Były tenisista John McEnroe rzuca niby żartem, że Iga Świątek powinna pomyśleć o lekkim makijażu, gdy wychodzi na kort. Internet reaguje ekspresowo, pojawiają się głosy oburzenia, że to „seksista” i „klaun”. Ale jego zachowanie jest objawem problemu, nie przyczyną. Przez całe dekady w środowisku sportowym panowało przyzwolenie na protekcjonalne seksualizowanie zawodniczek.
Iga Świątek nie jest pierwszą sportowczynią w historii, która oberwała niestosownym komentarzem. Gdy Billie Jean King, legenda tenisa i aktywistka działająca m.in. na rzecz równości płci w sporcie, miała 15 lat, usłyszała od swojego ówczesnego trenera: „To dobrze, że jesteś brzydka”. Szkoleniowiec uważał, że przesadnie atrakcyjna fizyczność mogłaby zaszkodzić nastolatce w karierze, bo nadmierne zainteresowanie dorastających chłopców sprowadza młode dziewczyny na złą, niesportową drogę. Czytaj: zawodniczki wolą wtedy randkować niż trenować. Billie Jean King musiała się mierzyć z różnymi przejawami seksizmu w środowisku sportowym, na przykład jeszcze jako dziecko – gdy na tenisowym evencie w Los Angeles ukarano 11-letnią wówczas zawodniczkę za to, że grała w szortach, a nie spódniczce. Od czasu największych tenisowych sukcesów Billie Jean King minęło jednak przynajmniej pół wieku. Wszystkie stereotypy dotyczące profesjonalnych sportowczyń powinny już dawno skruszeć, prawda? Powinny, ale z jakiegoś powodu komentujący turniej French Open w 2024 r. pozwala sobie na szowinistyczny przytyk publicznie, na telewizyjnej antenie – pozostawiając widzów i widzki z pytaniem o rolę kobiety w sporcie. Ma wygrywać czy wyglądać?
Ciało sportowczyni zostało opisane szowinistycznym komentarzem
Miejsce, w którym John McEnroe pozwolił sobie na niegodny dowcip, ma znaczenie. Gdyby szepnął tych parę niepotrzebnych zdań koledze, który akurat stanął obok tenisisty na bankiecie, słowa sportowca wciąż byłyby nie na miejscu. Pozwalanie sobie jednak na tego typu komentarze publicznie, podczas relacji prestiżowego turnieju sportowego w dużej stacji telewizyjnej, jest zwyczajnie szkodliwe, bo utrwala w publiczności przekonanie, że to, jak wygląda zawodniczka na korcie, ma jakiekolwiek znaczenie.
8 czerwca Iga Świątek grała w finale French Open przeciwko Włoszce Jasmine Paolini. Spotkanie dla amerykańskiej stacji NBC komentował regularnie zatrudniany przez telewizję John McEnroe. Wydawać by się mogło, że człowiek, który sam wygrywał turnieje Wielkiego Szlema – siedem razy solo, dziewięć razy w grze podwójnej – okaże trochę więcej szacunku kobiecie, która właśnie dominuje na kortach Rolanda Garrosa po raz czwarty w swojej imponującej karierze. „Może gdyby Lancôme [Iga Świątek jest ambasadorką marki – przyp. red.] dorzuciło trochę kasy, to za odpowiednią cenę rozważyłaby lekki makijaż?” – zastanawiał się McEnroe. Zasugerował w ten sposób, że sportowe kompetencje Świątek są drugorzędne. Zredukował ją do ciała, które ma być przede wszystkim atrakcyjne – i to w sposób tendencyjny, definiowany przez patrzące na nie męskie oko. Choć to ciało jest zdolne do ponadprzeciętnego sportowego wysiłku, McEnroe i tak mierzy jego wartość obecnością różu na policzkach. To zresztą nie pierwszy raz, gdy tenisista pozwolił sobie na szowinistyczny komentarz pod adresem utytułowanej zawodowej sportowczyni. Siedem lat temu palnął, że gdyby Serena Williams musiała grać przeciwko mężczyznom, byłaby na szarym końcu globalnej klasyfikacji, a nie na jej szczycie. Szkoda, że nie dodał, że feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro. W obu stwierdzeniach jest tyle samo sensu.
Dla kogo walory estetyczne kobiet są ważniejsze niż ich potencjał atletyczny
Seksistowski komentarz sportowca jest pokłosiem obowiązującej przez wiele dekad narracji, że kobiecy sport nikogo nie interesuje, chyba że pokażecie nam i sport, i trochę seksu. To toksyczny przekaz, którym karmiono nie tylko widownię, ale przede wszystkim zawodniczki, przekonując je, że publiczność ogląda turnieje z udziałem kobiet dla ładnych buź i jędrnych ciał, więc zwłaszcza te ostatnie należy odpowiednio prezentować, na przykład w skąpych strojach. W 2004 r. ówczesny szef międzynarodowej federacji futbolowej FIFA Sepp Blatter sugerował, że piłkarki powinny grać w bardziej opinających ciało szortach. W 2011 r. Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu uznało, że zawodniczki powinny wychodzić na ring w spódniczkach – a nie spodenkach. Tego samego oczekiwała od graczek Międzynarodowa Federacja Badmintona. W 2021 r. norweska drużyna siatkarek plażowych zagrała w mistrzostwach Europy w szortach – a nie, jak się przyjęło w tej dyscyplinie sportu – majtkach od bikini. Norweżki ukarano grzywną w wysokości 1500 euro za złamanie dekorum opisanego w regulaminie wydarzenia. Bunt sportowczyń wobec nadużywającego dress code’u był szeroko komentowany w mediach, tradycyjnych i społecznościowych, i ostatecznie Europejska Federacja Siatkówki wzięła grzywnę na siebie, przekazując kwotę na konto fundacji działającej na rzecz równości płci w sporcie. W 2023 r. Luis Rubiales, szef hiszpańskiego związku piłki nożnej, pocałował w usta Jenni Hermoso, gdy gratulował jej zwycięstwa w mistrzostwach świata w piłce nożnej kobiet. Został zwolniony ze stanowiska. Tych kilka przykładów pokazuje, jak głęboka jest wiara, że kobiety na stadionach, kortach i pływalniach są po to, by cieszyć oko, a dopiero potem zdobywać medale. Ich walory estetyczne są ważniejsze niż potencjał atletyczny. Można więc narzucać im, jak mają wyglądać, obrzucać rubasznymi żartami, dotykać bez ich zgody, natarczywie seksualizować.
Rośnie zainteresowanie wydarzeniami sportowymi z udziałem kobiet
A może już nie można? Dwa ostatnie z wymienionych wyżej przypadków, norweskich siatkarek plażowych i hiszpańskiej piłkarki, potwierdzają, że układ sił się zmienia, wyrównuje. Pewne zachowania już nie przejdą. Dlaczego zmiana jest możliwa? Bo wreszcie okazuje się, że teorie o tym, że nikt nie chce oglądać kobiecego sportu, są kompletną bzdurą. Dane Nielsen – firmy, która mierzy oglądalność – pokazują, że turnieje z udziałem kobiet cieszą się coraz większym zainteresowaniem i układają się w optymistyczną prognozę, że ten popyt będzie rósł, jeśli tylko media nie będą utrudniać widowni dostępu do relacji z wydarzeń (prime time to jedno, ale w poprzednich latach stacje telewizyjne wielokrotnie ignorowały kobiecy sport). Na zeszłoroczny Women World Cup sprzedano prawie 2 mln biletów – to niemal drugie tyle wejściówek, ile udało się sprzedać cztery lata wcześniej. Statystyki wskazują też, że sport kobiet najchętniej oglądają inne kobiety, zwłaszcza te w wieku 35+, ale i młodzi mężczyźni z pokolenia Z, którzy doceniają wagę różnorodności i sprawiedliwej reprezentacji. Rosnące zainteresowanie wydarzeniami sportowymi z udziałem kobiet przekłada się na większe zainteresowanie sponsorów i wyższe budżety, a sport odpowiednio dofinansowany może się rozwijać. Wsparcie rozrastającej się widowni dodaje też mocy samym zawodniczkom, które walczą z nierównym traktowaniem. Na letniej olimpiadzie w Tokio w 2021 r. niemieckie gimnastyczki pojawiły się w body z długimi nogawkami i rękawami. To był piękny manifest niepodległości, zresztą doceniony przez fanów i fanki sportu.
Reakcje na słowa Johna McEnroe’a pod adresem Igi Świątek są kolejnym dowodem rosnącej świadomości wokół nierówności w sporcie. Gdy McEnroe dywagował nad brakiem makijażu Świątek, internet szybko wypunktował mu seksizm i przestarzałą perspektywę opartą na podwójnych standardach, a do stacji zaczęły spływać oficjalne skargi od zniesmaczonych widzek i widzów. Publiczność szanuje zawodniczki za ich sportowe osiągnięcia. Pora, żeby zaczęli je szanować również emerytowani sportowcy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.