Jacek Dehnel: Sekrety warszawskich wyścigów, część II: Gang Rakowera
Jacek Dehnel tworzy dla nas kronikę kryminalną przedwojennej Warszawy. Tym razem przypomina skandale na wyścigach konnych. Jak gang Rakowera ustawiał gonitwy?
Cały skandal wokół zwycięstwa klaczy La Sauzée ze stajni Rakowera zaczął się jeszcze wiosną 1932 roku. I to wcale nie na Polu Mokotowskim, tylko w podrzędnym zakładzie fryzjerskim „Bolesław” przy Złotej 43. Właścicielem lokalu był niejaki Bolesław Zganiacz, mistrz nożyczek i fascynat wyścigów, a spotykali się u niego inni bywalcy toru: reemigrant z USA Jan Podgórski, który przegrał na torze przywieziony z Ameryki ogromny majątek, i Julian Ukraińczyk, były właściciel stajni, podający się za dziennikarza i współpracownika pisma „Wytworny Pan”, zaufany człowiek Rakowera.
Nie wiadomo, czemu pojawił się tam chłopiec stajenny Stanisław Kłoszewski – może po prostu musiał się ostrzyc, ale pewniej został zaproszony przez wtajemniczonych. Zganiacz i Podgórski zaczęli go namawiać, żeby zajął się dopingowaniem koni. Chłopak z początku się nie zgodził, ale kiedy jesienią spotkał na torze tych samych ludzi, uległ ich namowom. Przekonali go, że jest zupełnie bezpieczny, bo zastrzyku nie da się w żaden sposób wykryć.
Wygrana klaczy La Sauzée w wyścigach wywołała powszechny skandal
„Kurjer Polski” opisał, że 26 października Podgórski wręczył chłopcu stajennemu szpryckę i buteleczkę z płynem koloru słabej jodyny, polecając mu dokonanie podskórnego zastrzyku w szyję pod grzywą, za co obiecał mu postawić na ogiera Koncerta 50 zł w jego imieniu. Kłoszewski szybko się uwinął i zwrócił mu strzykawkę wraz z opróżnioną buteleczką.1 Chodzący nerwowo przed stajnią Ukraińczyk upewnił się, że wszystko poszło, jak należy, po czym ruszył do kierownika stajni Rakowera, Bolesława Grudy, i polecił mu zrobić drugi zastrzyk klaczy La Sauzée.
Ale potem nastąpiła katastrofa: weterynarz wykrył u Koncerta ślad zastrzyku i konia wycofano z gonitwy. Podgórski i Ukraińczyk wrócili do stajennego i znów zaczęli go uspokajać, że nic mu nie grozi, ale zaraz potem wygrana La Sauzée spowodowała powszechny skandal i Komisja Techniczna wezwała prędko trenera Grudę. A ten zaczął sypać, samemu ukrywając swoją rolę.
Okazało się, że Rakower przekupił dwóch dżokejów: Zygmunta Lewandowskiego, który jechał na Reelegu, oraz Władysława Gibka, dosiadającego Wigora, którzy poprowadzili bardzo ostro wyścig na t.zw. „zarżnięcie”. Takiem samem tempem poszła za nimi klacz Jurna. Skutkiem tego konie te wkrótce wyczerpały się i na finiszu nie mogły już odegrać żadnej roli, a La Sauzée mogła zatriumfować, przynosząc swojemu właścicielowi nie tylko 1600 zł nagrody, ale i grube tysiące w wygranych.
Próbki śliny i potu Koncerta i La Sauzée wysłano do Państwowego Zakładu Higieny, gdzie wykryto w nich znaczne stężenie alkaloidów.
Na początku listopada główni sprawcy zostali zaaresztowani (potem częściowo wyszli na wolność za kaucją) – i zaczęło się długie śledztwo. Proces miał zacząć się w październiku, ale został odroczony (bo Podgórskiemu nie wręczono aktu oskarżenia) i doszło do niego ostatecznie dopiero w 1934 roku.
Rakowera skazano na rok więzienia za stosowanie dopingu
5 kwietnia sala zapełnia się miłośnikami wyścigów konnych, którzy przerzucają się fachowymi terminami i plotkami. Publiczność, jak pisał „Kurjer Poranny”, rozbawiona, śmieje się, rozumie wszystko prędzej i lepiej niż obrona, niż prasa, niż może nawet sędziowie. Na ławie oskarżonych zasiadają: właściciel stajni Rakower, jego totumfaccy Ukraińczyk, Podgórski i Zganiacz, trener Bolesław Gruda, który w imieniu szefa przekupił dżokejów, chłopiec stajenny Stanisław Kłoszewski, który zrobił zastrzyk Koncertowi, dżokeje Gibek i Lewandowski oraz Jan Gruda (brat trenera), który dosiadał La Sauzée i również był wtajemniczony w machinacje.
Dżokeje i stajenni są biedni, niewykształceni i młodzi (od 18 do 24 lat), niewiele mają do stracenia, więc łatwo ich skłonić do zeznań, obciążających prowodyrów2. Ci z kolei plączą się w zeznaniach – Podgórski opowiada, że owszem, dostarczył buteleczkę, ale była w niej zwykła herbata, bo pokłócił się z Ukraińczykiem i chciał, żeby ten utopił pieniądze w zakładach. Rakower jest powściągliwy: z przymrużonemi oczyma – opisywał go „Kurjer Poranny” – kamiennym wyrazem doskonale odżywionej twarzy ironicznie uśmiechnięty, słucha p. Rakower świadków, którzy bez neleżytego szacunku mówią o jego sportsmeńskiem dżentelmeństwie. Odrzuca wszystkie oskarżenia i upiera się, że owszem, dał pieniądze3, ale tylko jako nagrody dla dżokejów. Fryzjer Zganiacz zasłania się niepamięcią.
Rakower został skazany na rok więzienia i 5 tys. grzywny, Ukraińczyk na 9 miesięcy, Podgórski na 7 miesięcy, trener Gruda na 6 miesięcy. Chłopcy stajenni i dżokeje dostali po pół roku w zawiasach, fryzjera uniewinniono.
Był to pierwszy taki proces w historii – i w tym wyjątkowy. Zmowę dżokejów bardzo trudno udowodnić, tymczasem tu cała sprawa się sypnęła dzięki ujawnieniu zastrzyku. Przewodniczący Komisji Technicznej, Andrzej hrabia Morsztyn, zeznał otwarcie, że wypadków dopingowania koni było bardzo wiele, ale udało się złapać tylko jeden na tysiąc. Po takich słowach zgromadzona na sali publiczność mogła zupełnie stracić zaufanie do samej idei wyścigów. „Wieczór Warszawski” relacjonował, że zapytany przez sąd, czy często zdarzają się jazdy fałszywe, Kłoszewski odparł beztrosko: „Żokeje jeżdżą tak, jak im każą trenerzy, lub właściciele stajen”. Świadkowie wprost mówili, że doping i ustawianie gonitw są powszechne, więc oskarżeni nie mogli się spodziewać, że trafią za to przed sąd. Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni zasłaniało się tym, że dba o najwyższe standardy, i dlatego w przypadku oczywistych machinacji skierowało sprawę do prokuratury, ale z rozprawy wyłaniał się zgoła inny obraz: że nadzór jest niewystarczający. Ukraińczyk pytał wprost zeznającego weterynarza: Czy pan doktór nie wie, zaco odbierano licencje licznym menażerom po każdym niemal sezonie wyścigowym? Czy nie za doping? A zatem poprzednie takie skandale zamiatano pod dywan.
I na tym się nie skończyło – w listopadzie, kiedy po apelacji obrony proces toczył się ponownie przed sądem apelacyjnym4, wybuchła kolejna afera.
Abram Kiferbaum i jego szwagier Josek Flam zarabiali na ustawianiu gonitw
1 listopada, w ostatnim dniu sezonu, gonitwę o nagrodę w wysokości 4 tys. zł wygrała klacz Latona ze stajni niejakiego Kołkiewicza5. Uwagę publiczności zwróciło jednak jej dziwne, nerwowe zachowanie, pobrano więc i skierowano do badania próbkę śliny, w której wykryto substancję dopingującą. Latonie odebrano zwycięstwo, a Towarzystwo wszczęło dochodzenie i złożyło doniesienie na policję.
Zaaresztowano trenera Latony, Michała Modzelewskiego, czternastoletniego chłopca stajennego Nikodema Lamperskiego i jego kolegów, braci Jana i Tomasza Raczyńskich, którzy dozorowali klacz i prowadzili ją na start. Przesłuchano wszystkich uczestniczących w gonitwie dżokejów i zatrzymano Franciszka Lipowicza, który dosiadał Latony.
Rozpoczęto też poszukiwania właściciela stajni, Kołkiewicza… i okazało się, by tak to ująć, że kołek jest słupem, to znaczy taka osoba nie istnieje, a prawdziwymi właścicielami stajni są dwaj potentaci, trzęsący wszystkiemi mniejszemi stajniami warszawskiemi.
Abram Kiferbaum (vel Cyferbaum) i jego szwagier Josek Flam (vel Flamm lub Flaum) odziedziczyli po rodzicach spółkę, zajmującą się dostarczaniem siana i owsa do stajni przy Polu Mokotowskim, i prowadzili ją dość bezwzględnie (dość powiedzieć, że ich konflikt z innym dostawcą pasz, Herszem Ajzensztajnem, skończył się opatrywaniem rozbitej głowy Hersza przez lekarza pogotowia). Przez lata wyczekiwali na okazje i jeśli jakaś stajnia miała kłopoty finansowe, przejmowali ją za długi, budując w ten sposób własny biznes, obejmujący aż 20 koni, rozmieszczonych pod nazwiskami zmyślonych właścicieli. Stosując umiejętnie rozmaite metody dopingu i ustawiania gonitw, zarabiali ogromne pieniądze.
Całym tym ukrytym imperium zajmował się trener Modzelewski, który za pieczę nad każdym wierzchowcem otrzymywał stosowne comiesięczne honorarium. Jednak Kiferbaum i Flam postanowili przyoszczędzić, zwolnić go z końcem roku i przekazać konie pod opiekę innego trenera. Modzelewski, widząc, że wymyka mu się z ręki wcale pokaźny dochód – pisał „Wieczór Warszawski” – postanowił się odegrać i właśnie w dniu, kiedy biegała „Latona”, dokonał zemsty na wspólnikach swych dotychczasowych kombinacyj. Zdopingował klacz tak, że od razu rzuciło się to w oczy. Nie przewidział jednak, że sam zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.
Ostatecznie nikt z oskarżonych nie przyznał się do winy, a prokuratura nikomu nie postawiła zarzutów i umorzyła sprawę. Kary wymierzyło jednak Towarzystwo Wyścigowe: Modzelewskiemu odebrano licencję trenerską na rok, stajennych wyrzucono z pracy, a Kiferbaumowi i Flamowi zakazano dostarczania paszy do stołecznych stajni. Do 1 kwietnia 1935 roku musieli zlikwidować firmę oraz rozprzedać konie.
Tor na Służewcu otwarto 3 czerwca 1939 roku
Były to już jednak ostatnie lata toru na Polu Mokotowskim. Na jego terenie zaplanowano monumentalną dzielnicę Marszałka Piłsudskiego. Lotnisko przeniosło się na Okęcie, wyścigi – na Służewiec, na tereny wykupione w 1925 roku przez Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni w Polsce od Branickich, właścicieli Wilanowa. Grono wybitnych architektów zaprojektowało tam nowoczesny kompleks w modnym w latach 30. „stylu okrętowym”. Tor otwarto 3 czerwca 1939 roku, na trzy miesiące przed wybuchem II wojny światowej, podczas gdy na Polu Mokotowskim robotnicy rozbierali fikuśne wieżyczki nad trybuną pamiętającą wyczyny Złotego Arnolda i szachrajstwa Rakowera.
Za: „Tajny Detektyw” 47/1934 z 18 XI 1934; „Dzień Dobry” z 25 X 1933 oraz 14 i 17 XI 1934; „Dobry Wieczór” z 24 X 1933 oraz 4 i 5 IV, a także 13 i 14 XI 1934; „Express Mazowiecki” z 14 XI 1934; „Express Poranny” z 30 VIII 1927 i 5 IV 1934; „Kurjer Polski” z 28 II 1933 oraz 5 i 6 IV, a także 13 XI 1934; „Kurjer Poranny” z 11 XI 1932 i 5 IV 1934; „Kurjer Warszawski” z 13 XI 1934 oraz 16 IV 1935; „Wieczór Warszawski” z 4-6 IV i 16 XI 19.
1 Według różnych doniesień była to heroina, kofeina lub strychnina; nie był to jednak – jak mówił jeden z oskarżonych – pantopon, czyli pochodna opium.
2 Wyłamał się z tego tylko Jan Gruda, pewnie namówiony przez swojego starszego brata.
3 Gruda dostał 200 zł, Gibek 700 zł, a Lewandowski 125 zł; kiedy dowiedział się o wysokości łapówki dla Gibka, zażądał wyrównania i trener obiecał mu, że je dostanie, jeśli tylko Rakower się na to zgodzi.
4 Wyrok pozostał bez zmian, jedynie zawieszono karę Ukraińczykowi.
5 Według różnych gazet za 5 zł totalizator wypłacał 21 zł lub 41 zł, czy może za 10 zł – 100 zł; tak czy owak, była to mniejsza przebitka niż w przypadku klaczy Rakowera. Wypłat jednak nie unieważniono.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.