Niegdyś potęga, dziś marka nieco zapomniana. Niekojarzona raczej z wypatrującą lepszej przyszłości modą. Escada, której kolekcje w latach 80. i 90. reklamowały największe gwiazdy modelingu, z Iman i Claudią Schiffer na czele, skrupulatnie realizuje plan powrotu do modowej pierwszej ligi. Pomóc ma jej w tym Niall Sloan, były podopieczny Christophera Baileya i pracownik marki Hunter, który nie przekreślając historii marki, pisze jej nowy rozdział. W sam raz na przełomowe czterdzieste urodziny.
Znam wiele kampanii Escady z lat 80. i 90., ale jedną pamiętam szczególnie. Posągowa Iman pozuje w niej ubrana w kraciasty dwurzędowy garnitur, jej talię podkreśla kontrastujący pasek ze złotą klamrą, uszy zdobią ogromne klipsy, a na ramiona zarzucony ma płaszcz z wszytymi poduszkami. To kwintesencja lat 80. Stylizacja, którą nawet w skali jeden do jednego, można odtworzyć w tym sezonie. Nostalgia za modą sprzed dwudziestu czy trzydziestu lat nie słabnie, a grono projektantów, którzy czerpią z jej kreatywnych zasobów tylko się powiększa.
Lata 80. i początek lat 90. to apogeum popularności niemieckiej marki, której ekspansyjne aspiracje wykraczały poza rodzinne Monachium. Tempo Escadzie narzucała jej założycielka, Margaretha Ley. Silna, mocno zakorzeniona w kulturze korporacyjnej kobieta swoją pozycję manifestuje ubraniem oraz myśli i działa globalnie. Pod kierownictwem Ley Escada stała się komercyjnym gigantem uwielbianym przez księżną Dianę i noszoną przez największe gwiazdy tamtych lat: Michelle Pfeiffer, Brooke Shields czy Kim Basinger, która w jej kreacji odebrała Oscara za rolę w filmie „Tajemnice Los Angeles”. Śmierć Margharethy Ley, która była nie tylko siłą napędową, ale przede wszystkim symbolem marki, zakończyła okres „złotej ery” i sprawiła, że o Escadzie coraz częściej zaczęto mówić głównie w czasie przeszłym. Była jak modowy relikt, który przypomina o kolorowych latach 80., ale kompletnie nie potrafi dostosować się do zmieniających się realiów.
Pierwszy nowojorski pokaz Escady ma zwiastować nowy rozdział, którego pisanie powierzono 37-letniemu Niallowi Sloanowi, absolwentowi Central Saint Martins i Royal College of Art, oraz podopiecznemu Christophera Bailey’ego, u którego boku pracował w Burberry przez dziesięć lat. Zanim objął stanowisko dyrektora kreatywnego niemieckiej marki, przez ponad trzy lata związany był z Hunterem, czyli najsłynniejszym chyba producentem kaloszy na świecie. Mimo tego nie do końca kojarzonego z glamourem doświadczenia, Irlandczyk okazał się być tym, kogo w Escadzie przez te wszystkie lata brakowało: stosunkowo młodym, ale zafascynowanym kulturą i modą minionych lat kreatorem. Takim, który szanuje przeszłość, ale wygląda w przyszłość. Wizjonerem i managerem, który zamiast szalonej rewolucji woli ewolucyjne podejście do zmiany wizerunku.
Sloan zdaje się doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że Escada nie musi się zmieniać o 180 stopni, czy stawać się na siłę i do bólu współczesna. Wie, że wiele osób odnosi się do niej z sentymentem i uwielbia ją w oryginalnej, mocno zakorzenionej w estetyce lat 80. formie. I taka jest też jego najnowsza, pokazana w Nowym Jorku kolekcja. Pełna dosłownych odniesień do „Pracującej dziewczyny” i garderoby Julii Roberts z „Pretty Woman”, kolorowa, miejscami przerysowana, ale jakimś cudem zgrabnie przetłumaczona na język aktualnej mody i trendów. – Ludzie kochają to, czym Escada niegdyś była – mówił na kilka dni przed pokazem Timowi Blanksowi z „Business of Fashion”. I wcale nie ma zamiaru odbierać tej wizji 50-letnim dziś fankom, które w szafach nadal mają ubrania z metką marki, lub ich dzieciom, które doskonale pamiętają swoje mamy wystrojone w dwurzędowe żakiety i płaszcze z ekstremalnie szerokimi ramionami.
Sloan jest konsekwentny i znaczną część wiosenno-letniej kolekcji obudował wokół sylwetki z lat 80. Takiej, w której mocno zarysowana linia ramion kontrastuje z podkreśloną talią, w której główną rolę odgrywa skrupulatnie wykrojony fason i w której nagromadzenie kolorów i wzorów paradoksalnie nie wywołuje mdłości, lecz inspiruje i zachęca do wyjścia ze swojej minimalistycznej i zachowawczej strefy komfortu. Jednocześnie z gracją przemyca do swoich propozycji nowoczesne elementy – czerwone i purpurowe garnitury z jedwabiu łączy ze sneakersami, kropkowane garsonki w stylu „Pretty Woman” z wysokimi białymi botkami, satynę zestawia z welurem, a tweed z plastikiem. W urzeczywistnieniu jego wizji pomagali mu najlepsi: Guido Palau stworzył proste fryzury z dalekim przedziałkiem na boku, Pat McGrath była odpowiedzialna za bazujący na matowych czerwonych ustach makijaż, z kolei scenografia to dzieło Stefana Beckmana, długoletniego współpracownika Marca Jacobsa i Toma Forda. Obdarzony ogromnym kredytem zaufania i wierzący w powodzenie swojej wizji Sloan nie zawiódł. Pora więc sprawdzić, czy uwierzą w w nią również klientki.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.