Iris Apfel przypominała o tym, że styl to osobisty wybór, a nie narzucona norma. Filipka w wielkim mieście w cyklicznym felietonie pisze o ekstrawaganckim wizerunku amerykańskiej ikony oraz trendzie grandma core, który zatacza coraz szersze kręgi wśród młodych dziewczyn.
Jakiś czas temu rozmawiałam z Amerykanką, która w latach 90. odwiedziła Polskę. – Wasz kraj to mieszanina szarości i koloru – dzieliła się wrażeniami z wizyty. Nieco mnie to rozbawiło, bo tak samo ja postrzegałam Stany Zjednoczone. Tamta rozmowa powróciła do mnie, gdy przejeżdżając obok hotelu Sobieski, przeczytałam, że w wieku 102 lat odeszła Iris Apfel.
Iris Apfel: Życie to jeden wielki eksperyment
W przeciwieństwie do hotelu Iris w dojrzałych latach życia nie popadła w odcienie szarości. W przypadku warszawskiej ikony postmodernizmu wyrazisty i prowokacyjny styl nie wytrzymał próby czasu. Dzisiaj – po niedawnej renowacji – zamiast barwnej fasady widzimy wielką, jasną ścianę. Iris przyjęła odwrotną strategię. Odważne zestawienia stanowiły o jej sile. Kiedy lata temu pierwszy raz natrafiłam na tę wyjątkową postać, poczułam lekką konsternację, podobną do tej, kiedy do ust trafia nam kawałek słonego tortu albo płytka kałuża okazuje się głębokim zapadliskiem. Osoby starsze, które wtedy znałam, przyzwyczaiły mnie do tego, że z wiekiem człowiek ma tendencję do okopywania się większą ilością zasad, bardziej skupia się na swoim świecie i ceni przewidywalność. Iris była tego całkowitym zaprzeczeniem. W wywiadach otwarcie mówiła, że życie to jeden wielki eksperyment, zasady to strata czasu i dobrze przejawiać ciągłe zainteresowanie tym, co wokół nas.
Młode dziewczyny pokochały trend grandma core
Kiedy tego samego dnia przechodziłam przez ulicę Chmielną w drodze na spotkanie z koleżanką, moje wyobrażenie o babcinym stylu znów uległo zmianie. I to tym razem w odwrotnym kierunku. Z zamyślenia wyrwała mnie nadchodząca z naprzeciwka nastolatka, która poprosiła o zapalniczkę. Miała na sobie lekko wyleniałe futro, paciorkową torebkę i make-up, jaki kojarzę z pożółkłych fotografii, na których królują boazeria i wersalka. Jej głowa otulona była chustą, której daleko było do apaszki, a bliżej do tego, co kładzie się na stole. – To babcia core! – uświadomiła mi kilka minut później znajoma, kiedy opowiedziałam jej o nowo napotkanym ulicznym stylu.
Po powrocie do domu zaczęłam przeczesywać swoją szafę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem i ja wpisuję się w ten trend. Jedno sztuczne futro, drugie, trzecie. Bluzki w panterkę, cętki lamparta, tygrysie paski. Rzadko maluję oczy, ale jeśli już, to wyraziście. Nie wspominając o klasycznej czerwonej szmince i paznokciach. Ale to nie babcia core. Choć przysparzał mi lat, entourage ten miał mi dodawać odwagi, a nie kreować postać mocno doświadczoną życiem, która nadal cieszy się młodym ciałem.
Styl to osobisty wybór, a nie narzucona norma
Zestawienie tych dwóch ekspresji – witalności i sztucznego postarzania – to dwa bieguny. W drużynie Iris zobaczyłabym jeszcze Baddiewinkle i DJ Vikę, po drugiej stronie – wiele moich dawnych koleżanek, które do liceum chodziły w formalnym outficie. Te skrajności potwierdzają tezę, że styl, zarówno w odniesieniu do wieku, jak i płci, jest osobistym wyborem, a nie odgórnie narzuconą normą.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.