Znaleziono 0 artykułów
24.04.2025

Iga Lis opowiada o podwójnym debiucie reżyserskim. Jej dokumenty pokażą prestiżowe festiwale

24.04.2025
(Fot. materiały prasowe)

Filmy „Bałtyk” i „Za moich czasów” znalazły się w oficjalnej selekcji dwóch najważniejszych festiwali poświęconych filmom dokumentalnym i krótkometrażowym w Polsce. „Bałtyk” został ogłoszony filmem otwarcia 65. Krakowskiego Festiwalu Filmowego, natomiast „Za moich czasów” swoją polską premierę będzie miał na Millennium Docs Against Gravity w konkursie krótkiego metrażu. Wcześniej pokazywany był na Thessaloniki International Documentary Festival oraz London Short Film Festival. Rozmawiamy z twórczynią obu tytułów, Igą Lis.

„Bałtyk” opowiada historię Mieci, znanej jako Królowa Łeby, która od 40 lat prowadzi słynną wędzarnię w nadmorskim kurorcie. To film o ambicji, poświęceniu i o tym, jak praca potrafi zdefiniować człowieka. „Za moich czasów” natomiast jest zapisem rozmów telefonicznych wnuczek z babciami, które odsłaniają historie miłości, straty i złamanych serc. Ich opowieści to nie tylko zapis osobistych przeżyć, lecz także echo wspólnych doświadczeń kobiet na przestrzeni lat. Iga Lis – absolwentka wydziału historii na London School of Economics – mówi, że warsztatu reżyserskiego uczyła się od swoich przyjaciół operatorów filmowych i że jedną z najważniejszych wartości w życiu jest umiejętność rozmowy. Porozmawiajmy zatem.

Artur Burchacki: „Bałtyk” na etapie produkcji był nagradzany przez międzynarodowe gremia na takich branżowych wydarzeniach, jak Docs to Start KFF Industry 2023. „Za moich czasów” znalazł się w oficjalnej selekcji dwóch międzynarodowych festiwali. Za klip do utworu „Gelato” Taco Hemingwaya otrzymałaś wyróżnienie dla Best of New Filmmakers 2025 w Los Angeles. Jak ci z tym?

Iga Lis: To wszystko jest dla mnie zupełnie niespodziewane. Te filmy powstawały z pasji, z zajawki. Oczywiście mieliśmy ambicje czy marzenia, żeby zostały docenione, ale żeby od razu dwa festiwale, niemal równolegle? To dla mnie wielka radość, a przede wszystkim zaszczyt, bo znaleźliśmy się w tym samym gronie, co twórcy, których znam i podziwiam. Jestem bardzo wdzięczna. Szczęśliwa, ale też zestresowana.

Masz w portfolio sporo „zaangażowanych” projektów. Nie tylko film „Bałtyk”, lecz także projekty „Olśnienie” i „Przebudzenie”, mające na celu aktywizację wyborczą młodych Polaków czy spot „Adoptuj pszczołę” dla Greenpeace Polska. Skąd u ciebie to zaangażowanie?

Zawsze ważne było dla mnie to, żeby treści społeczne pojawiały się w mojej twórczości. I nie ma w tym żadnej kalkulacji. To wynika po prostu z moich przekonań i zainteresowań. Poza tym jako osoba z dużymi zasięgami [sam Instagram Igi śledzi prawie 180 tys. osób – przyp. red.] czuję, że to ważne, żeby wykorzystywać ten głos w sensowny sposób. Jeżeli można nakłonić ludzi do takich rzeczy, jak spełnianie swojego obowiązku obywatelskiego, np. poprzez głosowanie, robię to z wielką przyjemnością.

(Fot. materiały prasowe)

Mam wrażenie, że lubisz też opowiadać o światach, które przemijają. Co ciekawego odnajdujesz w przemijaniu?

Rzeczywiście, temat przemijania obecny jest w obu moich filmach. W obu opowiedziany jest z perspektywy kobiet, które reprezentują zupełnie inne pokolenie niż ja. Ciekawi mnie ich mądrość życiowa wynikająca z przeżytych lat i umiejętność wsłuchania się w nią, ale i słuchania w ogóle. Ekipa twórców, z którymi realizujemy te projekty, jest bardzo młoda. Ciekawe, że tak szybko weszliśmy w dialog z naszymi doświadczonymi życiem bohaterkami. I jak bardzo rozmowy z nimi okazały się dla nas wzbogacające. Ta chęć podjęcia próby zrozumienia siebie nawzajem jest chyba najważniejsza, zresztą dla obu stron.

Co z tego bagażu, który sobie nawzajem przekazujemy, uważasz za najważniejsze? Jakie wartości?

Może paradoksalnie największą wartością jest to, że w ogóle ze sobą rozmawiamy w czasach, w których my, młodzi, zamykamy się we własnych światach bądź na mediach społecznościowych, a nasze babcie samotnie w domach przed telewizorami. Gdy pokazywaliśmy „Za moich czasów” na pierwszych pokazach, najczęstszą reakcją wielu widzów było „Muszę zadzwonić do babci”.

A jak było z bohaterką „Bałtyku”, panią Miecią? Z nią też się szybko porozumiałaś?

Miecię poznałam na końcu mojej wyprawy nad Bałtyk, który miał być bohaterem mojego pełnometrażowego debiutu. Ostatnim punktem na mapie była Łeba – miejsce, gdzie spędziłam dużo czasu z dziadkami. Chciałam opowiedzieć o miejscu, w którym słodkie obrazy z dzieciństwa spotykają się ze zmianami, jakie przyniósł czas, zderzają się z codziennością życia. Szukałam punktu wyjścia do tej historii. Pamiętam, że była sobota rano, miał to być nasz ostatni spacer przed wyjazdem. Ze względu na porę było raczej pustawo, ale nagle na końcu jednej z uliczek zobaczyłam długą kolejkę. Nie miałam pojęcia, na co ci wszyscy ludzie czekają. Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam charyzmatyczną kobietę w średnim wieku z burzą blond włosów i papierosem w ręku, która rozdaje uśmiechy i uściski na lewo i prawo, a co druga osoba w kolejce chce się z nią fotografować. Tło dla postaci na zdjęciach stanowiły okopcone piece i unoszący się z nich dym, w którym wędziły się ryby. Panowała familiarna atmosfera. Zadziałał instynkt: podeszłam do pani Mieci i zapytałam, czy mogę zrobić kilka ujęć, a ta bez wahania odpowiedziała: oczywiście. Już po chwili miałam w rękach kamerę i pierwsze kadry. I zostałam.

(Fot. Julia Grzeszczak)

Co było dalej?

Spędziłam z Miecią długie trzy lata, w trakcie których zbudowałyśmy relację pełną zaufania. Zrodziła się z wzajemnej ciekawości, a z mojej strony z chęci zrozumienia jej świata, który wcześniej oglądałam albo oczami dziecka, albo młodej turystki. Spacerowałyśmy, jadłyśmy wspólnie posiłki, uczestniczyłam w jej rodzinnych spotkaniach, obiadach z wnuczkami, w celebrowaniu codzienności. I choć nie ukrywam, że uległam czarowi Mieci od pierwszego wejrzenia i zobaczyłam w niej coś elektryzującego, to dochodzenie do zrozumienia jej i miejsca, w którym dziś się znajduje, było procesem szalenie inspirującym.

Dla mnie „Bałtyk” to nie tylko opowieść o człowieku, lecz także o etosie pracy – o tym, co go definiuje, napędza. Twoja bohaterka wypowiada w filmie świetne zdanie do pracowników, którzy muszą przez pewien czas poprowadzić jej biznes sami: „Nauczcie ludzi jeść. Nie róbcie na nich pieniędzy”. To credo pani Mieci zadziwia w czasach, w których liczy się głównie szybki pieniądz. Jak myślisz, skąd się wzięło to podejście twojej bohaterki?

Do Mieci przyjeżdżają ludzie z całej Polski, ale i z całego świata. Naprawdę byłam świadkiem pielgrzymek do wędzarni w Łebie z Brazylii czy Australii. Strategia biznesowa Mieci opiera się na dwóch filarach: wysokiej jakości produkcie i relacjach z klientami. Klienci dzielą się na dwa środowiska – lokalne i przyjezdne. W obu przypadkach te więzi są bardzo bliskie. Pierwszym daje zatrudnienie i jest powiernikiem ich dramatów i tajemnic. Drudzy wracają po produkt, po ciągłość relacji, wspomnień, a nawet po uwagę, którą Miecia im poświęca. Ona rzeczywiście uczy ludzi jeść pyszne ryby, a przez to buduje więzi. To, co mnie bardzo ciekawi w Mieci, to jej całkowite oddanie pracy, które pozostaje w kontraście do podejścia jej zięcia Dawida – naturalnego kandydata do przejęcia wędzarni. Dawid jako reprezentant młodego pokolenia nie chce już pracować za wszelką cenę i przypłacać tego zdrowiem psychicznym i fizycznym. To jest dla niego jeden z elementów życia, a nie całe życie.

Krytycy pokolenia Z nazywają jego stosunek do pracy roszczeniowym, a dbanie o balans życia wewnętrznego – lenistwem. Jak ty postrzegasz ten konflikt?

Ja raczej sens całej mojej pracy, robienia dokumentów, widzę nie w ocenianiu – to nie jest konflikt, który da się rozstrzygnąć. Rzecz chyba w tym, żeby zobaczyć tę różnicę, próbować zrozumieć. Każdy zrobi z nią coś innego, tu nie ma jednej racji. Myślę, że moje pokolenie ma większą świadomość tego, jakie są negatywne skutki zatracania się w pracy. Bierze się to, moim zdaniem, z własnych doświadczeń i obserwacji tego, jak ciężko pracowali nasi rodzice, którzy wchodzili na rynek pracy w okresie transformacji. Nie chcę tu generalizować, ale praca dla starszego pokolenia to często był nie tyle wybór, ile styl życia. Dlatego chętnie stawiam pytanie o to, jaka jest cena, którą Miecia płaci za swój sukces.

Cena bywa wysoka, ale nie spoilerujmy. Przyglądasz się Mieci z uwagą i empatią, zachowując dystans, którego wyrazem są często zabiegi czysto formalne, jak np. sekwencje z wesołego miasteczka obok budki pani Mieci. Te obrazy i leitmotiv z przepływającą obok historyczną banderą wiele mówią o twoim warsztacie reżyserskim. Gdzie się go uczyłaś, bo przecież nie na wydziale historii London School of Economics?

W głównej mierze od przyjaciół, pracujemy ze sobą od lat. Moimi nauczycielami są głównie bardzo utalentowani operatorzy filmowi – moi koledzy Dominik Panasiuk i Kacper Gawron. Teraz do grona „pedagogów” dołączyli również montażyści „Bałtyku” – Jakub Darewski i Kosma Kowalczyk. Wiele zawdzięczam reżyserce dokumentów Hannie Polak i Maciejowi Cuske, który był opiekunem artystycznym „Bałtyku”. Jeśli idzie o stronę wizualną „Bałtyku”, to najpierw z Kacprem Gawronem, autorem zdjęć, narzuciliśmy sobie dość rygorystyczne założenia: format 1:1, statyczna kamera, focus na ruchomych fotografiach. A potem musieliśmy z nich zrezygnować. Szybko zmieniliśmy strategię i zaczęliśmy pracować z ruchomą kamerą.

(Fot. materiały prasowe)

Coś jednak z tych założeń ocalało, bo bardzo sprawnie żonglujecie pomiędzy tymi dwoma portretowanymi przez was światami i perspektywami, nazwijmy je perspektywą zewnętrzną – widzianą oczami turystów i wewnętrzną – widzianą oczami waszych bohaterów. Pierwszą opisujecie w pocztówkach-powidokach z wakacji, drugą w sposób bardzo reporterski, kamera jest bardzo blisko postaci. Która z tych perspektyw/metod jest ci bliższa?

Wszystko zależy od tego, co chcemy pokazać. Tu te dwie perspektywy zadziałały. Rzeczywiście, te pocztówki jak je nazwałeś, to jest coś, co wywozimy z tych wakacyjnych pobytów. I jako turyści, chcemy ten czas tak zapamiętać. Ma się nam kojarzyć z relaksem z przyjemnością. Ale tak nie da się powiedzieć prawdy. Nie da się opowiadać o życiu, które toczy się tam po naszym wyjeździe, wyłącznie w pięknie skomponowanych kadrach, bo prawdziwe życie toczy się poza tymi kompozycjami. Te kulisy, czasem szarość, czasem brud czy smutek, które zobaczyłam na planie, są po prostu prawdą i to one zbudowały tę opowieść. I tak, jest dwuwymiarowa. Bo takie jest to miejsce.

Pracowałaś również nad komercyjnymi projektami, takimi jak teledyski. Jak kreuje się bohatera wideoklipu, a jak bohaterkę taką, jak pani Miecia?

Teledysk do „Gelato” powstał z podobnych pobudek co „Bałtyk”. Z chęci, a może wewnętrznej potrzeby, opowiedzenia o miejscu, które pamiętałam z dzieciństwa. Praca nad komercyjnym projektem daje więcej przestrzeni na kreację, na interpretację tego miejsca. Jest też od początku do końca kontrolowana – formalnie, estetycznie. Kamera jest głównym narzędziem, to ona dyktuje warunki. Praca nad dokumentem to zupełnie inna przygoda. Kamera wciąż pozostaje podstawowym narzędziem, ale inaczej się z nią pracuje. Często stawialiśmy ją gdzieś, włączaliśmy, a ona rejestrowała nasze rozmowy. Wiele godzin z tego materiału nie weszło do ostatecznej wersji filmu, bo albo uznaliśmy, że przekroczylibyśmy granice intymności, albo dlatego, że mieliśmy poczucie, że nie wnosiły nic nowego do opowieści o bohaterach, nie przybliżały nas do nich. I w tym też zawiera się odpowiedź na twoje pytanie. Bohater w projekcie komercyjnym jest skrojony pod pewną tezę zawartą w piosence. Bohatera filmu dokumentalnego nie da się tak opowiedzieć. Po prostu idzie się za nim i stara się jak najbardziej zbliżyć do prawdy o nim. Dlatego tak cenię sobie filmy dokumentalne jako formę wyrazu, bo ich bohaterami bardzo często są takie postaci jak Miecia.

(Fot. Justyna Gawełko)

Jesteś sentymentalna? Pytam, bo w każdej z twoich prac dostrzegam jakiś rodzaj nostalgii – nawet w klipie pojawia się bohater współczesny i ten sprzed lat, jako dziecko.

Rzeczywiście! (śmiech) Coś jest na rzeczy, zresztą łączy mnie to z Miecią, teraz sobie to uświadomiłam. Miecia z jednej strony potrafi być władcza, z drugiej empatyczna, ciepła. Jest też jedną z najbardziej wrażliwych osób, jakie poznałam, co mnie zresztą w pewnym momencie zdziwiło.

Dlaczego?

Na początku naszej znajomości miałam obraz twardej, stanowczej bizneswoman, która musi taka być, by utrzymać swój biznes. I wiem, że stoi to w kompletnej sprzeczności do tego, o czym mówiłam na początku – do otwartej, empatycznej osoby. Tylko Miecia cała utkana jest ze sprzeczności i dlatego jest taka ciekawa. Jej prawdziwą wrażliwość odkryłam w trakcie spotkań z wnuczkami. To, jak potrafi wejść w ich świat, w jakimś sensie znów stać się dzieckiem, było dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Obserwowanie tego, jak często się wzruszała, bawiąc z wnuczkami, było uwalniające.

A czego dowiedziałaś się sama o sobie, robiąc ten film?

To była jedna wielka nauka. Debiut, pierwszy duży film, przy którym pracował sztab twórców i partnerów, producentów. Na pewno nauczyło mnie to cierpliwości. To, co przede wszystkim zostanie ze mną po tej realizacji, to wartościowe relacje z ludźmi. Trzy lata wzlotów i upadków zwieńczone przyjaźniami. Przepiękna podróż, w której będę tkwiła do następnego projektu. I ten efekt pierwszego razu – pierwszego filmu, który na pewno zostanie ze mną na zawsze.

„Bałtyk” reż. Iga Lis, producent: Studio Munka, za produkcję wykonawczą odpowiada Silver Frame. Koproducentami są Canal+ oraz MX35. 65. Krakowski Festiwal Filmowy odbędzie się w dniach 25.05-1.06.2025.

„Za moich czasów” reż. Iga Lis, producentka: Julia Grzeszczak. 22. Millennium Docs Against Gravity odbędzie się w dniach 9-18.05.2025.

Artur Burchacki
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Iga Lis opowiada o podwójnym debiucie reżyserskim. Jej dokumenty pokażą prestiżowe festiwale
Proszę czekać..
Zamknij