Życie miłosne gwiazd porusza nas niemal w takim stopniu, jak nasze własne. Fani śledzą każdy krok Taylor Swift i jej nowego chłopaka Travisa Kelce’a, porównując go do poprzednich partnerów wokalistki. Dlaczego obchodzi nas to, z kim umawia się nasza idolka?
Wciąż nie mogę się pogodzić z tym, że moja przyjaciółka wyprowadziła się na drugi koniec Europy. To, co inni uważają za guilty pleasure, my uznajemy za pretekst do pogłębionej analizy. Jeszcze do niedawna rozkładałyśmy na czynniki pierwsze filmy, seriale i życie gwiazd z kubkiem kawy w dłoni. Teraz zostają nam wiadomości. Doskonale wiem, kiedy moja popkulturowa bratnia dusza wyśle SMS-a. Wystarczy, że na jednym z naszych ukochanych portali plotkarskich pojawi się zdjęcie nowej gwiazdorskiej pary, w naszych oczach zupełnie niedopasowanej albo wręcz przeciwnie, match made in heaven. Szczególną uwagę poświęcamy życiu miłosnemu Taylor Swift, którą uwielbiałyśmy, zanim to było modne. Każda z nas ma swojego ulubionego chłopaka artystki. W tej kwestii nie możemy się zgodzić, tak samo jak w kwestii najlepszej „ery” jej kariery. Burzliwa dyskusja na ten temat toczy się między nami od lat. Ostatnio kością niezgody jest jednak Travis Kelce. Ja uważam go za „byczka”, który nie wydaje się godnym rozmówcą dla jednej z najbardziej elokwentnych songwriterek w historii muzyki. Ona woli futbolistę od wiotkich, wydelikaconych chłopaczków, z którymi Swift widywano w ostatnich latach.
Dlaczego obchodzą nas historie miłosne gwiazd
Oczywiście nie kłócimy się naprawdę, a nasze spory są czysto retoryczne. Nie zmienia to faktu, że dwie dobiegające czterdziestki – skądinąd dosyć dojrzałe i samoświadome kobiety – nurkują w oceanie problemów miłosnych dziewczyny, której nigdy nie poznały. Nie jesteśmy w tym odosobnione. Gdy Millie Bobby Brown ogłosiła zaręczyny, fani przestrzegali ją przed pochopnymi decyzjami. Gdy Timothée Chalamet pokazał się z Kylie Jenner, „życzliwi” zarzucali mu, że jest powierzchowny, bo spodobała mu się piękna dziewczyna. Dlaczego inwestujemy uczucia w nie swoje historie miłosne?
Odpowiedzi jest co najmniej kilka. Pierwsza z brzegu: bo własnych historii miłosnych nie przeżywamy albo jeszcze nie przeżyliśmy albo już nie będziemy przeżywać. Fandom Taylor Swift jest tu zresztą dobrym przykładem – jej piosenek słuchają i dzieciaki, które jeszcze nie zaznały pierwszej miłości, i ustatkowane kobiety, takie jak ja i moja przyjaciółka. I wszyscy inni, Swift to w końcu popkulturowy fenomen – w mediach pisze się, że jej trasa koncertowa „The Eras Tour” „uratowała amerykańską gospodarkę”. Z oszałamiającej sławy gwiazdy subtelnie zażartowali twórcy „Saturday Night Live”. W pierwszym odcinku nowego sezonu pokazano, że odkąd Swift pojawia się na meczach futbolowych Travisa, nikt już nie patrzy, gdzie leci piłka, a komentatorzy sportowi zamiast przewidywać wynik meczu, dyskutują o przyszłości pary. Program koronował ich zresztą na królową i króla sezonu, zapraszając oboje do studia na niespodziewane występy. A zdjęcia z afterparty, na których Swift i Kelce trzymają się za ręce, obiegły świat, stając się dowodem, że naprawdę coś jest na rzeczy. Skoro więc Swift „uratowała amerykańską gospodarkę”, jest popularniejsza niż rozgrywki NFL i ma fanów wśród przedstawicieli wszystkich pokoleń, trudno się dziwić, że plotki o jej romansach rozgrzewają do czerwoności.
Prezentowanie życia miłosnego jako autopromocja
Oprócz mechanizmu przeniesienia – zgodnie z którym przeżywam emocje w sposób zapośredniczony dzięki Taylor, działają tu jeszcze dwa inne – utożsamienia albo eskapizmu. Skoro Swift zakochała się ponownie po rozstaniu z długoletnim partnerem, Joe Alwynem, to ja też mam szansę na miłość. Skoro Swift wciąż ma nadzieję, że pozna tego jedynego, mnie też to może spotkać. Skoro Swift umawia się z różnymi mężczyznami, próbując, kto jest dla niej właściwy, ja też nie muszę się ograniczać. Życie miłosne Taylor staje się więc lekcją odwagi. Swift nie bojąc się kochać na oczach milionów fanów, daje nam siłę, żeby we własnym życiu też powalczyć o uczucie.
A jeśli straciliśmy już nadzieję? Wciąż jesteśmy sami? Albo wcale nie szukamy partnera? Wtedy związki Swift i innych gwiazd fundują nam niezbędną dawkę eskapizmu. Bo nawet wiedząc, jak trudno w show-biznesie stworzyć trwały związek i ile gwiazdorskich małżeństw kończy się rozwodem, choć przez chwilę możemy uwierzyć w hollywoodzką baśń. Happy end nie musi przecież wcale trwać wiecznie. To tylko koniec jednej z opowieści. Jeśli Taylor, lubiąca kreować się na dziewczynę z sąsiedztwa, nie wyjdzie za mąż za wyglądającego jak idealny mąż z amerykańskich przedmieść Travisa, co jest prawdopodobne, to napisze o ich wspólnym czasie kilka dobrych piosenek. Dzięki słowom Swift ta miłość przetrwa dłużej niż mecz futbolu. Fani będą znów doszukiwać się w tekstach disów, Easter eggs i nawiązań. A Taylor znów „uratuje amerykańską gospodarkę”. Bo nie zapominajmy o jednym – dla gwiazd sposób, w jaki prezentują swoje życie miłosne, to jeden z wielu sposobów autopromocji. Czyżby związek z Kelce’em oznaczał powrót Swift do korzeni? Czyżby miała znów nagrać płytę country? A może paradując z futbolistą, zwyczajnie chce utrzeć nosa swojemu byłemu? Muszę w tej sprawie napisać wiadomość do przyjaciółki.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.