Znaleziono 0 artykułów
01.02.2025

Brady Corbet jako aktor czuł się jak oszust. Jako reżyser idzie po Oscary

01.02.2025
(Fot. Borja B. Hojas/WireImage)

Kiedyś dziecięcy aktor o okrągłej twarzy i anielskich blond włosach. Dziś twórca trzech ambitnych filmów, które różni forma i temat, ale łączy upór i konsekwencja. Doświadczony w pracy z najważniejszymi twórcami kina europejskiego, nie uznaje artystycznych kompromisów. – Moje filmy nie muszą podobać się wszystkim – przekonuje 36-letni reżyser Brady Corbet, którego „The Brutalist” to jeden z najlepszych filmów tego sezonu i faworyt w wyścigu do Oscarów 2025.

Na seans najlepiej przygotować się zawczasu. Wziąć ze sobą napoje, suchy prowiant, uprzedzić rodzinę. To oczywiście żarty, ale jest w nich krzta prawdy – w końcu film trwa 215 minut (z 15-minutową przerwą). Już sam metraż zapowiada, że skala, w której myśli Brady Corbet, wykracza poza standardowe ramy: zarówno pod względem formalnym, jak i konstrukcji opowieści.

Na podstawowym poziomie „The Brutalist” to fabularyzowana wizja życia węgierskiego emigranta, którą oparto na losach Marcela Breuera i László Moholyego-Nagya. Amerykańskie początki kariery żydowskiego architekta to jednak tylko punkt wyjścia do rozważań na temat pułapek artystycznego wizjonerstwa, traumy, patologicznych zależności władzy i sztuki oraz chybotliwych podłoży amerykańskiego snu (żeby wymienić tylko kilka interpretacyjnych ścieżek). Corbet udowadnia, że maksymalistyczne kino autorskie wcale nie musi być oksymoronem. W erze streamingów i poszatkowanych na epizody narracji przywraca wiarę w kino jako widowisko – wciągające od pierwszej minuty i przeżywane w grupie wpatrzonych w wielki ekran ludzi. Po premierze na festiwalu w Wenecji dzieło porównywano do „Obywatela Kane’a”, „Aż poleje się krew” i „Dawno temu w Ameryce”. Film „The Brutalist” otrzymał Srebrnego Lwa za reżyserię, a do dystrybucji wzięła go firma A24 – i, wbrew opiniom sceptyków, nie poprosiła o wycięcie ani jednej sceny.

Moloch, który nie musiał runąć. O nakręceniu „The Brutalist” Brady Corbet myślał przez siedem lat

(Fot. materiały prasowe)

Scenariusz „The Brutalist” Corbet napisał razem ze swoją ulubioną współpracowniczką – zawodowo reżyserką, a prywatnie żoną i matką ich 10-letniej córki, Moną Fastvold. W pierwszej wersji filmu w główne postaci wcielili się Joel Edgerton, Marion Cotillard i Mark Rylance. W trakcie zdjęć zabrakło jednak 8 mln dolarów finansowania. Produkcja nie upadła, ale zdecydowano się zmienić obsadę i przenieść zdjęcia na Węgry ze względu na tamtejsze ulgi podatkowe. Rolę ocalałego z Holocaustu artysty powierzono Adrienowi Brody’emu, jego żony – Felicity Jones, a kreację bogatego inwestora, który umożliwia rozwinięcie skrzydeł utalentowanemu emigrantowi, stworzył znany z „Memento” Guy Pearce.

Kręcenie „The Brutalist” samo okazało się jak stawianie budynku. Corbet opowiadał na łamach kilku wywiadów, że architektura i niezależne kino mają ze sobą wiele wspólnego. – Kierują się tymi samymi podstawowymi zasadami, stawiają te same problemy i zapewniają podobny poziom agonii i ekstazy (zawsze więcej tego pierwszego). Wymagają wielu poświęceń, które trzeba ponieść po drodze. I nie mogę zapewnić, że to jest tego warte – tłumaczył na łamach „The Guardian”. Film stanowił wyzwanie nie tylko pod względem finansowym, lecz także technicznym. Aby korespondować z duchem epoki, został w większości nakręcony w panoramicznym formacie VistaVision, którego ostatnie zastosowanie w Stanach Zjednoczonych odnotowano na początku lat 60. A to wiązało się z licznymi utrudnieniami: maszyny były ciężkie, głośne i nieporęczne. Choć całość brzmi kosztownie, realizacja miała stosunkowo niewielki budżet 9,6 mln dolarów, a plan zdjęciowy trwał tylko 34 dni. – Ludzie mówili mi, że nigdy więcej nie nakręcę filmu – opowiadał, odnosząc się do krytycznych komentarzy, których musiał słuchać przez lata. Konsekwencja się jednak opłaciła.

Holly Hunter, Nikki Reed, Evan Rachel Wood i Brady Corbet w 2003 roku. (Fot. L. Cohen/WireImage)

Jak Brady Corbet z aniołka z filmów dziecięcych został talentem niezależnego kina?

Kiedy zagłębimy się w szczegóły życiorysu twórcy, jego bezkompromisowe podejście do sztuki szybko przestaje dziwić. W końcu formacyjne lata młodości spędził, występując u najbardziej kontrowersyjnych twórców kina autorskiego: Gregga Arakiego, Larsa von Triera, Rubena Östlunda czy Bertranda Bonello. Jako przedwcześnie dojrzały jedynak wychowany przez samodzielną matkę wzrastał w poczuciu, że dobre kino musi wiązać się z ryzykiem. Ryzyko niepowodzenia to wręcz powód do dumy. – Jeśli nie odważysz się być do bani, to znaczy, że niewiele robisz – jak to ujął na łamach wspomnianego tekstu w „The Guardian”. Jest przekonany, że sukces tytułu zależy od tego, na ile reżyserowi uda się wcielić w życie swoją wizję. To opinia ukształtowana pod wpływem mistrzów, których najchętniej oglądał w młodym wieku: Powella i Pressburgera, Rainera Fassbindera czy Nicolasa Roega. – Jeśli obejrzałem film reżysera, który mi się podobał, musiałem od razu zobaczyć wszystko, co zrobił. Tak samo jest dzisiaj także z powieściopisarzami. Jeśli przeczytam coś, co mi się spodoba, zawsze modlę się, żeby jego dorobek nie był za długi – śmieje się.

Pierwsze doświadczenie pracy z kamerą zdobył już jako kilkulatek. Glenwood Springs w Kolorado, gdzie od siódmego roku życia mieszkał razem z matką, funkcjonowało jako jeden z głównych ośrodków castingowych dla najmłodszych aktorów. Na przesłuchania zgłosił się po tym, jak jego mieszkający nieopodal dziadek ujrzał ogłoszenie w gazecie. I choć z powodu zbyt młodego wieku roli nie dostał (Alfonso Cuarón szukał chłopca do roli w „Wielkich nadziejach”) to zyskał menedżera i agenta. Zaczął pojawiać się w serialach i sitcomach telewizyjnych. Pierwszym poważnym występem okazał się ten w filmie „Trzynastka” (2002) Catherine Hardwicke, a następnie w głośnym „Złym dotyku” Gregga Arakiego (2004). Obok Josepha Gordona-Levitta wcielił się w mieszkającego w małym miasteczku Bryana, który jako dziecko był molestowany przez swojego trenera. Współpraca z Arakim okazała się dla niego formacyjnym doświadczeniem: udowodniła mu, że także w Stanach możliwe jest bezkompromisowe kino autorskie. To przekonanie umocnili twórcy, z którymi współpracował w kolejnych latach: Michael Haneke, który powierzył mu rolę jednego z psychopatycznych młodzieńców w amerykańskiej wersji „Funny Games” (2007), oraz Lars von Trier, który zaangażował go do jednej z ról w „Melancholii” (2011). Wbrew obiegowym opiniom aktorstwo nie okazało się dla niego ani rentowne, ani satysfakcjonujące. Po współpracy z Hanekiem poczuł, że osiągnął już wszystko, o czym marzył w tym zawodzie. Poza tym występując, czuł się jak oszust; szybko zdał sobie sprawę, że powinien zająć się czymś innym. Na przykład kręceniem filmów.

Stacy Martin, Natalie Portman, Raffey Cassidy i Brady Corbet w 2018 roku (Fot. Marilla Sicilia/Archivio Marilla Sicilia/Mondadori Portfolio via Getty Images)

László Tóth to ja. Brady Corbet przyznaje, że w bohaterach swoich filmów zawarł cząstkę siebie

W 2013 roku poznał swoją obecną żonę i zainspirowany jej debiutem reżyserskim postanowił z dnia na dzień rzucić aktorstwo. Przez jakiś czas pracowali jako ghostwriterzy i pomieszkiwali u rodziców Mony, aby nie płacić czynszu i móc rozwijać własne projekty. Filmem pełnometrażowym zadebiutował już w 2015 roku. „Dzieciństwo wodza” to klaustrofobiczny dramat osadzony w międzywojennej Europie, który w zawoalowany sposób opowiada o dorastaniu przyszłego dyktatora. Choć projekt wiązał się z finansowym ryzykiem, Corbet został doceniony za debiut na festiwalu filmowym w Wenecji, co dodało mu wiary we własne możliwości i otworzyło drzwi do realizacji kolejnego materiału.

W „Vox Lux” (2018) reżyser rozwinął interesujący go wątek zależności jednostki od rynku i władzy; tego, jak człowiek zachowuje się pod wpływem niespodziewanej sławy. Film stanowił również reakcję na teatralność „Dzieciństwa wodza”. – Byłem zmęczony draperiami i tkaninami z początku XX wieku. Wszystko, czego chciałem, to istnieć w świecie sztucznej skóry – powiedział Alexandrze Schwartz z „New Yorkera”. Natalie Portman wciela się tu w autodestrukcyjną gwiazdę popu, która w dzieciństwie uczestniczyła w szkolnej strzelaninie. Corbet przyznaje, że podobnie jak w przypadku László Totha z „The Brutalist” i Prescotta z „Dzieciństwa wodza”, w postaci Celeste zawarł cząstkę siebie. W „Vox Lux” celowo zestawia ze sobą dwie zupełnie różne stylistycznie części; w efekcie powstał film dzielący publiczność, który określano mianem zimnej i surowej wariacji na temat „Narodzin gwiazdy”.

(Fot. Sonja Flemming/CBS via Getty Images)

„The Brutalist” jest metaforą robienia kina

Corbet otwarcie opowiada o tym, że jednym z najważniejszych źródeł inspiracji pozostaje dla niego literatura. Jego filmy można porównać do powieści: bywają podzielone na rozdziały i obfitują w intertekstualne aluzje. Szczególne znaczenie ma dla niego fikcja W.G. Sebalda, która brzmi, jakby była prawdziwym zapisem historycznych zdarzeń. W podobny sposób pragnie tworzyć fabuły na gruncie filmowym. – Myślę, że moim największym życiowym projektem jest (...) poszerzenie naszej tradycyjnej lub klasycznej relacji z historią i opowiadaniem jej – tłumaczył na łamach „New Yorkera”. 

Teraz, gdy „The Brutalist” odniósł sukces i jest pokazywany na całym świecie, ma poczucie przesytu tematem. – To jak z nastolatkiem, gdy chcesz, by się wyprowadził z domu. Bardzo cię kocham, ale błagam, zostaw już mnie i mamę w spokoju – wyznał z rozbrajającą szczerością w jednym z wywiadów. Najbardziej cieszy go, że powodzenie filmu zapewni mu możliwość pracy przez kolejne lata. Myślami jest już przy następnych projektach: planuje film eksperymentalny przeznaczony tylko dla dorosłych, który w odważny sposób będzie eksplorował temat cielesności. Gdzie indziej wyczytuję, że pracuje nad scenariuszem o rozwoju przemysłu winiarskiego na zachodnim wybrzeżu, którego akcja ma rozgrywać się na przełomie lat 70. i 80., a stylistycznie czerpać z tradycji horrorów i westernów.

Jakikolwiek okaże się temat jego następnego projektu, można przewidywać, że Corbeta znów czeka gra o wszystko. – Zawsze stajesz w obliczu możliwości, że ten film może być twoim ostatnim – stwierdził. – I myślę, że jeśli poświęciłeś całe swoje życie jednemu medium, nie ma nic bardziej niszczycielskiego. Każdy tancerz martwi się, że skręci kolano – dodał. Nie łudzi się, że kolejny pomysł okaże się łatwiejszy w realizacji. Jest zdania, że kręcenie każdego – także słabego – filmu to po prostu bolesny i skomplikowany proces. Dlatego woli robić wszystko, aby stworzyć coś wartościowego.

Joanna Najbor
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Brady Corbet jako aktor czuł się jak oszust. Jako reżyser idzie po Oscary
Proszę czekać..
Zamknij