Co zrobić, gdy podczas twojego ostatniego dnia pobytu w Paryżu wychodzi słońce? Wziąć rolkę filmu, wsiąść na skuter, a potem przejść się po pierwszej dzielnicy – pisała niedawno na Instagramie Olivia Lopez. Autorkę bloga, a od niedawna także i książki, częściej niż z markową torebką można dziś spotkać z aparatem. Osobliwy miks mody, podróży i designu czyni z niej jedną z najbardziej inspirujących influencerek w sieci.
Gdy przygotowywałam się do rozmowy z Olivią, natknęłam się na materiał, który w 2012 r. przygotował o niej „Teen Vogue”. Amerykanka miała wtedy zaledwie 19 lat, a już od pięciu prowadziła bloga „Lust for life”. Została bohaterką bardzo popularnego w tamtym czasie cyklu „Room of my own”, w którym dziennikarze magazynu odwiedzali sypialnie najbardziej stylowych dziewczyn. Na środku jej pokoju stał odziany w pudrową sukienkę manekin, na drzwiach wisiał łapacz snów, a zza wieszaka z ubraniami nieśmiało wyłaniał się czarno-biały portret Audrey Hepburn. Mimo że nawiązania do klasycznej kinematografii, astrologii i muzyki Lopez zamieniła na elementy związane z modernizmem, nie zmieniło się jedno: wystrój wnętrz zawsze stanowił rezultat jej miłości do vintage. Ewoluował także jej styl, który wtedy opisywała mianem „francuskiej aktorki z lat 60.”. – Cały czas lubię odwołania do francuskich filmów z tamtej dekady, choć teraz raczej w makijażu – mówi, gdy pytam o tamten wywiad. – To, czym dziś się zajmuję, sprawia, że mnóstwo czasu spędzam na targach designu i w galeriach. W modzie chętniej skłaniam się więc ku określonym kształtom, liniom i materiałom. Kocham wełnę i bouclé – dodaje.
Bloga zaczęła prowadzić na początku szkoły średniej. Początkowo chciała na nim publikować wspomnienia z festiwali muzycznych i podróży. Szybko jednak zaczęła śmielej eksperymentować ze stylem (modą zainteresowała ją starsza siostra, która przynosiła do domu tony magazynów dla młodzieży) i zobaczyła, że strój także może być świetnym narzędziem do wyrażenia siebie. – Gdy zaczynałam, nie było wielu platform, na których można byłoby zainspirować się w kwestii podroży czy stylu. Strona, na której dawałabym upust swojej kreatywności oraz dzieliłabym się swoim doświadczeniem, była dla mnie czymś nowym i przez to naprawdę ekscytującym – wyjaśnia.
Miała szczęście, bo była jedną z pierwszych blogerek, które swoim obserwatorom oferowały szerokie spektrum doświadczeń. Oprócz mody równie dużo miejsca poświęcała podróżom i kuchni. Polecała wakacyjne destynacje, ale także – jako rodowita Kalifornijka – ciekawe miejsca w Los Angeles: restauracje, kawiarnie, sklepy z modą vintage i galerie sztuki. I od początku wiedziała, jak dużą siłę przyciągania mają piękne zdjęcia.
Miłość do fotografii, ale także do swojego rodzinnego miasta, kilka lat później poskutkowała książką „Lust for Los Angeles” – przewodnikiem lub, jak Lopez woli go nazywać, „listem miłosnym do mojego miejsca”. – To zbiór zdjęć, jakie zrobiłam w LA na przestrzeni lat – wyjaśnia. – Ale też eseje o mieście i historie pomagające zrozumieć jego kulturę. Pracowałam nad tą książką dwa lata, więc tym bardziej cieszę się, że udało mi się odzwierciedlić w niej wszystko, co najbardziej kocham w Los Angeles – dodaje. W obtoczonej różową okładką książce Lopez poleca miejsca, które każdy zwiedzający Los Angeles powinien odwiedzić choć raz: restaurację Orsa & Winston, która słynie z zaskakującej mieszanki kuchni japońskiej i śródziemnomorskiej, Conty Ltd., czyli concept store oferujący modę męską i elementy wystroju wnętrz, ikonę modernizmu Neutra VDL House i wiele innych miejsc, w których duch Miasta Aniołów wybrzmiewa najgłośniej.
Choć Los Angeles niedawno zamieniła na Nowy Jork ( – W zeszłym roku dotarło do mnie, że jeśli mam to zrobić, to teraz, gdy jestem młoda i mam dużo energii – mówi), jej miłość do modernizmu nie osłabła. Przeciwnie, zamiłowanie do perełek designu z tego okresu, ale także mody vintage, przekuła w kolejny projekt. Bon Weekender to sklep internetowy, w którym Lopez oferuje nowym właścicielom rzadkie obiekty pozyskiwane z najróżniejszych miejsc na świecie, od marynarki vintage Yves Saint Laurenta przez archiwalne wydania „Holiday Magazine” aż po oryginalne krzesła projektu Pierre’a Jeannereta. – Fascynują mnie zasady, które przyświecały modernizmowi – mówi, gdy pytam, skąd jej słabość do akurat tego nurtu. – Mimo że dziś jest symbolem luksusu, był zakorzeniony w mocno demokratycznych ideach. Moderniści często projektowali przepiękne budynki, mając do dyspozycji bardzo ograniczone materiały – dodaje.
Wystarczy spojrzeć na stylizacje Lopez, by – czy to po formie, czy palecie kolorystycznej – zauważyć, że często wybiera projekty, które są estetycznie spójne z modernistycznym designem. Albo pośrednio nawiązują do miejsc, które odwiedziła. Nie dziwi mnie więc, gdy na pytanie o ulubione marki, odpowiada jednym tchem: – Lemaire, Sophie Bille Brahe, Sophie Buhai, Jill Sander... Na jej liście życzeń na nowy sezon wcale nie ma jednak ubrań i dodatków (może z wyjątkiem kopertówki Bottegi Venety w kolorze musztardy). Jest za to pluszowe krzesło projektu Philip Arctander i pobyt w rezydencji Numeroventi we Florencji. Zaintrygowana szczególnie tą ostatnią, już po chwili przeglądam dostępne pokoje – wszystkie niczym wyjęte z albumu lub magazynu o designie. Via dei Pandolfini numer 20 – chyba zapamiętam ten adres.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.