Wiedeńskie Kunsthistorisches Museum oddało swoją kolekcję w ręce Wesa Andersona. Reżyser miał do dyspozycji ponad cztery miliony dzieł sztuki, by stworzyć wystawę. Mogłaby z powodzeniem stać się planem zdjęciowym jego kolejnego estetycznie wysmakowanego filmu.
– Jest tu z nami także Wes Anderson z filmem „Grand Budapest Hotel”. Jak zwykle Wes przybył do nas na bicyklu zbudowanym z antykwarycznych części od tuby – anonsowała amerykańskiego reżysera Amy Poehler podczas ceremonii rozdania Złotych Globów w 2015 roku. Żartobliwa uwaga doskonale odzwierciedla sposób, w jaki postrzega się powszechnie kino Andersona – teatralne, pedantyczne wizualnie, pełne osobliwości i anachronizmów, na wskroś niehollywoodzkie. On sam jawi się jako ekscentryczny eskapista, introwertyczny hipster czy perfekcjonista o obsesyjno-kompulsywnych skłonnościach. Ale styl filmów Andersona bez dziwactw i fiksacji nie byłby tak pociągający. Estetyczny instynkt, dbałość o detal i upodobanie do artefaktów naznaczonych historią skłoniły Kunsthistorisches Museum w Wiedniu do obsadzenia reżysera oraz jego partnerki, ilustratorki i pisarki, Juman Malouf, w rolach kuratorów najnowszej wystawy.
Wietrzenie magazynów
Ideę powierzenia swych zasobów uznanym postaciom świata sztuki nasunął wiedeńskiemu muzeum katalog znaleziony w Nowym Jorku. Dotyczył on ekspozycji „Raid the Icebox I” wędrującej po Stanach Zjednoczonych w latach 1969-1970. Kolekcjonerzy Jean i Dominique de Menil poprosili wówczas Andy’ego Warhola, by w formie wystawy dokonał rewizji zbiorów muzeum sztuki Rhode Island School of Design. Pop-artysta wydobył więc z piwnic dawno niewidziane dzieła i zaaranżował je wedle własnego pomysłu. Koncepcja twórcy-kuratora, który „przewietrzy” muzealne magazyny i rzuci nowe światło na zapomniane eksponaty, stała się z czasem popularna. W 2012 roku Kunsthistorisches Museum wyznaczyło na kuratora gościnnego Eda Ruscha, amerykańskiego malarza, a rok później brytyjskiego ceramika Edmunda de Waala. Każdy zaproponował subiektywną wizję kolekcji.
Róg obfitości
Anderson otrzymał kuratorskie zaproszenie w 2015 roku. Przeszło dwa lata trwał proces selekcji dzieł i dopracowywania zarysu wystawy. Nic w tym dziwnego, bowiem zbiory wiedeńskiego muzeum, powstałego w 1891 roku, liczą, bagatela, cztery miliony eksponatów obejmujących pięć tysięcy lat historii sztuki. Amerykańskiemu filmowcowi udostępniono więc wszystko, co możliwe: zabytki starożytnego Egiptu oraz Bliskiego Wschodu, antyczne arcydzieła Grecji i Rzymu, malarstwo Starych Mistrzów, numizmaty, instrumenty muzyczne, a także zasoby arsenału, muzeum teatru, skarbca, cesarskiej powozowni, Muzeum Historii Naturalnej, a nawet Zamku Ambras w Innsbrucku. Z tego rogu obfitości, pracując z Malouf, wybrał dokładnie 409 obiektów. – Pragnęliśmy oświetlić te zakamarki, które dotąd były zbyt ciemne, by się im baczniej przyjrzeć – mówi reżyser. W efekcie powstał pokaz naszpikowany artystycznymi okazami. „Spitzmaus Mummy in a Coffin and other Treasures” to ekspozycja zdolna przyprawić zwiedzających o zawrót głowy, graniczący z syndromem Stendhala.
Składniki filmu
Podobne artykułyFantastyczny Pan AndersonKatarzyna PietrewiczJeśli o aranżacji wystawy sztuki decyduje reżyser, można spodziewać się na niej filmowych akcentów. Zwłaszcza, gdy tym reżyserem jest ktoś o estetyce tak charakterystycznej jak Anderson. Aby jednak dostrzec w ekspozycji kinowe zabiegi, warto wpierw przyjrzeć się temu, co wyróżnia poetykę filmową reżysera. Po pierwsze, chromatyczny język. Podobnie jak Nicolas Winding Refn czy Spike Jonze, Wes Anderson przywiązuje szczególną wagę do koloru. Intensywne czerwienie („Genialny klan”), słodkie róże („Grand Budapest Hotel”), przydymione żółcie („Kochankowie z księżyca”) wypełniają całe kadry. Pastelowe lub nasycone barwy (zestawiane często na zasadzie dopełnień) budują nie tylko kompozycję obrazu, lecz także atmosferę scen, nierozerwalnie łącząc się z miejscami i bohaterami. Po drugie, harmonia. Pionowe i poziome linie, umiejscowione centralnie twarze postaci czy wszechobecna symetria wydają się być idée fixe Andersona. Pełna kontrola nad kadrami nadaje im sztuczny, teatralny wymiar. Po trzecie, segmenty. Narracja w filmach, jak w powieści, dzieli się na rozdziały. I po czwarte, mówiące obiekty. W przeciwieństwie do sygnatariuszy manifestu Dogma 95 (m.in. Lars von Trier), którzy nie uznawali pracy w studiu i użycia rekwizytów, filmowe światy Andersona przepełnione są przedmiotami. Wiele z nich to atrybuty lub ekwiwalenty bohaterów: perfumy „L’Air de Panache” Gustave’a H., lornetka Suzy, czapka Steve’a Zissou, walizki braci Whitman, ciastko Mendla czy czerwony sportowy dres Chasa Tenenbauma. Nawet Grand Budapest Hotel to makieta. Nic nie jest przypadkowe i bez znaczenia. Wszystko zostało wykreowane z najwyższą starannością, by snuć kolejne wątki narracyjne.
Kunstkamera
Wiedeńska ekspozycja to mieszanka powyższych czterech składników. Pomieszczenie muzealne zostało podzielone na osiem rozdziałów skoncentrowanych na różnych motywach bądź wątkach tematycznych. Każdej z tych części przypisano osobny kolor. Są więc sale w odcieniach zieleni, brązu, czerwieni czy ochry. Gdy spojrzymy na rzut poziomy galerii, zauważymy symetryczne zaaranżowanie przestrzeni. Niektóre dzieła ustawiono nawet tak, by tworzyły wertykalne osie i horyzontalne porządki. Dowodzi to pedanterii Andersona. Przede wszystkim jednak, główną rolę w filmowej wystawie reżysera i jego partnerki odgrywają eksponaty – mówiące obiekty. Pierwszym, jaki napotykamy po wejściu do galerii, jest obraz Fransa II Franckena pt. „Gabinet osobliwości” (ok. 1620/25 roku). Widnieją na nim malowidła, małe rzeźby, sztychy, ale też naukowe utensylia, rozmaite egzotyczne muszle, a nawet konik morski. Idea gabinetu osobliwości (Kunstkammer) pojawiła się prawdopodobnie na początku XVI stulecia. Intelektualiści i możnowładcy gromadzili antyki, monety, manuskrypty, grafiki, artefakty z odległych lądów, minerały czy okazy flory i fauny, a więc wszystko, co unikalne. Ekspozycja Andersona idzie w ślad dawnych kunstkamer. Wybór płótna Franckena jako otwierającego pokaz nie jest przypadkowy. Tuż obok niego mieszczą się późnorenesansowe portrety rodziny Gonsalvus (zwanej „ludźmi-małpami”) – francuskich arystokratów będących pierwszymi w Europie opisanymi przypadkami hipertrichozy (nadmiernego owłosienia). W zielonej sali natrafiamy na wazę z dynastii Qing, lutnię z Indonezji, olbrzymi odłamek malachitu, a także utrwaloną w alkoholu rzekotkę drzewną. Z wykonanym ze szmaragdu naczyniem z 1641 roku sąsiaduje zielona suknia Heddy Gabler ze sztuki Henrika Ibsena. W innym pomieszczeniu znajdujemy obszerny zbór groteskowych głów oraz popiersi postaci o rozmaitej mimice twarzy. Gdzie indziej królują zwierzęta – w formie egipskich rzeźb, mumii, srebrnych kielichów czy figurek z gipsu i kości słoniowej. Jedna z sal skupia się na wizerunkach infantów. Dzieci w filmach Andersona charakteryzują się niezwykłą dojrzałością i mądrością życiową. Reżyser wybrał zatem „dorosłe” wizje dzieciństwa: przedstawienie chłopca we franciszkańskim habicie czy dziecięcą zbroję. Są tu reprezentacyjne portrety dwuletniego arcyksięcia Karola II Styryjskiego, cesarza Franciszka I i Marii Teresy oraz królewicza Zygmunta Kazimierza Wazy.
Mistrz mise-en-scène
Nie sposób omówić wszystkich dzieł składających się na wystawę oraz kryjących się za nimi historii. Obfitość i różnorodność eksponatów przytłacza, a jednocześnie zachwyca. Tak, jak winna to czynić kolekcja gabinetu osobliwości. Pokaz „Spitzmaus Mummy in a Coffin and other Treasures” doskonale oddaje kinematograficzną stylistykę Wesa Andersona. Oglądając jego filmy, wkraczamy do domku dla lalek, dioramy lub tableau vivant. Amerykanin opanował do perfekcji sztukę tworzenia własnych wszechświatów – atrakcyjnych wizualnie scenografii, pełnych nietuzinkowych postaci i kuriozalnych przedmiotów. A tych w Kunsthistorisches Museum miał pod dostatkiem. Kto wie, być może wiedeńska ekspozycja stanie się inspiracją lub mise-en-scène dla kolejnego filmu Fantastycznego Pana Andersona.
Wystawę „Spitzmaus Mummy in a Coffin and other Treasures” w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu podziwiać można do 28 kwietnia 2019 roku. W październiku przyszłego roku ekspozycja zostanie przeniesiona do Fondazione Prada w Mediolanie. Za bogato ilustrowany katalog odpowiedzialni są Sabine Haag, Jasper Sharp i Wes Anderson.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.