Za swoją debiutancką autobiograficzną powieść „Tu byli, tak stali” dostał nominację do Nagrody Bookera. Nam Gabriel Krauze, Londyńczyk, syn polskich emigrantów, opowiada o rozniecaniu utraconej empatii, męskiej dumie, swoim przywiązaniu do korzeni i o tym, dlaczego literatura jest równie cool, co rap.
Miał trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy poczuł na szyi nóż. Wrócił do domu, powiedział o tym rodzicom, usłyszał: „Powinieneś był uciec!”. „ Za to ja w głowie miałem tylko myśl, że nigdy nie chcę być tą osobą, która ucieka” – wspomina. Chłopak z dobrego artystycznego domu kolejnych kilka lat spędził w gangu na londyńskim osiedlu South Kilburn. Kradł, trafił do więzienia, ale kiedy był na wolności, wykładów na Queen Mary University of London nie opuszczał.
Ubierasz się jak znany raper, masz tatuaże, brylantowy grill na zębach, byłeś w gangu. Czy grozi ci zostanie fetyszem literackiego świata?
Do pewnego stopnia tak bywało. Jednemu z brytyjskich dziennikarzy przez dwie godziny opowiadałem o moralności, Nietzschem i Caravaggiu, ale żadna z tych rzeczy nie trafiła do druku, nie pasują do wizerunku „gangstera”. Być może dzięki temu, co przeszedłem, jestem w stanie bardziej autentycznie pisać o przemocy. Ale przestępczość jako zjawisko mnie nie interesuje. Gdybym miał zekranizować biografię, chętniej wziąłbym na warsztat życiorys pisarza albo artysty.
Twój wizerunek to też kapitał. Przełamuje skostniały stereotyp literata.
Pamiętam, że na samym początku rozmów z brytyjskim wydawnictwem zachęcałem ich, by docierali też do odbiorców, którzy słuchają UK drill (red: podgatunek road rapu, wywodzący się z dzielnicy Brixton w południowym Londynie), którzy wchodzą na strony modowe w stylu Highsnobiety i kupują sneakersy z limitowanego dropu. Literatura powinna być tak samo cool jak filmy, telewizyjne show czy rap. Nikogo nie dziwi, że raper tatuuje sobie nazwę albumu, ale ponieważ jestem pisarzem, mój tatuaż z tytułem książki wzbudza zdziwienie. Louis Vuitton i Gucci powinni zapraszać do współpracy nie tylko sportowców i muzyków, ale także pisarzy, by stali się oni częścią kultury popularnej.
Wielu odbiorców zwraca uwagę na oryginalny język i formę „Tu byli, tak stali”.
Książka napisana jest językiem, jakim rozmawiam z moimi znajomymi, londyńskim slangiem ulicznym. Chodzi o konkretne zwroty, łamanie zasad gramatycznych, ale także brak interpunkcji, pauzy w dziwnych miejscach. Postanowiłem nie zastanawiać się nad strukturą, tylko pisać, jakbym opowiadał historię. Chciałem, żeby czytelnik miał wrażenie, że siedzi ze mną w pokoju i słucha.
Rozmawiamy po angielsku. Po przeprowadzce do Wielkiej Brytanii twoja mama zdecydowała się mówić do ciebie wyłącznie w tym języku. Dorastałeś w polskim domu, nie mówiąc po polsku.
Przyczyniło się to do budowania pewnego napięcia między nami. Ona chciała, żebym mówił bez akcentu i był akceptowany w szkole. Ale odbierając mi język, w pewnym sensie zabrała mi część mojego dziedzictwa, korzeni. Kiedy dziś przyjeżdżam do Polski i siedzę na scenie festiwalu literackiego, nie mogę wypowiadać się na takim samym intelektualnym poziomie, co po angielsku, i to mnie frustruje. Chciałbym kiedyś tu wrócić i popracować nad płynnością językową. Nie czuję się tutaj jak outsider, mam poczucie więzi z tym miejscem. Szczególnie Warszawa wydaje się kosmopolityczna i otwarta.
Twoja książka w dużym stopniu opowiada o tym, jak przestrzeń, w której wzrastałeś, cię definiuje. Ta polska część też ma w tobie jakieś miejsce?
Myślę, że w pierwszej kolejności jestem londyńczykiem, to coś bardzo specyficznego, całkiem innego niż „Brytyjczyk”. Ale korzenie mam w Polsce, etnicznie uznałbym się za Polaka. To całkowicie odrębna tożsamość i historia niż zachodnioeuropejska, a w szczególności anglosaska. Ta różnica jest dla mnie ważna.
Czy twoje korzenie powracają do ciebie w jakieś formie dziedziczonej, genetycznej traumy?
Ciekawe, że o to pytasz. Moja trzecia książka będzie badać temat międzypokoleniowej traumy. Chciałbym, żeby posłużyła młodemu pokoleniu jako przypominajka koszmarów kryjących się w przeszłości, pokazała ich wpływ na tu i teraz. Patrząc na media społecznościowe, widzę pewien rodzaj społecznej historycznej amnezji, która wydaje mi się niebezpieczna. Będąc artystą, mogę wykorzystać gniew, który wzbudza we mnie ta ignorancja, jako napęd do tworzenia.
„Tu byli, tak stali” to w pewnym sensie koszmar każdego rodzica. Czytając ją, patrzyłam na mojego pięcioletniego, bardzo słodkiego synka i myślałam: Czy jego też może czekać taka przyszłość?
Nie poruszam w książce tematu dzieciństwa, bo dotyczy ona stanu umysłu i ducha młodego mężczyzny w konkretnym czasie i przestrzeni. Ale kiedy ja miałem pięć lat, nie byłem słodkim, spokojnym chłopczykiem. Nie cierpiałem, kiedy mnie ktoś przytulał. Na zdjęciach z tamtego okresu prawie nigdy się nie uśmiecham. Niektóre dzieci rodzą się już z czymś w środku…
…Mrokiem?
Nie wiem, czy to mrok… Może jakiś rodzaj nieuświadomionej, genetycznej traumy? Moja matka kiedyś powiedziała, że ma poczucie, że zawiodła jako rodzic. A to, co się stało, nie jest jej winą. Niektórzy ludzie rodzą się z pewnym instynktem, który kontruje rodzicielskie oczekiwania i żadne poświęcenie nie starczy, żeby dziecko przed tym losem uratować.
Jakie to uczucie – mieć w sobie ten instynkt, który szaleje tak długo, aż doprowadza do punktu, do którego ty doszedłeś?
Ten instynkt podpowiada ci: Żyj niebezpiecznie. Wydepcz własną ścieżkę i idź nią sam. Oczywiście jest to też częściowo kształtowane przez doświadczenie. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym pierwszy raz grożono mi nożem.
Ile miałeś wtedy lat?
Trzynaście. Nóż dotykał szyi. Wróciłem do domu, powiedziałem o wszystkim rodzicom, a oni na to: „Powinieneś był uciec!”. Za to ja w głowie miałem tylko myśl, że nigdy nie chcę być tą osobą, która ucieka. Rodzice tego nie rozumieli. Miałem wrażenie, że mogę polegać tylko na sobie i że jedynym sposobem na przetrwanie w tym nikczemnym świecie jest bycie równie nikczemnym.
Co czułeś, kiedy miałeś na szyi ten nóż?
Byłem sfrustrowany własnym strachem i zły na siebie. Czułem się bezsilny i to poczucie bezsilności mnie wkurzało. Głęboko wierzę, że młodzi mężczyźni, chłopcy potrafią takie emocje naprawdę mocno przeżywać. Jest taki świetny cytat z „Otella”, to słowa Kasja, namiestnika głównego bohatera: „Dobre imię! Dobre imię! Moje dobre imię! Utraciłem dobre imię, utraciłam nieśmiertelną część mojego jestestwa, a pozostała jest bydlęca”. Jest wiele różnych rodzajów męskości, ale dla niektórych duma jest częścią poczucia siebie. Zagrożenie dumie potrafi wzbudzić wściekłość, a jej ochrona jest zbawieniem, odkupieniem. Wielu dziennikarzy piszących o „błahych” porachunkach gangów tego nie rozumie.
W tym sensie moja książka jest istotna, bo to okno do świata nieznanego wielu czytelnikom. Działania kryminalne dla materialnej korzyści są bardzo często postrzegane wyłącznie przez pryzmat konkretnych społecznych czynników, choćby biedy. Ale to lenistwo. Przecież większość biednych mieszkańców South Kilburn nie jest przestępcami. Odnoszę też wrażenie, że jedyna akceptowana wersja przestępcy to ktoś ze złej rodziny, niewyedukowany ignorant, któremu można współczuć. Natomiast z narracją o młodych mężczyznach, którzy mają obsesję na punkcie reputacji, nie czują żalu i są głęboko nihilistyczni, wiele osób nie jest się w stanie skonfrontować.
Jeśli potrafisz do kogoś strzelić albo złamać mu palec i nic nie poczuć, musisz być w stanie jakiegoś zobojętnienia. Czy musiałeś na nowo nauczyć się czuć?
U mnie odmrożenie emocji miało związek z powrotem do relacji z rodzicami. Ponownie podłączyłem się do pierwotnego źródła miłości, którą znałam jako dziecko. Pozwoliło mi to przejść głęboką przemianę.
Bezwarunkowe wsparcie rodziców było twoim ogromnym kapitałem, miałeś do czego wracać.
Kiedy byłem w więzieniu, spotkałem wielu młodych chłopaków z domów zastępczych i domów dziecka. Nikt ich kochał, ale przede wszystkim nie było nikogo, kogo by ich zachowanie rozczarowało. Z mojej perspektywy to mocniejsze doznanie. Bo kiedy matka mówi: „Łamiesz mi serce”, chyba tylko psychopata nic nie czuje. Miłość rodziców jest siatką ochronną, może dać przebłysk nadziei ludziom, którzy są autodestrukcyjni.
Myślisz, że przez ten cały czas to byłeś jeden ty, czy istnieje kilku różnych Gabrielów?
Rozumiem, że ludziom trudno zrozumieć, ale to zawsze byłem ja. Kiedy studiowałem na uniwersytecie i kiedy byłem gangsterem. Nie żyłem podwójnym życiem, nie nosiłem maski.
Czy twoi ziomkowie nie mieli pretensji o zdradzenie szczegółów gangsterskiej sztuki w książce, nie posądzali cię o bycie kablem?
Z większością osób opisanych w książce wciąż się przyjaźnię. Z dwoma z nich spędziłem wieczór przed przyjazdem do Polski, paląc zioło, pijąc koniak i grając w Monopol. Szerowali moje zdjęcia z Big Book Festival na Instagramie, są dumni. Książka ukazała się ponad dekadę po opisywanych wydarzeniach, zmieniłem dane osobowe i część detali. W tej opowieści jest prawda, nie pokazuję siebie jako największego zawadiaki na dzielni, oni to szanują. Poza tym pisząc „Tu byli, tak stali”, zachowałem fragment historii, który w innym przypadku bezpowrotnie by zniknął. Przecież takich historii nikt w literaturze nie opowiada. Kto wie, może któregoś dnia ktoś, kto słyszał, ale nie czytał, zatrzyma się obok mnie na motocyklu i bam – rozwali mi głowę. Ale jedyne, co mogę zrobić, to trzymać się pisania i nigdy nie patrzeć za siebie.
Przeszłość zostawiła w tobie ślad?
Mam zespół stresu pourazowego, nie mogę przebywać w tłumie. Jestem w stanie ciągłej gotowości, nieustannie myślę o tym, co się stanie, jeśli znowu wydarzy się przemoc. To ogromny dyskomfort, mieć za plecami taki cień. Nie jest mi samego siebie żal, nie postrzegam siebie jako ofiary. Ale jest mi smutno, bo kiedy byłem młody, było mi wszystko jedno, a teraz czuję ogromny ciężar strachu, mimo że realnie poziom zagrożenia jest o wiele niższy. Ostatni rok był dla mnie bardzo dobry: dużo podróżowałem z książką, miałem fantastyczne spotkania. Nie wydarzyło się nic strasznego, ale ten strach nie zelżał. Na to nie ma lekarstwa.
W jednym z wywiadów wspominałeś, że czasami tęsknisz za adrenaliną, za poczuciem przynależności, jakie dawało ci „tamto” życie. Czy tamten haj da się czymś zastąpić?
Nic nie jest w stanie przywołać tamtej euforii. Ale teraz marzę o rzeczach, o których wtedy nawet nie myślałem. Chciałbym któregoś dnia mieć własne mieszkanie, wyszukiwać do niego skandynawskie meble z połowy ubiegłego wieku i obrazy. Nie straciłem żądzy przygód, ale nie ma we mnie już śladu głodu adrenaliny związanej z przemocą. Czy wróciłbym na tamtą drogę? Nie. Teraz jestem pisarzem i pisanie daje mi ogromne poczucie spełnienia.
„Tu byli, tak stali”, Gabriel Krauze, przeł. Tomasz S. Gałązka, wydawnictwo Czarne
Książka przeznaczona jest dla czytelników pełnoletnich
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.