Wojny, głód i cierpienie dotykają ludzi na całym globie. Ale choć nie mamy mocy, by zmienić cały świat, możemy zmienić na lepsze świat poszczególnych osób. Właśnie taka idea przyświeca Fundacji Dobra Fabryka, która dociera z pomocą humanitarną i rozwojową do prawie 140 tys. osób rocznie w krajach, gdzie bieda, wojny i kryzysy humanitarne odbierają ludziom zdrowie, godność i życie. O działaności Fundacji Dobra Fabryka rozmawiamy z Mateuszem Gasińskim, jej prezesem.
Jak zrodził się pomysł na założenie Fundacji Dobra Fabryka?
Tak naprawdę Dobra Fabryka założyła się sama. Zanim powstała, od roku wspieraliśmy największy Dom Dziecka w Zambii, którym zajmuje się nasza siostrzana fundacja – Kasisi. Widzieliśmy już coś o pomaganiu, ale przede wszystkim przez ten rok dowiedzieliśmy się bardzo dużo o tym, jak otwarci na pomaganie są Polacy. Nie brakuje wśród nas wspaniałych, gotowych nieść pomoc ludzi. Trzeba tylko maksymalnie uprościć cały mechanizm i skrócić dystans między darczyńcą a osobą potrzebującą. To było naszym celem od samego początku, więc gdy po roku działalności w Zambii otrzymaliśmy alarmującą wiadomość od polskich sióstr, wiedzieliśmy, co robić. Prowadzony przez nie szpital w Północnym Kiwu w Demokratycznej Republice Konga miał zostać pozbawiony darmowych dostaw leków, co oznaczało tak naprawdę koniec placówki. A podobnej nie było w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.
Jak wygląda szpital w środku afrykańskiego buszu?
Nasza placówka w Ntamugendze w prowincji Północne Kiwu dysponuje 72 łóżkami. Rocznie zapewniamy ponad 30 tys. procedur medycznych, odbieramy ponad tysiąc porodów, leczymy 8 tys. osób chorych na malarię, w tym połowa to dzieci poniżej piątego roku życia. Wszystko dzieje się w wyjątkowo niebezpiecznym regionie świata – bandyci, porwania, rebelie i ciągle wisząca na włosku wojna, która w czerwcu ubiegłego roku na kilka miesięcy rozgorzała na nowo. Do szpitala nie da się dojechać samochodem bez napędu na cztery koła, budynek nie jest podłączony do sieci elektrycznej, zresztą cała wioska znajduje się poza zasięgiem elektryczności. Prąd produkujemy dzięki panelom słonecznym zakupionym na przestrzeni ostatnich lat. Mieliśmy miesiąc, by uratować szpital przed zamknięciem. Nie było innej możliwości – Dobra Fabryka musiała powstać.
Fundacja działa na kilku kontynentach, w wielu krajach. Jak wygląda to logistycznie?
Zespół fundacji liczy dziewięć osób, z czego jedna na stałe pracuje w Burkina Faso. Wszystko nie przebiegałoby tak sprawnie, gdyby nie to, że od początku oparliśmy działanie projektów na ludziach, którzy cały czas przebywają na miejscu – znają język, kulturę i wiedzą, jak pomagać. Z czasem wszyscy stali się naszymi przyjaciółmi. Na bieżąco i otwarcie komunikują nam potrzeby, a my wiemy, że nasza pomoc jest wykorzystywana najlepiej, jak to możliwe. Każde z miejsc staramy się odwiedzić przynajmniej dwa razy w roku. Wtedy wytyczamy cele dla każdego projektu i pomagamy dostosowywać działania do zmieniającej się sytuacji. Próbujemy nowych, innowacyjnych rozwiązań. A zmienia się zupełnie wszystko. Poziom bezpieczeństwa i sytuacja ekonomiczna w najbiedniejszych krajach wraz z wybuchem wojny w Ukrainie rozsypały się w drobny mak. Ich sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że skupiona na Ukrainie uwaga całego świata humanitarnego znacznie uszczupliła pomoc, bez której nasi podopieczni po prostu sobie nie poradzą. A przecież wybuch wojny w Ukrainie wcale nie oznacza, że skończył się kryzys humanitarny w Jemenie, Demokratycznej Republice Konga czy Sudanie.
Wasze projekty są bardzo różne. Jaki jest klucz do zrozumienia, czym zajmuje się wasza fundacja?
Dobra Fabryka produkuje dobro w czterech wymiarach: leczymy, karmimy, uczymy i dajemy pracę. Ponadto kroimy pomoc według konkretnych potrzeb, dlatego w Kongu zapewniamy dostęp do opieki zdrowotnej i prowadzimy ośrodek dożywiania. W pustynniejącej północnej części Burkina Faso realizujemy projekt rolniczy, ucząc uprawy ziemi i radzenia sobie ze zmianami klimatu. Robimy wszystko, by ludzie mogli zostać wśród swoich rodzin, na ojcowiźnie i nie byli zmuszeni do podjęcia decyzji o emigracji. Z kolei w Rwandzie finansujemy pierwsze i jak dotąd jedyne hospicjum, a w Senegalu odpowiadamy na braki w edukacji wśród dziewcząt i młodych kobiet, przygotowując je do konkretnych zawodów. W Mauretanii karmimy niedożywione dzieci. Natomiast z parą Greków – Nikosem i Kateriną – od pięciu lat opiekujemy się uchodźcami na greckiej wyspie Lesbos.
Co was wyróżnia? Jak odnajdujecie się na szerokim wachlarzu organizacji humanitarnych?
Nie jesteśmy organizacją, która dociera do milionów potrzebujących. W ubiegłym roku pomogliśmy około 140 tys. osób. Nie możemy i nie chcemy mierzyć się z dużymi organizacjami. Naszą rolą jest bardziej indywidualne podejście i celowanie z pomocą tak, by wyciągać konkretnych ludzi z beznadziei do nadziei. Przykładów mam tu mnóstwo. Dobre jest to, co robimy w obozie na Lesbos. Duże organizacje zapewniają wszystkim z kilku tysięcy jego mieszkańców wodę i racje żywnościowe. To minimum, które każdy człowiek powinien mieć. Dzięki temu możemy się skupiać na indywidualnych potrzebach – zaopiekować się diabetykami, kobietami w ciąży, udzielić porad lekarskich dzieciom, skierować je na specjalistyczne badania. Zupełnie inna sytuacja panuje w Demokratycznej Republice Konga, gdzie prócz nas w promieniu dziesiątek kilometrów nie ma nikogo innego. Tu wszystko robimy sami, ale też staramy się poznać każdego podopiecznego, uścisnąć mu dłoń, zapytać, jak się czuje. Wtedy okazuje się, że prócz leczenia w szpitalu, który prowadzimy, trzeba na przykład pomóc matce opłacić dziecku szkołę albo odbudować czyjąś chatę, bo właśnie stracił dach nad głową. Dzięki takiemu podejściu wiemy, że choć nie zmienimy całego świata, możemy zmienić cały świat ludzi, których spotykamy.
Jednocześnie, żeby pomagać mądrze, nie boimy się sięgać po technologie. Mamy w zespole ludzi, którzy potrafią znaleźć lub stworzyć narzędzie usprawniające pracę, np. aplikację do koordynacji dystrybucji specjalnych posiłków w obozie dla uchodźców w Grecji, platformę do monitorowania aktualnego zapotrzebowania na żywność, środki czystości itd. w Ukrainie, system zarządzający dystrybucją voucherów dla uchodźców. Prowadzimy także sklep internetowy Dobroczynne24.pl, w którym łatwo można sfinansować konkretną pomoc, np. kupić antybiotyk dla chorych w Libanie czy chleb dla Ukrainy. Nazywamy to pomaganiem w duchu Smart Charity – sprawnie, mądrze i efektywnie. To się bardzo liczy przy małym zespole.
Jak wyglądała wasza praca po wybuchu wojny w Ukrainie, gdy uchodźcy tysiącami przybywali do Polski w poszukiwaniu schronienia?
Początkowe godziny i dni wojny w Ukrainie to było szaleństwo. Jako jednej z pierwszych polskich organizacji udało nam się przekroczyć granicę. Wszyscy mówili, że się nie uda, że nie wolno, ale postanowiliśmy spróbować. W pierwszych tygodniach wojny codziennie od wieczora do wczesnych godzin porannych oferowaliśmy ciepłe napoje, wysokoenergetyczną żywność, mleko dla dzieci, pieluchy. Bywało, że i paliwo do samochodu dla tych, którym w kolejce do granicy po prostu go zabrakło. Sytuacja po ukraińskiej stronie była wówczas na granicy kryzysu humanitarnego. W nocy temperatura spadała do minus kilkunastu stopni. Było trudno. W tym samym czasie druga część zespołu zarządzała sztabem logistycznym w Warszawie. Wysłaliśmy do Kijowa kilkadziesiąt tysięcy bochenków chleba – kilka godzin po tym, jak Ukraińcy powiedzieli, że piekarnie w mieście go nie upieką. Działaliśmy na niewielką skalę, ale bardzo celowo i szybko. W Ukrainie w tym właśnie się wyspecjalizowaliśmy. Docieraliśmy do miejsc trudno dostępnych, do terenów w pobliżu strefy działań wojennych.
Pomoc Dobrej Fabryki jest potrzebna nie tylko w Afryce czy Ukrainie, ale i w Polsce. Jak wyglądają wasze działania w kraju?
Każdego roku z powodu zimna w Polsce umiera ponad 100 osób. Chcemy coś z tym zrobić. Nie rozwiążemy wszystkich problemów osób w kryzysie bezdomności, ale możemy przynajmniej kupić czas, który być może będzie dla kogoś decydujący, żeby te problemy rozwiązać. Chcemy sprawić, by ludzie potrzebujący nowej szansy mogli jej doczekać. Stąd akcja „Ciepła Paka”, z którą Dobra Fabryka rusza przed każdą zimą, przekazując potrzebującym śpiwory, ciepłe kurtki, buty z dodatkową izolacją, termosy i bieliznę.
Jak – oprócz wpłacenia środków finansowych – można wesprzeć wasze działania?
W związku z tym, że większość naszych projektów realizujemy w bardzo odległych, zapomnianych miejscach świata, staramy się przekonywać, że wsparcie finansowe jest jednak najlepszą możliwą formą pomocy. Nie zbieramy rzeczy, bo trzeba by je przecież przewieźć tysiące kilometrów, zaangażować kogoś, kto je posegreguje, znajdzie odpowiednie osoby, którym te rzeczy się przydadzą itp. To naprawdę generuje zupełnie niepotrzebne koszty. Pomoc, której potrzebujemy, najczęściej dostępna jest na miejscu, można ją kupić dużo taniej, jednocześnie wspierając lokalną gospodarkę.
Wysyłamy z Polski lub innych krajów jedynie specjalistyczny sprzęt niedostępny na miejscu. Nigdy nie prosimy o wiele. Cały pomysł naszego pomagania polega na tym, by prosić właśnie o to, co z łatwością można przekazać. Zamiast czekać, aż będziemy mieli wystarczająco dużo pieniędzy, by się podzielić 100 zł, przekażmy 5 zł, ale regularnie, np. raz w tygodniu. Właśnie o tym traktuje nasz projekt „Przybij nam 5” – raz w roku spośród regularnie wpłacających nam darczyńców zabieramy dwie osoby, by zobaczyły nasze działania w Afryce i przekonały się, że tymi pięciozłotówkami naprawdę możemy zdziałać cuda.
Co jest w waszej pracy najpiękniejsze?
Kontakt z podopiecznymi. Wiele razy spotykam ludzi patrzących niewidzącym, pustym wzrokiem, w którym nie ma już nadziei i sensu życia. Na początku nie mają siły nawet z nami rozmawiać, bo spodziewają się, że jesteśmy kolejnymi, którzy coś im obiecują i nigdy więcej nie wrócą.
Pamiętam Emmę, uczennicę z Senegalu, która przyszła do naszej szkoły. Świetnie się uczyła, ale największym jej problemem był zdeformowany staw biodrowy. W ciągu jednego dnia zebraliśmy środki potrzebne na operację. W tej dziewczynie po prostu eksplodowało szczęście. Matki z Konga, które przynoszą do nas dzieci w ostrej fazie niedożywienia – głód zawsze idzie w parze z wojną – nie mają nadziei na cud. Gdy po kilku tygodniach apatyczne, milczące dzieci zaczynają na nowo odzyskiwać dzieciństwo, bawić się i hałasować – są to najpiękniejsze dla nas momenty.
Mateusz Gasiński jest od początku obecny w Fundacji Dobra Fabryka jako współzałożyciel i jednocześnie osoba wdrażająca pomysł. Stoi również za powołaniem Fundacji Kasisi. Twierdzi, że praca w obu tych miejscach to najbardziej ekscytujące przygody, jakie spotkały go w życiu. Dziś w Afryce spędza łącznie kilka miesięcy w roku. Przekonuje wszystkich, że mądre pomaganie daje mnóstwo radości i spełnienia. Zależy mu na tym, by darczyńcy mieli okazję jak najlepiej zrozumieć potrzebujących, bo wierzy, że dzięki temu pomoc – nawet niewielka – naprawdę może zmienić czyjeś życie na lepsze. Jest otwarty na wykorzystywanie nowych technologii w organizacjach pozarządowych. Wierzy, że działanie w duchu Smart Charity pozwala pomagać precyzyjnie i skutecznie. Wcześniej pracował w telewizji jako dziennikarz i wydawca programów na żywo.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.