Czy to, co jadłam dzisiaj na obiad, ma związek z emisją dwutlenku węgla, zmianami klimatycznymi i głodem w Afryce? Odpowiedź na te pytania brzmi: tak, tak i jeszcze raz tak. Jedzenie dla planety to nie kolejny dietetyczny trend, który przeminie szybciej, niż się pojawił. Nie może przeminąć, bo – jak ostrzegają naukowcy – przeminiemy my.
„Cywilizacja jest w kryzysie” – brzmi pierwsze zdanie opublikowanego w prestiżowym czasopiśmie medycznym „The Lancet” raportu opracowanego przez EAT-Lancet Commission złożoną z 37 naukowców pochodzących z 16 krajów. Niszczymy bioróżnorodność, emitujemy zbyt dużo dwutlenku węgla, czym przyczyniamy się do globalnego ocieplenia, zaś zasoby, takie jak woda i ziemia, wykorzystujemy w sposób nieefektywny i niezrównoważony. Co więcej, taką krzywdę udało nam się wyrządzić planecie w niezwykle krótkim czasie: mniej więcej przez ostatnie 50 lat, odkąd na potęgę transportujemy żywność po całym świecie, a przede wszystkim, odkąd przemysłowo hodujemy zwierzęta.
Nie możemy nawet udawać zaskoczenia. To, że niszczymy nasz świat, było wiadomo nie od dzisiaj. „Dieta dla małej planety” (Diet for a Small Planet) to tytuł kultowego wśród hipisów i ekologów bestsellera Frances Moore Lappé, opublikowanego już w 1971 roku. Znakomity amerykański dziennikarz i aktywista, autor „Dylematu wszystkożercy”, Michael Pollan, mówi o Lappé: Była pierwszą osobą, która pokazała powiązania pomiędzy sposobem jedzenia a środowiskiem i losem ludzi w Afryce. To niesamowita książka. Lappé jest promotorką wegetarianizmu ekologicznego, czyli rezygnacji z mięsa nie tyle z powodów zdrowotnych, religijnych, smakowych czy nawet z miłości do zwierząt (choć każdy z tych czynników może odgrywać swoją rolę), ile z powodu świadomości, że przemysłowa produkcja zwierzęca jest skrajnie niezrównoważona ekologicznie.
Ekologia jest dzisiaj jedną z ważnych przyczyn przechodzenia na wegetarianizm i weganizm czy choćby podejmowania takich dietetycznych wyzwań jak popularny w ostatnich latach Veganuary (wegański styczeń). Wyzwanie, które stawia przed nami EAT-Lancet Commission, to jednak nie postanowienie noworoczne ani fejsbukowe wyzwanie: ma być podjęte przez wszystkich i raz na zawsze. „Dieta dla zdrowia planety” (planetary health diet) na poziomie indywidualnym wydaje się niezbyt radykalna i stosunkowo łatwa w realizacji, ale na poziomie globalnym jest projektem bezprecedensowym.
Komisja za zadanie postawiła sobie stworzenie wytycznych dietetycznych dla całego świata, które uwzględniałyby zarówno zdrowie ziemskiej populacji, jak również zrównoważony rozwój. A przede wszystkim to, że planeta naprawdę robi się dla nas za mała. Przewiduje się, że w 2050 roku będzie nas już 10 miliardów. I będzie nas trzeba jakoś wykarmić.
Pomysłów jest na to co najmniej kilka. Trwają intensywne prace nad doskonaleniem białek roślinnych, tak by jak najbardziej przypominały mięso (w Stanach liderami są firmy Beyond Meat i Impossible Foods, których burgerami zajadają się gwiazdy filmowe), i nad „czystym mięsem” hodowanym metodą in vitro. W nowe technologie służące ograniczeniu przemysłowej hodowli inwestują miliarderzy z Doliny Krzemowej i chiński magnat Li Ka-shing. Potencjalny sukces ich starań wydaje się wciąż jednak pieśnią przyszłości. Być może więc zamiast wymyślać zastępniki mięsa, lepiej po prostu nauczyć się jeść go mniej? W końcu trafiało go na talerze mniej – znacznie mniej – aż do połowy XX wieku.
Jak miałaby wyglądać globalna dieta według EAT-Lancet Commission? Nie różni się ona znacznie od wytycznych, które już od jakiegoś czasu wbijają nam do głowy dietetycy i lekarze. Pięćdziesiąt procent jadłospisu powinny stanowić świeże owoce, warzywa i orzechy, drugą połowę, przede wszystkim pełnoziarniste zboża, warzywa strączkowe, nierafinowane oleje. Do tego odrobina warzyw skrobiowych (takich jak ziemniaki), nieduże ilości nabiału, białka zwierzęcego i cukru. Wytyczne zostały tak pomyślane, by dało się je stosować niezależnie od szerokości geograficznej i kultury, stanu zdrowia i smakowych preferencji. Autorzy podkreślają, że wegetarianizm i weganizm są wartościowymi opcjami, ale nie wymagają, by każdy człowiek na świecie zrezygnował z mięsa. Proste? Tylko pozornie.
Problemem są przede wszystkim proporcje. Okazuje się, że Amerykanie spożywają aż sześć razy więcej czerwonego mięsa, niż wynosi zalecana dawka, podczas gdy mieszkańcy Azji – ledwie jej połowę. Być może nie powinno nas to dziwić w świecie, w którym jednocześnie 800 milionów ludzi głoduje, 2 miliardy jest niedożywionych, a kolejne 2 miliardy cierpią na nadwagę lub otyłość. W tym kontekście wprowadzenie zdrowej diety na poziomie globalnym wymaga przede wszystkim rewolucji w rolnictwie, większej nawet niż słynna „zielona rewolucja” z lat 60. XX wieku, kiedy to Organizacja do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa ONZ prowadziła programy mające ograniczyć zjawisko głodu poprzez zwiększenie produktywności rolnictwa. Ludzkość nigdy dotąd nie stawiała sobie celu przemiany globalnego systemu żywieniowego na proponowaną skalę. Jego osiągnięcie wymagać będzie natychmiastowego wprowadzenia licznych zmian i bezprecedensowej globalnej współpracy i zaangażowania: będzie to Wielka Przemiana Żywienia – czytamy w raporcie.
Nie wszystkim się to podoba. Po publikacji informacji o raporcie w brytyjskim „Guardianie” zaprotestowali m.in. zrzeszeni w National Farmers Union rolnicy utrzymujący, że po pierwsze, w Wielkiej Brytanii zwierzęta hoduje się humanitarnie i karmi trawą, a po drugie, przyjęcie globalnej diety może prowadzić do zwiększenia importu, a tym samym mieć negatywny wpływ na gospodarkę. Kiedy hodowcy bydła i owiec burzą się, mówiąc: „nie znamy jeszcze implikacji diety opartej na roślinach dla naszego zdrowia i środowiska”, bronią po prostu swoich interesów. Rację mogą mieć jednak sceptycy, którzy wątpią w globalne zaangażowanie (zwłaszcza dzisiaj, kiedy Donald Trump wycofał się z czegoś pozornie tak mało kontrowersyjnego jak paryskie porozumienie klimatyczne, a kolejni populistyczni przywódcy w ogóle podają w wątpliwość jakikolwiek wpływ człowieka na klimat). Nie dziwi zresztą fakt, że większość inicjatorów raportu pochodzi z niezwykle świadomych ekologicznie państw skandynawskich, a pierwsze jego ogłoszenie miało miejsce 17 stycznia w Oslo. Z drugiej strony, jeśli państwa chcą osiągnąć Cele Zrównoważonego Rozwoju 2030 zaplanowane przez ONZ i dotrzymać zobowiązań porozumienia paryskiego, muszą działać w sposób bardziej zdecydowany.
Czy możemy ufać w tej sprawie politykom? Pytanie to pozostaje otwarte. Z pewnością możemy natomiast zaufać własnemu zdrowemu rozsądkowi i przyjrzeć się temu, co mamy na talerzu. W 2019 roku, kiedy myślimy o klimacie i o własnym zdrowiu, rezygnacja z lokalnych warzyw na rzecz objadania się mięsem, staje się obciachem znacznie większym niż sukienka sprzed kilku sezonów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.