Znaleziono 0 artykułów
28.02.2025

„To film o nas, ale nie dla nas”: Co osoby trans uważają o „Emilii Pérez”?

(Fot. materiały prasowe)

„Emilię Pérez” okrzyknięto jednym z najważniejszych filmów minionego roku. Film Jacques’a Audiarda z Karlą Sofią Gascón, Zoë Saldañą i Seleną Gomez doceniono w Cannes, a teraz tytuł jest również faworytem w oscarowym wyścigu. Osoby trans zdają się jednak nie podzielać entuzjazmu cisgenderowych krytyków. Powody tłumaczy kulturoznawczyni i literaturoznawczyni J. Szpilka.

Chwilę po ogłoszeniu nominacji do Oscarów 2025 w sieci na nowo rozgorzała dyskusja wokół „Emilii Pérez”. Choć film Jacques’a Audiarda ma szansę na rekordowe 13 statuetek, historia transpłciowej gangsterki, która postanawia zacząć nowe życie, wywołuje wiele kontrowersji – po części za sprawą kolejnych skandali wokół odtwórczyni głównej roli, Karli Sofii Gascón. Tytuł spotkał się również z krytyką ze strony osób transpłciowych, które zarzuciły mu m.in. powielanie szkodliwych stereotypów i tokenizację ich doświadczenia.

Przy okazji polskiej premiery „Emilii Pérez” (i nadchodzącej ceremonii wręczenia Oscarów) o filmie rozmawiamy z J. Szpilką, kulturoznawczynią i literaturoznawczynią zajmującą się studiami trans, teorią queer i badaniami nad seksualnością.

Jakie były twoje wrażenia po seansie „Emilii Pérez”?

Byłam rozczarowana, przede wszystkim dlatego, że liczyłam na porządne kino exploitation o transgangsterce. Miałam nadzieję na produkcję tak problematyczną, że będą mi dzwonić zęby, a jednocześnie, że będzie miała ona posmak przyszłego filmu kultowego. Oczekiwałam czegoś duchowo bliższego „Rocky Horror Picture Show” niż „Mrs. Doubtfire”. Niestety „Emilia Pérez” okazała się dramatycznie przeciętna. Tym bardziej zaskoczyła mnie dyskusja, jaka rozgorzała wokół tytułu, który naprawdę nie jest aż tak interesujący. To film, który nie zasłużył ani na większość pochwał, ani na najsurowsze potępienia.

(Fot. materiały prasowe)

Co wywołało w tobie największy sprzeciw?

Przede wszystkim sposób przedstawiania Meksyku. Nie bez powodu tytuł spotkał się z tak głośną krytyką tamtejszych widzów. Podobnie jak wiele tytułów wcześniej, „Emilia Pérez” traktuje takie miejsca jak Meksyk jako dekorację dla łotrzykowskiej opery mydlanej. Film powiela wiele krzywdzących stereotypów, co jest tym bardziej niewybaczalne w produkcji, która pozycjonuje się jako społecznie odpowiedzialna.

Co najwyraźniej działa, patrząc na rekordowe 13 nominacji do Oscarów. „Emilię Pérez” krytykuje się również za sposób przedstawienia osób transpłciowych.

Znacznie ważniejszym tytułem minionego roku był dla mnie cudowny transowy film „W blasku ekranu” w reżyserii Jane Schoenbrun, która sama jest trans. Razem z bliskimi mi osobami przeżywałyśmy go i widziałyśmy się w nim. Nie dlatego, że opowiada historię wyoutowanej osoby trans, ale przede wszystkim dlatego, że tak skutecznie ukazuje nasze doświadczenia. To film o nas dla nas. 

„Emilia Pérez” to jeden z wielu filmów o osobach trans opowiadanych z perspektywy i przez pryzmat osób cisgenderowych. Niby opowiada o nas, ale nie jest do nas skierowany. Właśnie dlatego produkcja stawia tak wiele pytań, na które nie umie udzielić odpowiedzi.

(Fot. materiały prasowe)

Na przykład?

Film Jacques’a Audiarda kręci się wokół możliwość tranzycji rozumianej jako kompletna transformacja. To stary trop literacki zapoczątkowany przez pamiętniki i biografie osób trans pisanych pod cisodbiorców w XX wieku. Operacja „zmiany płci” jest tam fundamentalnym momentem tranzycji.

W „Emilii Pérez” zabieg bohaterki jest punktem zwrotnym jej historii, który rozdziela zarazem dwa akty filmu.

W „Emilii Pérez” tranzycja jest cudem techniki, który jest natychmiastowy, kompletny i całkowicie udany. Gdyby twórców naprawdę interesowało nasze doświadczenie, powinni byli pochylić się nad długim trwaniem tranzycji. Magiczna transformacja nie oddaje tego, czym tranzycja jest naprawę – powolnym procesem przekształcania swojego życia, ciała i miejsca w świecie.

O tym, że nie jest to film dla nas, świadczy również fakt, że bohaterka jest tu jedyną kobietą trans. Emilia nie ma żadnych relacji z innymi osobami trans, istnieje tylko w kontekście relacji ze światem cis.

(Fot. materiały prasowe)

Czyli nie jest to dobra reprezentacja?

Nie lubię kategorii dobrej i złej reprezentacji. Jej wpływ na rzeczywistość jest zawsze ograniczony. „Emilia Pérez” posługuje się figurą kobiety trans jako alegorii fundamentalnych problemów nowoczesności – płci, tożsamości, relacji, a przy okazji wytwarza fałszywe wyobrażenia na temat tego, kim jesteśmy, jak żyjemy, jakie są nasze potrzeby. Znam oczywiście osoby, które poczuły się urażone tym filmem, i jest to uzasadnione. Mnie natomiast seans ten pozostawił przede wszystkim obojętną.

Co można było zrobić lepiej?

„Emilia Pérez” oscyluje pomiędzy różnymi konwencjami, jednocześnie żadnej z nich szczególnie się nie trzymając. Dramat społeczny rozpływa się tu w musicalowej oprawie i telenowelowej wrażliwości. I nie mówię tego w pejoratywnym sensie, bo byłabym zachwycona telenowelą o transkach.

Zabrakło tu jednak humoru, samoświadomości i konsekwencji. Gdyby film zagłębił się w konwencji tandetnego melodramatu, ta historia wybrzmiałaby inaczej. Chociaż chętnie zobaczyłabym również transową komedię romantyczną. Wbrew pozorom nasze życia, widziane z pewnej perspektywy, są nieprawdopodobnie komiczne. Ten komizm jest co prawda dość mroczny, ale ani trochę nie odbiera mu to zabawności. To taka komedia sytuacyjna podszyta horrorem.

(Fot. materiały prasowe)

Mam również nadzieję, że w nadchodzących latach zobaczymy więcej filmów pisanych i reżyserowanych przez nas same. O ile jestem w stanie uwierzyć, że osoba cis może przekonująco zagrać osobę trans – i odwrotnie – o tyle napisanie dobrej transowej historii wymaga szczególnej wrażliwości. Jednym z głównych obszarów mojego zainteresowania jest anglojęzyczna literatura trans, szczególnie transkobieca. Jej podstawowym założeniem było to, że chcemy pisać o sobie książki, które nie będą przystępne dla cisów. To założenie zmieniła zawrotna popularność takich tytułów, jak „Trans i pół, bejbi”, które przebiły się do mainstreamu.

Jaką przyszłość wróżysz temu filmowi?

Podejrzewam, że „Emilia Pérez” podzieli los produkcji pokroju „Miasta gniewu” i „Green Book”, kina, które uważa się za społecznie świadome, a nie dokonuje wiele i z perspektywy czasu postrzegane jest jako znak swoich czasów.

Co warto przeczytać w zamian?

Z pozycji wydanych po polsku chciałabym polecić dwie zupełnie różne powieści. Dobrym transkowym melodramatem jest „Trans i pół, bejbi” Torrey Peters. To równie zabawna, co złośliwa powieść o poetyce życia na tym pięknym przecięciu pomiędzy komedią i dramatem. Drugą książką jest „Czas huraganów” meksykańskiej autorki Fernandy Melchor. Historia kręci się wokół zabójstwa kobiety trans w małym miasteczku, które staje się przekrojowym (i autentycznym) portretem społeczeństwa. To powieść, która przedstawia wyjątkowo mroczny obraz męskiej przemocy, ale jednocześnie znacznie lepiej oddaje realia współczesnego Meksyku.

(Fot. materiały prasowe)

Jeśli jednak chcecie konsumować dobry, transkowy kontent, to jesteśmy mistrzyniami memów. Polecam więc śledzić transkowe Instagramy i Reddity, które dadzą wam wgląd w nasz świat znacznie lepiej niż „Emilia Pérez”.

J. Szpilka – kulturoznawczyni i literaturoznawczyni. Zajmuje się studiami trans, teorią queer, współczesną literaturą transkobiecą oraz badaniami nad seksualnością. Autorka książki „Gorset, wstyd i kocie uszka”.

Julia Właszczuk
  1. Ludzie
  2. Opinie
  3. „To film o nas, ale nie dla nas”: Co osoby trans uważają o „Emilii Pérez”?
Proszę czekać..
Zamknij