„Boję się myśleć, co by się stało, gdyby wewnętrzne dziecko kiedyś mnie opuściło”, pisze Filipka w wielkim mieście w cyklicznym felietonie. Takie podejście gwarantuje świeżość spojrzenia.
Rzadko rozmawiam z małymi dziećmi. Zachowuję się wówczas tak dziecinnie, że młody rozmówca wydaje się przy mnie całkiem poważną osobą. – Przestań się już tyle śmiać – upomniał mnie ostatnio sześcioletni synek przyjaciół. – Te rzeczy w ogóle nie są śmieszne, a ty się cały czas chichrasz – usłyszałam, gdy komentowałam rybki w wielkim akwarium. Niewątpliwie słabo opanowałam kody komunikacyjne z najmłodszym pokoleniem. Wstyd nawet wspominać, że kiedyś byłam niańką.
Współcześni rodzice słuchają swoich dzieci, otwierają się na ich perspektywę, wiele się od nich uczą
Od czasów mojego dzieciństwa dużo się zmieniło. Z zaciekawieniem obserwuję, jak rodzice, zamiast narzucać swoje decyzje, otwierają pole do rozmowy. Głos dzieci jest traktowany poważniej. Być może wynika to też z tego, że ludzie wydają się bardziej otwarci na inne perspektywy. Dawniej dzieciństwo przygotowywało do dorosłości, dziś to czas cenny sam w sobie. Wreszcie z odrębnego systemu wiedzy dziecka można czerpać i się uczyć.
Nie ukrywam, że mój instynkt rodzicielski raczej uporczywie milczy. Zaczęłam się zatem zastanawiać, czy to dlatego, że dalej hoduję w sobie własne wewnętrzne dziecko. Istotnym punktem odniesienia w tym temacie od zawsze była dla mnie twórczość Pawła Althamera, z którym miałam przyjemność pracować przy niejednym projekcie. W swojej praktyce artysta nieraz pokazywał rzeczywistość z perspektywy dziecka, w której wszystko jest nowe, nieoswojone, nienazwane. Czasem robił to przez hipnozę, czasem dawna tożsamość odradzała się poprzez performance, czasem był to zwykły sen.
W ramach performance’u artysta Paweł Althamer przemierzał świat w przebraniu Koziołka Matołka
Paweł w przebraniu Koziołka Matołka podróżował po świecie. We własnoręcznie wykonanym kostiumie artysta odwiedził Brazylię, Mali i różne zakątki Polski. W jego akcji pobrzmiewa uniwersalna prawda, że ludzie w odległych miejscach szukają tego, co znajduje się blisko nich. I że czasem trzeba przebyć cały świat, żeby docenić najprostsze rzeczy.
W mojej interpretacji podróż stanowiła metaforę dzieciństwa, a dotarcie do Pacanowa stało się momentem wejścia w dorosłość. W dorosłym życiu ludzie często porzucają beztroskie poszukiwania. Wszystko staje się bardziej praktyczne, nakierowane na cel. Otwartość na świat, bez ciągłego kategoryzowania i wartościowania, jest zdecydowanie bliższa dzieciom niż dorosłym. Pod pretekstem odpowiedzialności i dojrzałości często tracimy z upływem lat spontaniczność i bezinteresowność.
Boję się myśleć, co by się stało, gdyby wewnętrzne dziecko kiedyś mnie opuściło
Pielęgnowanie wewnętrznego dziecka to sposób na uniknięcie tego skostnienia. I mam tu na myśli coś jednoznacznie pozytywnego. Moje wewnętrzne dziecko ma się dobrze. Dbam o nie i mam wrażenie, że jestem dla niego dobra. Uwidacznia się, gdy obracam stresującą sytuację w żart albo przestaję przywiązywać wagę do rzeczy mało istotnych. Odzywa się we mnie także, gdy odczuwam znużenie, którego nie mogę ukryć. Albo gdy tuż przed pójściem spać zmieniam nagle zdanie, puszczam muzykę i urządzam w domu pokaz mody przed lustrem. Boję się myśleć, co by się stało, gdyby to dziecko kiedyś mnie opuściło. To dzięki niemu mogę podtrzymywać szczerą i bezpośrednią relację ze światem. Dorosłe życie uświadomiło mi, jak bardzo jest ona cenna.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.