Mnie już nie chodzi o wrażenia, chcę partnera do wspólnego życia. Ważne są właściwie tylko dwa pytania. Czy to, co nas łączy, jest prawdziwe i czy potrafimy się dobrze komunikować, żeby pracować nad naszą relacją – mówi jedna z kobiet, które po czterdziestce szukają partnera. Randki w tym wieku, po zakończeniu innych związków, rządzą się innymi prawami niż te w młodości. Piszemy o pułapkach z tym związanych, oczekiwaniach oraz o różnych sposobach nawiązywania nowych romantycznych relacji.
Z mężem zaczęłam spotykać się przed dekadą, wtedy Tinder nie dotarł jeszcze do Polski, a portale randkowe były synonimem obciachu, więc kiedy wniosek rozwodowy został złożony do sądu, kończąc nasze krótkie i burzliwe małżeństwo, miałam duże opory przed ściągnięciem aplikacji. Właściwie zrobiłam to za namową przyjaciółki, żeby sprawdzić. I szybko zrezygnowałam. Nie podobali mi się ci mężczyźni, ich powierzchowność, presja na seks. Dosłownie po 15 minutach konwersacji z pierwszym matchem dostałam zaproszenie na seks, a kiedy odmówiłam, pisząc zgodnie z prawdą, że potrzebuję czasu, dostałam zdjęcia penisa we wzwodzie, o które nie prosiłam. Skasowałam kontakt, ale ktoś przekroczył moje granice. Kolejna rozmowa się nie kleiła. Później ktoś, kto wreszcie wydawał się interesujący, z kim pisałam przez dwa tygodnie, nie był w stanie się ze mną spotkać. – Zwodzi cię, to taki typ, chodzi mu tylko o uwagę – powiedziała przyjaciółka. Poczułam, że staję się zależna od wirtualnych mężczyzn i tracę czas. Uciekłam, wykasowując apkę, po niecałym miesiącu.
Małgorzata, 42 lata: Czy będziemy umieli rozmawiać, kiedy pojawi się kryzys?
Myślałam, że umiem poznawać ludzi, jestem otwarta, ciekawa, niezależna finansowo, ale tygodnie mijały, a w moim życiu nic się nie zmieniało. Przygotowywałam się na zmianę – lepsze ubrania, regularne ćwiczenia, bo zajęcia tak dobrze zagospodarowywały mi wieczory i weekendy.
Najbliższe koleżanki odpłynęły w życie rodzinne, były pochłonięte wczesnym macierzyństwem, lawiną nowych obowiązków i kryzysami w związkach. – Boją się ciebie, jesteś singielką na łowach – żartował mój przyjaciel, gej, i myślę, że miał sporo racji. Żeby poprawić mi humor, zabrał mnie też raz na imprezę do nowego modnego miejsca, którego zupełnie wcześniej nie znałam.
Rozglądając się po sali, czułam się staro. 42 lata dwukrotnie zawyżały średnią wieku, miałam jednak swoją grupę, więc wypiłam drinka i postanowiłam dobrze bawić się na parkiecie. Ku mojemu zdziwieniu tuż obok pojawił się jakiś młody mężczyzna. Coś mówił, patrzył zawadiacko, chciał żebyśmy usiedli przy barze. Był sporo młodszy i zupełnie mu to nie przeszkadzało. Zaprosiłam go do siebie, chciałam zobaczyć, jak się odnajdę w tej roli i to było ciekawe doświadczenie, ale nie chciałabym go powtórzyć. Może i zaleczyło kompleks dojrzałego wieku, klasyczną kobiecą obawę o atrakcyjność, ale następnego dnia odsłoniło tylko pustkę.
Od pół roku spotykam się z mężczyzną w moim wieku, którego poznałam w pracy, w realu. To nie był flirt, nie miałam wrażenia, że randkujemy. Wiedziałam tylko, że spotykam się z kimś, kto potrzebuje rozmowy – prawdziwego, szczerego kontaktu z człowiekiem, który może czasem odsłonić swoją słabość. Ja też tego potrzebowałam, i to od miesięcy.
Tylko że on miał poważne traumy – rozwód z kobietą, którą głęboko kochał i która go odrzuciła. Batalię sądową o podział opieki nad dzieckiem i epizod depresyjny, z którego wychodził dzięki terapii i farmakologii. – Dobrze, że nad sobą pracuje – mówiła przyjaciółka, które była jednak powściągliwa w wyrażaniu tego, co myśli. – Czy on się tobą przejmuję tak jak ty nim? – pytała. A ja miałam odpowiedź: – Myślę, że na moim miejscu zachowałby się dokładnie tak samo.
Imponował mi krąg jego przyjaciół, jego ciekawe zainteresowania, wrażliwość, dokonania zawodowe. Spędzanie czasu z nim było podróżą, czułam też bliskość, której nie było w moim życiu od lat. Bo on miał w sobie delikatność, był mną zainteresowany. Ale podążał za nim mrok. Tak gęsty, że po roku fascynacji zaczęłam się zastanawiać, czy to jest bezpieczne, że ktoś, z kim buduję więź emocjonalną, po prostu wyłącza telefon i znika na dzień lub dwa albo zastyga w milczeniu i trwa przez pół dnia „zamrożony”. Mimo czułości nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Nie potrafił zaplanować ze mną wakacji, mimo że kilkakrotnie wracałam do tego tematu.
Czy jestem dla niego ważna, skoro tkwi w swoim kryzysie i mimo wspólnego życia niewiele się zmienia? Czy na pewno chcę być ratowniczką? Czy on w ogóle myśli o mnie poważnie? To pytania, które atakują mnie z każdą wiadomością, jeszcze nie odważyłam się ich głośno zadać.
Wiem, że jeśli dojdzie do takiej rozmowy, będzie ona rozstrzygająca, przeniesie nas na poziom wyżej albo rozsypie w proch to, co mamy.
Myślę, że randkowanie po czterdziestce jest bardziej świadome. Mnie już nie chodzi o wrażenia, chcę partnera do wspólnego życia. Jestem świadoma, że on i ja mamy już swoje obciążenia. Ważne są właściwie tylko dwa pytania. Czy to, co nas łączy, jest prawdziwe i czy potrafimy się dobrze komunikować, żeby pracować nad naszą relacją.
Ania, 41 lat: Tinder był przygodą, wciąż jestem otwarta, ale szukam nowego modelu
Po dwóch małżeństwach jako młoda mama rozstałam się. I od tego czasu, czyli od dwóch i pół roku, szukam partnera. Dużo randkuję, powiedziałabym, metodycznie, nie potrafię już z nikim flirtować w realu. Od życia miłosnego są dla mnie apki. I wiem już, że mężczyźni w Polsce są konserwatywni, a najwięcej znajdziesz ich na Tinderze. Mam różne okresy. Czasami tylko przeglądam profile, innym razem rozmawiam z kilkoma naraz – korzystając z apki, zdążyłam się już zakochać i być ghostowana, znaleźć kumpla, niezobowiązującego kochanka, z którym nie mam o czym rozmawiać, poczułam się też wykorzystana. Mogłoby się wydawać, że moje życie uczuciowe nigdy nie było intensywniejsze, ale czy kwitnie? Zdecydowanie nie. To jest jakiś rodzaj sportu. Powoli przestaję myśleć, że celem jest związek, bo okazuje się, że moje oczekiwania są za wysokie.
Jestem otwarta. Choć w aplikacji zdarzało mi się już trafić na byłego męża, kolegów z pracy i sąsiada, nie mam problemu z tym, żeby pokazać swoją twarz. „Potrafię w selfie” i mam wrażenie, że to zachęca mężczyzn do kontaktu. Nie piszę już za to, że jestem mamą. Dlaczego? Bo zauważyłam, że mężczyźni fakt ojcostwa skrzętnie ukrywają. Jeden powiedział mi o trójce swoich dzieci dopiero po wspólnym weekendzie. A mnie zależy na klarownej komunikacji, równych zasadach.
Przyzwyczaiłam się, że na pierwszych randkach oni prawie nigdy nie płacą, że zdejmują obrączki, mówią o rozwodach, ale zapominają dodać, że to rozwody w „toku” albo że „wciąż mieszkamy razem, bo mamy wspólny kredyt”. Próbowałam umawiać się z obcokrajowcami, wydawało mi się, że są ciekawsi, ale nie znalazłam wśród nich nikogo otwartego na coś więcej niż urozmaicenie chwilowego życia w Polsce.
Z jednej strony Tinder jest dla mnie przygodą – eksploruję swoją kobiecość i seksualność. Jestem ciekawa mężczyzn, których w normalnych okolicznościach nigdy bym nie poznała, zaskakuję samą siebie moim temperamentem, którego na przykład w pierwszym małżeństwie mi brakowało. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że byliśmy z moim ówczesnym mężem niedobrani.
Ale z drugiej strony czas radosnych eksperymentów z apką, polegający na nadrabianiu zaległości po latach zimnego związku, już dawno minął. W weekendy brakuje mi partnera do wycieczek za miasto. A kiedy psuje się auto, czuję się upokorzona, że nie mam nikogo, kto mógłby wziąć na siebie rozmowy w warsztacie i podejmowanie decyzji. Chcę u swojego boku mężczyzny, ale partnera. Takiego, który doceni moją autonomię, nie będzie zazdrosny o przyjaciół, stabilną pracę, otworzy się na dorastające dziecko. Dotąd okazywało się, że ta poprzeczka wisi zbyt wysoko.
Bo brak zobowiązań i brak zaangażowania to podstawowa zasada kontaktów w sieci. I myślę, że wiek dodatkowo utrudnia naiwne zakochanie. Po czterdziestce trudniej uwierzyć w coś szalonego i romantycznego, zatracić się czy wywrócić życie do góry nogami. Potrzebny jest inny model, nie wiem tylko jaki. Szukam.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.