Przygotowałam przepisy, która przeniosą nas na drugi koniec świata – do Wietnamu i Mjanmy, albo trochę bliżej – do Włoch. Bonus? Będzie można zaliczyć kilka różnych kierunków w jeden weekend.
Zacznijmy z rozmachem, od jednej z najpopularniejszych i najpyszniejszych destynacji. Na polskie lato, zwłaszcza w mieszkaniu bez balkonu, sprawdzą się spring rolls, popularne w Wietnamie pod nazwą gỏi cuốn. Do ich przygotowania wystarczą papier ryżowy, dowolne warzywa i resztki z lodówki. Liczy się przede wszystkim odpowiednia technika – papier należy moczyć bardzo krótko, tak żeby był jeszcze lekko kruchy. Potem kładziemy go na kuchennym blacie i wreszcie układamy blisko krawędzi koła tylko kilka składników, nie wszystkie naraz. Następnie zaczynamy zawijać roladkę, podwijamy boczne krawędzie koła, żeby było bliższe kształtu prostokąta, i wtedy dokładamy resztę składników. Zawijamy i znowu, dokładamy kilka składników, zawijamy, dokładamy, zawijamy. Kto ma wprawę, może też po prostu rozłożyć składniki na całej powierzchni papieru i wtedy zawijać. Ten proces możecie podejrzeć np. tutaj.
Równomiernie rozłożone składniki sprawiają, że w roladkach nie robią się dziury, nic z nich nie wypada, dużo więcej się mieści. A co najprzyjemniejsze, po każdym kęsie roladka się nie rozpada. W końcu można je wygodnie moczyć w sosie. A skoro już mowa o sosie, może być to najprostszy sos z soku z limonki, octu, sosu sojowego i kawałków czosnku lub papryczek chili. Albo trochę bardziej skomplikowany, ale naprawdę widowiskowy sos z masła orzechowego. Wystarczy wymieszać dwie łyżki sosu sojowego, dwie łyżki octu lub soku z limonki, trzy łyżki cukru trzcinowego, jeden drobno posiekany ząbek czosnku lub kawałek papryczki chili, cztery łyżki masła orzechowego i dwie-cztery łyżki wody. Na początku sos będzie miał grudki, ale nie przejmujcie się tym, tylko mieszajcie dalej. Będzie gotowy, gdy zamieni się w gładki krem. Można go podawać np. z surowymi liśćmi botwinki albo szaszłykami z grilla. Jeśli dla kogoś okaże się za ostry, może go popić kompotem z truskawek.
Z Wietnamu przenosimy się do mniej popularnego zakątka Azji, czyli Mjanmy (dawnej Birmy). Tutejsza kuchnia opowiada historię imperializmu, kolonializmu, wojen domowych. To także powtórka z filozofii i religii. W zależności od tego, w której części Mjanmy wylądujemy, trafimy na zupełnie inną kulturę kulinarną. Bliżej Chin najważniejszą przyprawą jest sos sojowy, w użyciu są pałeczki, a popularne źródło białka stanowi tofu, to robione z soi lub z mąki z ciecierzycy. Z kolei na wschodzie jada się dużo więcej curry, ryżu oraz warzyw strączkowych, a potrawy przyprawia się, używając nie tyle umamicznych sosów, ile aromatycznych, korzennych przypraw. Za to na zachodzie czuć znaną z kuchni tajskiej dbałość o kontrast między smakiem słodkim, kwaśnym a ostrością. Łatwo się w tym wszystkim pogubić, a to dopiero początek, bo duże znaczenie mają też religia oraz grupa etniczna – inne potrawy i zwyczaje przewijają się wśród wyznawców buddyzmu, a inne wśród wyznawców islamu. Te fascynujące różnice doprowadziły do powstania najciekawszej części birmańskiej kuchni, czyli treściwych sałatek zwanych thok. Składają się z wielu różnych składników, takich jak prażona soczewica, sezam, fistaszki, marynowany w limonce imbir i szalotka, świeże zioła i wreszcie świeże, chrupiące warzywa. Na polski lipiec najlepsza będzie birmańska sałatka z pomidorów, posiekanych liści botwinki albo pokrojonych w cienkie słupki ogórków. Na pół kilograma warzyw potrzeba łącznie czterech-sześciu łyżek sezamu i fistaszków, jednej dużej szalotki, jednej limonki, bukietu kolendry lub pietruszki, odrobiny oleju i opcjonalnie uprażonej soczewicy lub grochu. Na początek szalotkę trzeba pokroić i zalać sokiem z limonki, potem mocno rozgrzać patelnie i osobno uprażyć na niej sezam i fistaszki. Kiedy uprażone nasiona stygną, wystarczy już tylko pokroić warzywa, posiekać zioła i wszystko razem wymieszać, doprawiając do smaku sosem sojowym i odrobiną oleju. Dobre z ryżem albo jako dodatek do dań z grilla.
Z Mjanmy przenieśmy się na chwilę do Włoch, a konkretnie na Sycylię, gdzie można spróbować wspaniałej kuchni, która pokazuje związki Sycylijczyków i Sycylijek z przybyszami z krajów arabskich. To zupełnie inne smaki i składniki niż w kontynentalnej części kraju – dominuje tutaj smak słodko-kwaśny, a popularne produkty to przywiezione zza morza bakłażany, cynamon, ciecierzyca, groch i suszone owoce. W chłodniejszy dzień można zrobić caponatę, czyli sycylijski gulasz z bakłażanów, pomidorów, oliwek, kaparów, rodzynek i octu balsamicznego. Na początek należy pokroić bakłażany w kostkę, osolić i odcisnąć, dzięki czemu szybciej zmiękną. Potem usmażyć na złoto, dodać resztę składników i doprawić do smaku octem balsamicznym, cukrem, solą oraz pieprzem. Gulaszyk ma być temperamentny, mocno kontrastowy i odpowiednio słony. Część pewnie od razu zjemy z garnka, a resztę można zaserwować na zimno jako przystawkę, dodatek do zgrillowanej bagietki albo focaccii. Można popić caponatę wytrawnym winem, a na deser zjeść dużo pistacji.
Na Włoszech chciałabym symbolicznie zakończyć tę wycieczkę. I zamiast jechać dalej w poszukiwaniu najpyszniejszych przepisów ze świata, postawić proste, ale ważne w tym roku pytanie. O wspólnotę i o to, czy możliwe jest doświadczanie świata nie tylko przez przyjemności, ale też przez radość płynącą z pomagania i obowiązków względem innych osób. Ta sprawa bardzo łączy się z kuchnią, bo w czasie, kiedy my tęsknimy za smakiem wakacji, FAO, czyli rada na temat żywności i rolnictwa przy ONZ donosi, że w zachodniej Afryce pogłębia się kryzys głodu. Setkom tysięcy osób brakuje jedzenia, jakiegokolwiek, smacznego czy nie. I podobnie jak możemy doświadczyć przyjemności jedzenia zagranicznych dań we własnej kuchni, tak samo możemy pomóc na odległość, np. przekazując drobną kwotę przez zaufane organizacje, takie jak GiveDirectly, która daje możliwość walki z kryzysu głodu wywołanym przez COVID-19. Wystarczy kliknąć tutaj. Można pomóc trzydziestoma dolarami, można trzema, a można podzielić się linkiem ze znajomymi i samemu śledzić newsletter organizacji. Nawet jeśli teraz nie możemy nic przekazać, to może za jakiś czas się uda. Warto spróbować, bo podobno ten przepis zawsze się udaje. I smakuje tak dobrze, że za każdym razem ma się ochotę na dokładkę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.