Świeci słońce, mam wolny dzień i mogę zrobić wszystko, ale chce mi się płakać, więc wracam do domu, wyłączam telefon i zaszywam się pod kocem. Nie mogę skupić się na czytaniu. Serial zamiast śmiechu wyciska łzy. Brzuch puchnie. Uciekam w sen.
To wydarzyło się kilka dni temu, ale podobnie czułam się też miesiąc wcześniej. Akurat byłam na wakacjach we Włoszech. Plaża, podróż i przyjaciele nagle stracili blask. Wiosną miałam w pracy słaby dzień. Byłam trochę nieobecna, trochę rozdrażniona. Buzia w podkówkę i napięcie wyczuwalne w small talkach przy kawie. „Czy wszystko OK?” – zapytał ktoś z zespołu. Odpowiedziałam mechanicznie, że tak, ale teraz myślę, że powinnam zareagować inaczej. Powiedzieć, że nie do końca, bo mam PMS.
PMS: Im później, tym trudniej
Zespół napięcia przedmiesiączkowego diagnozuję, obserwując się. Notatki zapisuję w kalendarzu. Tak wyłania się reguła – dwa-trzy dni przed okresem nad moją głowę nadciągają czarne chmury. Pierwszego dnia miesiączki też jest rzewnie, ale wtedy całą uwagę zajmują obolały brzuch i ściśnięte jelita. Po nocy napięcie puszcza, znów czuję się sobą i odzyskuje względną równowagę.
Jestem zaskoczona. Mam przecież 36 lat i tej pory wszelkie moje dolegliwości okresu załatwiały dwie tabletki przeciwbólowe. Co się zmieniło?
„Objawy PMS mogą się nasilać po trzydziestce i czterdziestce lub gdy zbliżasz się do menopauzy lub przechodzisz perimenopauzę” – czytam na oficjalnej stronie amerykańskiego Departamentu Zdrowia. Z tekstu wynika też, że jestem szczęściarą, bo objawy towarzyszące PMS mogą pojawić się dwa tygodnie przed krwawieniem i, co gorsze, jest ich 150 (wśród nich biegunka, zaostrzenie alergii, problemy z koncentracją czy agresja). Doświadczenie jest powszechne, według badań PMS dotyczy nawet co trzeciej kobiety. Może przebiegać tak intensywnie, że zaburza relacje z otoczeniem czy efektywność pracy, wtedy nazywane jest przedmiesiączkowym zaburzeniem dysforycznym (PMDD) i wymaga leczenia.
Wszystkiemu winne są hormony – gwałtownie wzrastający poziom estrogenów i spadający progestagenów w ostatniej fazie cyklu, kiedy organizm przyjmuje fakt, że nie jest w ciąży i przygotowuje się do miesiączki.
Jak sobie radzić z uciążliwymi dolegliwościami? W zależności od objawów pomocy należy szukać u specjalistów – od psychiatry przez endokrynologa aż po dermatologa. Tyle z informacji medycznych.
PMS: Jak wykorzystać napięcie do poprawy życia
„U wielu z nas wahania poziomu estrogenu i progesteronu (należy do progestagenu – przyp. red.) skutkują pojawieniem się zmian skórnych, najczęściej wzdłuż linii żuchwy i włosów. W tym czasie warto skoncentrować wysiłki na łagodzeniu stanów zapalnych i regulacji wydzielania sebum. Nie zapomnij jednak o nawilżaniu. (…) W fazie lutealnej nasza skóra jest szczególnie wrażliwa na słońce. Pamiętaj o filtrze UV” – pisze w książce „Cykloczułość” chemiczka i kosmetolożka Hanna Kurcińska, założycielka marki Hagi Cosmetics.
Agata Borzym, współzałożycielka marki, dodaje: – To najtrudniejszy moment dla cery: robi się tłustsza, pojawiają się wypryski, zmiany łojotokowe. Można powiedzieć, że skóra intensywnie się ożywia i pozbywa szkodliwych substancji.
W trakcie PMS-u obniża się samopoczucie, wyostrza wrażliwość. Różowe okulary spadają, a na powierzchnię wypływają wszystkie przemilczane i niezałatwione sprawy, uwierające drobnostki i rozczarowania. Emocje intensywnie pracują.
– Moja znajoma przed okresem zapisuje w punktach, co ją denerwuje, a później wraca do listy i wydobywa z niej bardzo trafne obserwacje dotyczące relacji z najbliższymi czy ważnych dla niej tematów – mówi Basia Pietruszczak, autorka książki „Twoje ciałopozytywne dojrzewanie”, edukatorka znana jako Pani Miesiączka. W ten sposób owiany złą sławą PMS można twórczo wykorzystać do introspekcji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.