Jesienią roku 1932 w Otwocku zaczęły się dziać rzeczy osobliwe. „Tajny Detektyw” podawał, że najpierw po wielkim gmaszysku w parku miejskim zaczął się snuć upiór: nocami zapalał świece i dudnił krokami po pustych salach. Szeptano, że to duch carskiego generała Andrieja Markgrafskiego, szefa Ochrany (carskiej tajnej policji politycznej), którego w roku 1907 ustrzelili w Otwocku bojowcy PPS-u. Nieco później w okolicznych borach pojawił się „leśny człowiek”: miał rozwichrzone włosy i zarośniętą brodę. Żywił się jagodami leśnemi, sypiał na mchu, a na widok ludzi pierzchał. Wieśniacy na widok „leśnego człowieka” żegnali się pobożnie i znikali co tchu. Wkrótce okazało się, co to za tajemnicze zjawiska – ale żeby to wyjaśnić, musimy się nieco cofnąć w czasie.
W latach 20. XX wieku Otwock uzyskał status uzdrowiska
Otwock, jak wiadomo, zawdzięcza swój charakter słynnemu ilustratorowi, Michałowi Elwironowi Andriollemu, który zachwycił się krajobrazami nad Wisłą i Świdrem, więc wykupił rozległe tereny i nie tylko sam tam zamieszkał, ale też wybudował drewniane wille dla letników warszawskich[1]. Za letnikami przyszli lekarze, za lekarzami – pomysł, by otworzyć tu sanatoria, aż w roku 1916 rozbudowujący się Otwock uzyskał prawa miejskie, a siedem lat później – status miasta-uzdrowiska.
Jako że za czasów carskich w podwarszawskiej miejscowości nie wprowadzono restrykcji, ograniczających osiedlanie się Żydów, pojawiła się tam duża społeczność żydowska zasilana przez Litwaków uciekających z dalszych guberni przed falą pogromów. W międzywojniu Żydzi stanowili ponad połowę mieszkańców miasteczka i trzy czwarte letników[2]. Otwock był atrakcyjny… ale nie do końca.
Przyjezdnych witał wprawdzie malowniczy dworzec, wzniesiony jeszcze przed I wojną światową, między pniami drzew majaczyły koronkowe werandy i wieżyczki… Jednak obok eleganckich willi i pensjonatów, spowitych balsamicznym, przesyconym wonią sosnowej żywicy powietrzem, było też samo miasteczko Otwock, które przedstawiało się zgoła inaczej. Widziałem domy murowane, wszystkie z odpadającemi tynkami, brudne do niemożliwości, domy drewniane wstrętne i brudne, w niektórych domach brak ustępów, w innych mogą być one uznane za zdatne tylko dla ludności przywykłej do największych brudów; podwórze małe, zabudowane obrzydliwemi klitkami, w bramach bruki lub deski porujnowane. Ulice brudne, bruki najgorsze, brak chodników, wstrętne rynsztoki. Targowisko niewybrukowane, jarzyny, owoce, itd. rozkłada się najczęściej na płachtach na błocie – pisał autor listu do „Epoki”, doktor J.P. Wtórowali mu inni lekarze: że trzeba szybko pobudować hale targowe oraz rzeźnię, bo obecna daje kasie miejskiej duże zyski, lecz mimo to znajduje się w stanie opłakanym i zatruwa systematycznie powietrze w jednej z najładniejszych dzielnic Otwocka. Że w uzdrowisku nie powinno być kurzu ani błota, gdyż są one rozsadnikami chorób, więc trzeba wybrukować miasto, zbudować wodociągi, wreszcie zlikwidować prymitywne doły kloaczne i ustępy, zatruwające powietrze i zanieczyszczające grunt i wodę.
Otwock załapał się na „europeizację naszych miast prowincjonalnych”
Dlatego też Otwock – wzorem wielu innych miast polskich i zgodnie z rekomendacjami władz państwowych – zaciągnął w Stanach Zjednoczonych tak zwaną „pożyczkę ulenowską”[3], z której samorządy finansowały głównie niedochodową i kosztowną infrastrukturę: wodociągi, kanalizację, gazownie, elektrownie, oświetlenie ulic, nowoczesne targowiska i rzeźnie. Prasa nazywała to europeizacją naszych miast prowincjonalnych.
Jednak, w przeciwieństwie do innych miast, Otwock postanowił wydać kasę na coś zupełnie innego: wielki park uzdrowiskowy i luksusowe kasyno. Nie był to pomysł oderwany do rzeczywistości – jak pisał „Tajny Detektyw”, specyficzną stroną Otwocka było i zapewne zawsze będzie to, że w tamtejszych pensjonatach rodzą się romantyczne historje, że rozgrywają się tam często dramaty miłosne osób z żydowskich sfer kupieckich i – że w Otwocku gra się w karty. Wiele osób specjalnie wyjeżdża do uzdrowiska na karty; często gra przy udziale zawodowych graczy przybiera charakter zbyt namiętny i hazardowy, a co ważniejsze – szulerski. Przede wszystkim jednak stała za tym całkiem logiczna kalkulacja: infrastruktura była droga i nie przynosiła zysków, a kasyno i owszem. Ta inwestycja mogła się szybko zwrócić i pracować na rzecz potrzebniejszych wprawdzie, ale mniej opłacalnych wydatków.
Na początku lat 30. w Otwocku stanęło luksusowe kasyno
Projekt kasyna powstał w warszawskiej pracowni koncernu Ulen & Company, a jego autorem był najpewniej kijowski architekt polskiego pochodzenia, Władysław Horodecki[4]. Niestety, wielki kryzys oraz związane z nim galopujące bezrobocie i spadek dochodów miejskich sprawiły, że spłacanie pożyczki okazało się niszczące dla samorządowego budżetu[5]. W dodatku koszty budowy znacząco wzrosły i dalece przekroczyły planowane wydatki.
Wzniesione z wielkim wysiłkiem kasyno robiło jednak imponujące wrażenie: kolumnowy portyk, malownicze schody, rzeźby. Wiosną 1932 roku „Express Poranny” opisywał gmach z entuzjazmem. W suterenach mieścił się nowocześnie wyposażony zakład kąpielowy i przyrodoleczniczy (czyli, jak byśmy dziś powiedzieli, spa), na parterze sala restauracyjno-kawiarniana (z wychodzącym na wspaniały park tarasem na pięćset osób) oraz kuchnie; dalej schody marmurowe, na piętrze sala balowa na pół tysiąca ludzi oraz szereg gabinetów do gier dozwolonych w szachy, warcaby, domino, sale do gry w brydża, pokera i bilard. Na drugim piętrze sala teatralna, względnie kinowa, a także garderoby artystów. Przewidziano nawet czytelnię z biblioteką. Wszędzie lśnią posadzki i lustra, a wszystko to wspaniale umeblowane przez firmę Z. Szczerbiński i S-ka.
Ale luksus kosztuje – ogólne koszty wystawienia i wyposażenia gmachu przekroczyły dwa miliony złotych, a ponoć dobijały nawet do trzech milionów. Miasto musiało jak najszybciej znaleźć dzierżawcę i zacząć wreszcie zarabiać na inwestycje. Tyle że pojawiła się zasadnicza komplikacja: władze starostwa nie chciały wydać zgody na stworzenie tuż pod Warszawą jaskini hazardu.
O koncesję starał się przedsiębiorca Gustaw Poisel
Wówczas pojawił się na horyzoncie Gustaw Poisel, warszawski przedsiębiorca, który stwierdził, że kto jak kto, ale on koncesję dostanie. Wiadomo o nim niewiele – był po pięćdziesiątce, miał pochodzić z Czech, ale też być obywatelem szwajcarskim (cóż, jedno drugiego nie wyklucza). Na początku lat 20. zaangażował się w całą serię rozmaitych przedsięwzięć: w ciągu kilku miesięcy przejął i przekształcił w spółkę akcyjną Pierwszą Chrześcijańską Mechaniczną Fabrykę obuwia „But” w Radomiu, współzałożył Towarzystwo dla Handlu i Przemysłu „Polubra” oraz Spółkę Pracowników Restauracji Hotelu Europejskiego. Jednak kiedy dekadę później zgłosił się do wydzierżawienia otwockiego kasyna, znano go raczej jako byłego właściciela hotelu Monopol.
Brzmi to może prestiżowo, ale był to dość podławy i zapuszczony hotelik, dzielący miejsce w niewielkiej, dwupiętrowej kamieniczce przy Marszałkowskiej 106 z kinem „Apollo”, a utrzymujący się chyba tylko siłą rozpędu i dzięki temu, że stał naprzeciwko dworca kolei Warszawsko-Wiedeńskiej[6]. Nieraz gościł więc na łamach gazet – a to ktoś się tam otruł veronalem, bo „kobieta go zgubiła”, a to kto inny sprowadził młodą damę i wdał się w kłótnię, ba, w bójkę z pracownikiem hotelu, który go pokąsał w rękę… Słowem: niezbyt szacowny przybytek.
Ale Poisel obiecywał magistratowi złote góry – 5 tys. czynszu i 20% z zysków. To urzędnikom się spodobało. Kiedy okazało się, że uzyskanie koncesji nie jest wcale łatwe, za pośrednictwem niejakiego Pinesa z Wilna sprowadził dwóch poważnych inwestorów z Rygi: Neureida vel Neyrata i słynnego krupiera Adrjanowa, którzy jako Łotewsko-Niemieckie Towarzystwo Kasyn Międzynarodowych prowadzili już domy gry m.in. w Baden-Baden i Berlinie. Sam Poisel miał być tylko dzierżawcą restauracji, ale i tak był pewien, że robi na tym złoty interes. Wpłacił wysokie wadium i czekał na koncesję.
Na wieść o tym prasa zaczęła się burzyć – nie tylko przeciwko zakładaniu jaskini gry i szulerni na wzór Monte Carlo, ale głównie dlatego, że Otwock planuje wydzierżawić kasyno zagranicznemu konsorcjum z kapitałem niemieckim. Straszono, że zacznie się od założenia prywatnego „Klubu Klimatycznego”, gdzie będzie się uprawiało stosunkowo niewinne gry, po czym, kiedy to rozmiękczy opinię publiczną, pojawią się najniebezpieczniejsze odmiany ruletki; ba, Otwock miał torować szlak Krynicy, Zakopanemu i Ciechocinkowi, zmieniając całą Polskę uzdrowiskową w krainę hazardu, który w dodatku będzie zasilał zagraniczne konta.
Pod wpływem nacisku opinii publicznej władze najpierw odmówiły koncesji na ruletkę (pozwalając jednak na gry bardziej akceptowane: bakarata, écarté oraz trzydzieści i czterdzieści), a potem podały do wiadomości, że w ogóle nie udzielają zezwolenia na hazard. Wówczas dziennikarz „Dzień Dobry” nie bez sensu zapytał: W takim razie jaki interes ma zagraniczne konsorcjum w wydzierżawianiu kasyna w okolicach podmiejskich Warszawy, gdzie tylko latem bywa większa ilość letników, zimą Otwock ma jedynie chorych na gruźlicę, którzy tam przebywają z polecenia lekarzy? „Wieczór Warszawski” mu wtórował, że spece od hazardu będą w wielkich salach urządzać ciuciubabkę.
Ryscy inwestorzy byli oczywiście przekonani, że Poisel uzyskał zawczasu wszelkie zezwolenia, a w tej sytuacji wycofali się z interesu. Zaplanowane otwarcie kasyna odwołano[7].
W budynku otwockiego kasyna dziś działa szkoła
W tym momencie sypnął się również restauracyjny interes Poisela, a wadium przepadło. Co było tym bardziej bolesne, że… nie były to wcale jego pieniądze. Otóż, potrzebując gotówki, zaczął po prostu masowo zatrudniać pracowników, pobierając od nich kaucje – kelnerów i szatniarzy, manikiurzystki i fryzjerów, a nawet krupierów, zwalnianych z powodu kryzysu przez kasyno w Sopocie. Na jaką kwotę się obłowił? Różne źródła różnie podają – od 5 do 50 tysięcy – z których część wypłacił magistratowi jako wadium, a resztę schował do kieszeni. Kiedy jednak wspólnicy się wycofali i kasyna nie otwarto, niedoszli pracownicy zaczęli nachodzić niedoszłego pracodawcę i żądać zwrotu kaucji. A on pieniędzy nie miał, więc z dnia na dzień zapadł się jak kamień w wodę.
Przez pewien czas ukrywał się w pustym gmachu kasyna, co stało się powodem plotek o duchu carskiego generała. Gdy wieść o tem dotarła do pracowników – pisał „Tajny Detektyw” – zaczęło się oblężenie kasyna. Postanowiono Poisela „wziąć głodem”. Oblężenie trwało dłuższy czas, a gdy wreszcie zniecierpliwieni pracownicy wyważyli drzwi, okazało się, że Poisel zniknął i to już naprawdę. Ale my oczywiście już wiemy, gdzie się podział: został „leśnym człowiekiem”. Wreszcie nastała jesień, a z nią chłodniejsze dni, zimne noce i długotrwałe, ulewne deszcze, Gustaw Poisel nosił się nawet z zamiarem samobójstwa, w końcu skapitulował. Wymizerowany, z posiwiałą brodą, zgłosił się na posterunek policji i 14 stycznia 1933 roku został osadzony w więzieniu. Tłomaczył się – informował „Wieczór Warszawski” – że zużył kaucje na cele związane z uruchomieniem restauracji i że nie wiedział, że pieniędzy tych tknąć nie można było, ale że należało je złożyć do jakiejś instytucji bankowej.
Sąd skazał Poisela za defraudację na rok więzienia, a w apelacji wyrok skrócono do sześciu miesięcy. Budynku kasyna ostatecznie nie udało się wydzierżawić, magistrat próbował na nim zarobić, ale gmach, w którym widziano nadzieję całego miasta, okazał się raczej finansowym ciężarem. Po wojnie ostatecznie urządzono w nim szkołę i do dziś mieści się tam liceum imienia Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, skądinąd wynalazcy nazwy „świdermajer”.
Za: „Tajny Detektyw” 6/1933 z 5 VII 1933; „ABC” z 21 VIII 1929; „Dzień Dobry” z 4 VIII 1932 i 15 I 1933; „Epoka” z 17 i 30 XI 1927; „Express Poranny” z 14 XI 1925 i 15 I i 20 IV 1933; „Kurjer Polski” z 15 I i 21 VII 1933; „Kurjer Poranny” z 8 III 1930, 30 I i 20 IV 1932 i 29 XI 1934; „Kurjer Warszawski” z 24 XI 1930 i 18 XI 1933; „Tygodnik Handlowy” z 1 XII 1922, 1 I i 15 VI 1923; „Wieczór Warszawski” z 3 IX 1928 oraz 24 i 25 VII, 3 VIII i 11 IX 1932 oraz 15 I i 18 VIII 1933; Jerzy S. Majewski, Otwock. Kasyno z wielkimi schodami na blogu Miasta Rytm; strona Wirtualny Sztetl.
[1] Tereny te zakupił od dziedzica Otwocka Wielkiego, słynnego warszawskiego ogrodnika i sadownika Zygmunta Kurtza (Kurtz zmarł bezpotomnie i majątek odziedziczył jego siostrzeniec, hrabia Władysław Jezierski). Styl nadświdrzański (zwany dziś żartobliwie za Gałczyńskim „świdermajerem”) powstał według pomysłu Andriollego z pomieszania popularnego wówczas stylu szwajcarskiej architektury drewnianej i rosyjskich daczy; częściowo były to pawilony przeniesione po zakończeniu warszawskiej Wystawy Przemysłowo-Rolniczej w roku 1885.
[2] A było ich więcej niż stałej ludności – Wirtualny Sztetl podaje dane za rok 1927: ponad 11 tys. mieszkańców i ponad 16 tys. letników.
[3] Na mocy umowy między Bankiem Gospodarstwa Krajowego a koncernem Ulen & Company (firma Henry’ego Ulena, która budowała m.in. tamę w Maratonie, koleje w Iranie i Andach) samorządy miejskie finansowały inwestycje infrastrukturalne. W listopadzie 1924 do programu przystąpiły Częstochowa, Radom, Lublin i Piotrków, a w lipcu 1926 dołączyły Sosnowiec, Kielce, Zgierz, Ostrów Wielkopolski, Dąbrowa Górnicza i właśnie Otwock.
[4] Najbardziej bodaj znanym jego dziełem jest kijowska willa własna, dom Pod Chimerami, obecnie rezydencja prezydenta Ukrainy.
[5] Szczególnie ucierpiały miasta, które zaciągnęły pożyczkę (o łącznej wysokości 10 mln dolarów) jeszcze w 1924 roku, bo krach złotego w 1925 – podobnie jak zwyżka kursu franka po kryzysie 2008 roku – oznaczał, że ich zobowiązania stały się znacznie wyższe (o ok. 90%).
[6] Kamieniczka ta ze względu na bliskość bombardowanego dworca uległa zniszczeniu we wrześniu 1939 roku (dziś stoją tam Domy Towarowe Centrum), nazwę „Apollo” przejęło zaś kino „Napoleon” przy pl. Trzech Krzyży, gdzie pod nową nazwą władze okupacyjne utworzyły kino „tylko dla Niemców”.
[7] Z początku miało nastąpić 13 VIII 1932 roku, ale tego samego dnia odsłaniano w Otwocku pomnik Piłsudskiego i uznano, że kasyno nie licuje z godnością tej uroczystości, więc otwarcie przeniesiono na tydzień później.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.