wszystkiego i zawsze może się zdarzyć, że gdzieś umknie ci śladowa ilość alergenu. Wtedy musisz wiedzieć, jakie leki zażyć, żeby sobie pomóc. Tak samo jest w zespole stresu pourazowego z triggerami, czyli automatycznymi wyzwalaczami uruchamiającymi dawne traumy, czy w Hashimoto z czynnikami zaostrzającymi objawy – bo to są właśnie dwie diagnozy, z którymi przyszło mi żyć.
W leczeniu chorób autoimmunologicznych, a za taką uznaje się Hashimoto, kluczowa jest dieta. Odstawiłam więc gluten i laktozę, suplementuję witaminy, staram się jeść dobrze i sypiać regularnie, chociaż to ostatnie nie zawsze mi wychodzi. Uprawiam sport. Dobrostan fizyczny ma ogromny wpływ na psychikę. Tak samo istotna jest higiena relacji ludzkich, dbanie o dobre więzi, rozpoznawanie i redukowanie tych, które działają na nas toksycznie. I terapia – tak długo, jak jest potrzebna, i za każdym razem, kiedy jest potrzebna. Zaakceptowałam swoją wrażliwą naturę, wyszłam swoim największym strachom naprzeciw. Wiem już, że można zwariować, ale można też się leczyć i dzięki temu doświadczeniu żyć lepiej.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.