Wizerunek słodkiej staruszki, jaki narzucamy kobietom w pewnym wieku, jest seksistowski i infantylny. „Znajomy dotyk”, nagrodzony w Wenecji za najlepszy debiut, reżyserię i główną rolę, odczarowuje starość. Przy nim „Miłość” Hanekego to kłamstwo. Dramat Sarah Friedland to jedna z pozycji obowiązkowych American Film Festival 2024, który trwa we Wrocławiu do 11 listopada.
Ludzie w podeszłym wieku żyją w różnych czasach naraz. Tkwią w nich dzieci spragnione miłości, wybuchają nastolatki stawiające na swoim, zjawiają się uwodzicielscy dorośli oraz profesjonaliści ze sfery zawodowej – a gdzieś pomiędzy tym wszystkim są też bezradni staruszkowie. Jakby wszystkie wersje siebie trzeba było dożyć do końca.
Czym naprawdę jest starość – nie ideą stwarzaną na ekranie – wie Sarah Friedland, amerykańska twórczyni niezależna, która dopiero skończyła 30 lat, a już jej film otrzymał trzy nagrody na festiwalu w Wenecji: za najlepszy debiut, reżyserię i główną rolę w sekcji Orizzonti. Skąd Friedland ma pojęcie o tym, co dotknie ją dopiero za pół wieku? Swój film oparła na doświadczeniach pracy z seniorami cierpiącymi na demencję. Studiując taniec i reżyserię, podjęła pracę na pół etatu jako opiekunka osób starszych, w szczególności artystów z utratą pamięci. Odpowiedziała na ogłoszenie rzeźbiarza z demencją, który potrzebował kogoś, kto byłby zarówno asystentem artysty, jak i opiekunem. Poświęciła mu parę lat, patrząc, jak gaśnie ktoś przyzwyczajony do swojej sprawczości oraz autonomii. Te i inne osoby, z którymi przez lata pracowała w trybie codziennym, złożyły się na portret bohaterki „Znajomego dotyku”.
Pejzaż późnej starości, jaki kreśli reżyserka Sarah Friedland w filmie „Znajomy dotyk”, nigdy jeszcze nie był tak przekonujący
Friedland zadedykowała film swojej babci, feministce, redaktorce literackiej, która tracąc pamięć, przestała mówić i zaczęła porozumiewać się wyłącznie gestami. Obie jej babcie, jak wspomina w wywiadach, były autorytarne, apodyktyczne, bystre aż do końca. „Wizerunek słodkiej staruszki, jaki narzucamy kobietom w pewnym wieku, jest seksistowski i infantylny” – głosi Friendland. Oddać prawdę tego, jak starzeją się silne osobowości, zniewolone przez infrastrukturę opieki – zorganizowanej tak, że odbiera niezależność – było celem jej filmu. Poczucie absurdu, poezji, rozpaczy wyziera z tej subtelnej opowieści, dogłębnie udokumentowanej. Przy niej „Miłość” Hanekego to wyssana z palca bajka.
Ruth – bohaterkę „Znajomego dotyku” – poznajemy w jej własnym domu. Słonecznej, wyłożonej drewnem, modernistycznej willi z ogrodem. Krząta się, robi swoją specjalność: precyzyjnie skonstruowane kanapki, stroi na przyjście gościa. Zachowuje się, jakby to była randka. Nie pamięta tylko imienia mężczyzny. Pyta więc, jak się nazywa i czym się zajmuje. On zabiera ją autem na wycieczkę. Ona kładzie mu dłoń na kolanie. W bagażniku znajduje się walizka – widać niespodzianka będzie większa, niż Ruth przypuszczała.
W nowym pokoju czekają na nią zdjęcia i ulubione przedmioty, ale choćby nie wiem jak dobrze wszystko było przygotowane, sytuacja musi być trudna. Syn zostawia matkę w domu opieki i wybiega ze łzami – ona nadal go nie poznaje.
Adaptację Ruth do nowych warunków i jej świat wewnętrzny oraz tworzone od zera relacje poznajemy w dalszej części filmu. Składa się z tak trafnych spostrzeżeń i detali, że oglądając go, każdy może dostrzec tu coś ze swoich rodziców, wujostwa czy dziadków. Pejzaż późnej starości nigdy jeszcze nie był tak przekonujący.
Najczęściej przedstawia się demencję za pomocą melodramatu – najpierw pokazuje się normalne życie i nagle trach! Spod nóg wyłania się przepaść. Niewypowiedziany dramat bliskich, rozpacz egzystencjalna, przytłoczenie – z takich seansów wychodzi się, modląc, aby nigdy nic takiego nam się nie przytrafiło, a nawet jeśli, to błagam, eutanazja. Tymczasem Friedland maluje zgoła inny obraz. W jej filmie osoba tracąca pamięć zanurza się to w jednej, to w innej części czasu. Nie zna imienia syna, bo akurat wróciła do stanu ducha, w którym nigdy nie chciała mieć dzieci. Może się jednak przytulić i zatańczyć. Dotyk jego skóry zdaje się znajomy. Spotkanie wciąż jest możliwe, tyle że na innym poziomie.
Reżyserka Sarah Friedland wspomina lata pracy z seniorami z demencją jako odkrycie na temat tożsamości ludzi w ogóle
– Wielu pacjentów nie postrzegało mnie wcale, wówczas dwudziestoparoletniej, jako młodszej od nich. Traktowali mnie jak rówieśniczkę, czasami przyjaciółkę, dziewczynę lub asystentkę – mówi Friedland w wywiadzie dla „Filmmaker Magazine”. Kumulacja różnych wersji siebie jest w nas obecna cały czas, demencja czasem dopiero je uwalnia. – To był dla mnie punkt zwrotny w pisaniu scenariusza: uświadomienie sobie, że Ruth nie będzie miała tylko 80 lat, ale będzie wszystkimi Ruth, którymi była przez całe życie. Chciałam, aby to przeniknęło jej postać nie poprzez retrospekcje, ale poprzez grę aktorską – opowiada reżyserka. Dlatego w filmie pojawiają się echa postaci, które w wyobraźni możemy sobie dośpiewać. Na przykład gdy bohaterka ma wyjść z basenu, unosi się na wodzie z zamkniętymi oczyma, mówiąc: „Jeszcze nie teraz, mamo”. Wędruje w czasie tam i z powrotem.
Podczas wizyty lekarskiej zamiast odpowiadać na pytania, zaczyna szczegółowo podawać przepis na barszcz. Wylicza kolejne czynności i miary. Lekarz słucha zaskoczony, rozbawiony, jednak ze zrozumieniem. Po pacjentach z demencją można spodziewać się wszystkiego. Innym razem Ruth wkracza do kuchni stołówkowej, zakłada fartuch, sprawnym ruchem oporządza przestrzeń. Rozumiemy przez język jej ciała, że w tym miejscu czuje się u siebie. Wydaje komendy, umiejętnie kroi, zestawia składniki, układa na talerzach. Kucharz i reszta załogi przyjmują jej ofertę pomocy. Nikt nie wyrzuca jej z zaplecza, dzięki temu pensjonariusze Bella Vista będą dziś jedli eleganckie dania. Władcze, acz serdeczne zachowania Ruth spotykają się wśród pracowników zakładu z uśmiechem i aprobatą. To chyba największa różnica między ośrodkami, jakie znam, bo przemieszkiwała w nich moja babcia. Nie wyobrażam sobie podobnej swobody w traktowaniu pacjentów w Polsce.
Odbieranie wolności działania mieszkańcom w domach opieki Friedland uważa za ageizm
Dla każdego samostanowienie znaczy co innego. Dla jednej z podopiecznych reżyserki to była pieczołowita selekcja, co dziś na siebie założy, dla innej własnoręczne wybieranie każdego warzywa, owocu, kawałka mięsa, który po ugotowaniu znajdzie się na jej talerzu. Wpływ tych obserwacji pobrzmiewa w zachowaniach ekranowej bohaterki, która uwielbia sporządzać listy zakupów – to jej metoda kontaktu, gdy prosi pielęgniarkę, aby ta przeczytała jej swój spis tego, co ma kupić. Uciekając z ośrodka, Ruth wchodzi do marketu i bierze do ręki karczoch, brzoskwinię, kapustę białą i czerwoną. Ważąc w dłoni, nazywa każdą jarzynę z osobna. „Znajomy dotyk” to właśnie ten rodzaj pamięci, zapisany w dłoniach.
Zanim zaczęła zdjęcia, Friedland założyła warsztaty filmowe w Villa Gardens, ośrodku opieki w Pasadenie, gdzie potem wśród prawdziwych pacjentów nakręciła „Znajomy dotyk”. Wraz z nimi tworzyła filmy o ich życiu, zanim wybrała osoby, które weszły do jej produkcji. Ostatecznie nie wzięły udziału te ze skrzydła szpitala przeznaczonego dla osób z demencją, gdyż włączenie ich do filmu byłoby nieetyczne. Oglądamy więc autentycznych mieszkańców w rolach drugo- i trzecioplanowych. Ileż mają autoironii, naigrywając się ze wspólnej lektury artykułu w prasie przez gigantyczną, podświetlaną lupę czy z walentynkowej zabawy w speed dating. Jest w tym filmie ogrom niewymuszonego humoru i poczucia absurdu, starszym ludziom już bowiem nic nie szkodzi powygłupiać się, a nawet wydać śmiesznym. Korytarzami w koszulach nocnych suną cicho jak duchy. Za dnia tkwią nieruchomo jak storczyki przytwierdzone klamerką do plastikowych kijków. Jednej pani klips do paczki czipsów jak gdyby nigdy nic upina fryzurę. Niepokój wybucha znienacka w pozornie nieznaczących sprawach. Poczucie odrealnienia oraz tajemnicza motywacja, która popycha do robienia tego czegoś właśnie, jest istotą życia w późnym wieku, którą Friedland z maestrią oddaje.
Główne role zagrali profesjonalni aktorzy: H. Jon Benjamin jako zdruzgotany syn oraz Carolyn Michelle i Andy McQueen jako opiekunowie pacjentów, ale przede wszystkim olśniewająca Kathleen Chalfant jako Ruth – aktorka znana z ról na Broadwayu, a także tancerka w zespole Yvonne Rainer. Ten choreograficzny, taneczny aspekt połączył aktorkę z reżyserką – obie długo działały w tej dziedzinie i film pod względem ruchu, gestu jest niezrównany. Ich precyzja przypomina kino nieme, całe zorkiestrowane pod spojrzenie, uśmiech czy obrót nadgarstka. Zresztą Friedland zaprezentowała swoje podejście w trylogii „Movement Exercises” (2020), złożonej z trzech miniatur poświęconych choreografii: pierwszej opisującej codzienne czynności w domu osoby starszej, drugiej pokazującej trening dzieci w szkole podług militarnych, zimnowojennych reguł oraz trzeciej zrealizowanej na bazie ruchu mającego służyć bliskości, zbudowaniu zaufania. Doświadczenia te, dotyczące ciała społecznego, którego na różnych etapach socjalizacji jesteśmy częścią, wykorzystała w „Znajomym dotyku”.
Trudno wyobrazić sobie lepszą wykonawczynię tych idei niż Kathleen Chalfant. Jej Ruth ma w sobie pazur, sztywność, żal, ale też ocean kruchości i ciepła. Okrutna dla syna, potrafi pocieszyć obcą osobę, zatroszczyć się, a nawet swatać. Jest nieprzewidywalna, w którą skręci stronę, nigdy nie wiadomo. Na ścianie gabinetu lekarskiego wisi nad nią plakat „Age is not a condom” – odpowiedź na szerzące się w ośrodkach opieki i sanatoriach epidemie chorób wenerycznych. Film unika jednak publicystyki, jak również nie romantyzuje. Brak tu rozwiązań typowych dla kina o dojrzałej miłości – mitologizowania czy rozmarzenia. Ruth to nie „Vika!” (2023) ani Jola z „Lekcji miłości” (2019). To, co ją jeszcze w życiu czeka, rozciąga się w niej, nie poza nią. Jej figlarna obecność: wchodzenie w każdą czynność z entuzjazmem i ciekawością, czy to ma wymieniać słowa na literę F, czy powtarzać, co robi kot, gdy psy wchodzą do pokoju, jest czystą radością kina. Ruth to człowiek obnażony w samej swojej istocie jak bohater Charliego Chaplina, gdy w zakończeniu „Świateł wielkiego miasta” (1931) włóczęga po wyjściu z więzienia podaje rękę ukochanej niewidomej kwiaciarce, a ona rozpoznaje go dotykiem. To, czego doświadcza Ruth, to ten sam rodzaj widzenia. Tyle że jest ona włóczęgą i kwiaciarką jednocześnie. Jej występ przejdzie do klasyki kina.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.