Jako dyrektorka paryskiego oddziału agencji reklamowej Florence Balducci wymyślała kampanie dla Moët et Chandon, Rolexa, czy Van Cleef & Arpels. Dzisiaj największa miłością ilustratorki są tkaniny, na których tworzy fantastyczne światy.
Kiedy oglądam twój profil na Instagramie, mam wrażenie, że pracujesz głównie w nocy.
Gdy tworzę projekt bliski sercu, nie mogę przestać rysować. Czasami odwołuję spotkania, bo nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć gotowy rysunek. Ale nawet kiedy nie pracuję w nocy, zaczynam o szóstej rano, dlatego że uwielbiam rysować samotnie przy stole w pracowni, kiedy wszyscy domownicy jeszcze śpią. Panuje kompletna cisza, którą przerywa tylko skrzypienie ołówka. W powietrzu unosi się zapach gorącej kawy. Jestem sam na sam z kartką papieru.
Twoja pracownia wygląda bardzo klimatycznie...
Cieszę się, że ci się podoba. Mieszkam w 11. dzielnicy Paryża niedaleko kanału św. Marcina. Teraz to modne miejsce, ale ja jestem tu od ponad 20 lat. Mieszanka architektoniczna tej okolicy jest niesamowita. Przemysłowe okna w starych warsztatach tworzą niezwykłą atmosferę, łączą sztukę z rzemiosłem. Kocham to miejsce, w kamienicy wszyscy jesteśmy na ty. Robię sąsiadom karykatury, nazywają mnie dozorczynią z tylnego podwórka.
Urodziłaś się w Paryżu?
We wschodniej Francji, pochodzę z Longwy, dawnej górniczej osady na skrzyżowaniu autostrad. Mam w sobie sporo krwi niemieckiej, francuskiej, a najwięcej włoskiej. Mimo tego czuję się obywatelką świata. To cudowne, że mogę rozmawiać w kilku językach.
Twoje biurko jest bardzo piękne, to stara podstawa do maszyny?
Nie, choć ten stół ma dla mnie duże znaczenie – to prezent od ojca, któremu zrobił go zaprzyjaźniony stolarz. Jest wyjątkowy jak wszystko, czego dotykał mój ojciec. W czasach, kiedy nie mówiło się jeszcze o recyklingu, uwielbiał przerabiać rzeczy. Rzeźbiarz z przypadku, górnik żelaza z przekonania, prawdziwy wolny duch i włoski przystojniak.
Maski z papieru w kształcie głowy konia, które zrobiłaś dla Anthroplogie, są kultowe. Jak wpadłaś na ten pomysł?
Wszystko zaczęło się od kolacji w warsztacie. Uwielbiam gotować, więc często robię kolację dla klientów, która zwykle kończy się burzą mózgów. Nie ma nic lepszego, żeby przekonać klienta do pomysłów. Zwłaszcza gdy musimy zrobić kolekcję, mieszając jego świat z moim. I ta kolacja była świetna. Przy stole ja, Angielka i Amerykanka, stworzyłyśmy dla Anthroplogie koncepcję olbrzymiej kolekcji zastawy stołowej pod hasłem Party. To były aż 24 różne przedmioty, wszystko, czego potrzebujesz, żeby zrobić udaną imprezę: okolicznościowe maski, talerze, świeczniki, czajniczki, karty do gry. Miałyśmy przy tym dużą frajdę, wspólnie biesiadując i wyobrażając sobie różne warianty.
Twoje rysunki są zabawne, ale i demoniczne. Trochę w klimacie Tima Walkera, Fornasettiego, Rodina, Salvadora Dalí, Boscha. Podziwiasz tych artystów?
Tak, choć od Rodina wolę Mayola i Othoniela.
Dużo czasu spędzam, oglądając albumy wystaw, sporo też czytam. Oderwanie się od tego, co cię inspiruje, jest niezbędne, żeby się rozwijać. Rysunek nigdy nie będzie dojrzały, jeśli starasz się skopiować czyjś pomysł.
Jakiej techniki używasz?
Siła czerni i bieli jest niezbędna w mojej pracy, bo pozwala mi budować kolor. Używam atramentu, lubię też kolorowe tusze. Uwielbiam grawerunek, technikę grawerską zapoczątkowaną przez Jacques’a Callota, którego odkryłam na studiach plastycznych.
Twoje rysunki są pełne szczegółów, a co z zasadą „mniej znaczy więcej”?
Dla mnie więcej znaczy więcej. Im więcej szczegółów, tym bardziej obrazek mi się podoba. Moja mama, kiedy patrzyła na moje rysunki z dzieciństwa, mówiła, że byłabym dobrą miniaturzystką. Uwielbiałam lupy, detale w obrazach, robiłam szafki ze starych opakowań po kosmetykach do makijażu. Uwielbiałam też skomplikowane tkaniny. William Morris był moim bogiem, kiedy miałam 16 lat.
Robisz też wzory dywanów, np. dla Renaissance Republique. Jak bardzo różni się to od tworzenia tkanin?
Uwielbiam tkaniny, a zwłaszcza francuskie z historycznymi motywami toile de Jouy. Nie odróżniam tapety od tkaniny, sztuki dekoracyjnej, sztuki i rzemiosła. Pisarze, rzemieślnicy, dekoratorzy – kiedy mieszasz ludzi tych profesji, to dzieją się cuda. Spójrz na to, co robi projektant Alessandro Michele w Gucci. Stał się nową Alicją w Krainie Czarów.
Rysujesz dużo zwierząt…
Zwierzęta na moich rysunkach pochodzą z dawnych czasów. Mój wujek Hilairie był leśniczym w Wogezach, prawdziwym strażnikiem natury. Podczas wędrówek z nim obserwowałam naturę z bliska, karmiłam butelką małe wiewiórki, ratowałam pisklaki, patrzyłam, jak orliki uczą się latać. Zrozumiałam, jak mali jesteśmy wobec potęgi przyrody. To dlatego znajduję tak wielką przyjemność w rysowaniu zwierząt, zwłaszcza dzikich, uwielbiam ich chód, ich polowanie, ich opanowanie przestrzeni.
Rysujesz też psy… w okularach przeciwsłonecznych.
Teraz dotykasz tego, co najbardziej mnie pociąga – mieszania zwierząt z modą. Od zawsze robiłam sobie z nich kpiny.
Jak mogłabyś opisać proces tworzenia rysunków na jedwabne chustki?
Najpierw znajdź historię, jakbyś robiła film z szalika. Następnie odpowiedz sobie na pytania: co to za pomysł? Dokąd idziemy? Co chcemy opowiedzieć? Potem osadź wszystko w konkretnej epoce, stylu, zdefiniuj kod kolorów, strukturę.
Wiem, że projektowałaś spódnice dla Antropologie, były na nich całe opowieści! Wprost nie mogłam oderwać od nich oczu.
O tak, piękny projekt i dużo pracy. Sfotografowałam wszystko, zanim zaczęłam rysować. Zgodnie z założeniami klienta miał to być film na spódnicy, moje paryskie sekrety, o których opowiadam, jadąc przez miasto na rowerze. I rzeczywiście pojechałam, potem to wszystko narysowałam.
Masz sporo doświadczenia w projektowaniu mody?
Robię dużo projektów chustek, jedwabne sukienki, a ostatnio piżamę z bardzo skomplikowanymi rysunkami w kolorze.
Czy rysowanie jest dla ciebie rodzajem terapii, pozwala ci znaleźć spokój?
Rysunek jest dla mnie bardzo ważny, zwłaszcza, że w wieku czterech lat miałam poważny wypadek – uszkodzenie kciuka. Odtąd jestem oburęczna, bo po roku bandażowania moją obsesją był jak najszybszy powrót do rysowania. Wkurzyłam chirurga, mówiąc mu, że za wszelką cenę muszę rysować. Do dziś dzień bez rysowania nie jest dla mnie prawdziwym dniem.
Jakie marzenie chciałabyś jeszcze zrealizować?
Skrzyknąć artystów, którzy tak jak ja malują zwierzęta, wymalować duże obrazy, które będą niczym pomniki rozstawione w mieście. Następnie zrealizować dużą operację sprzedaży tych prac, a dochód przeznaczyć na ratowanie ginących gatunków. I jeszcze chciałabym pomalować samochód. Musisz wiedzieć, że spędziłam dzieciństwo w samochodach, w otoczeniu pasjonatów motoryzacji, kierowców i pilotów. Mruczenie silników to była muzyka mojego dzieciństwa. Zabytkowe samochody nadal są dla mnie jak najpiękniejsze rzeźby.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.