Kościół jest święty – mówi rzecznik Kurii grany w „Klerze” przez Mariusza Zaniewskiego – ale tworzą go ludzie grzeszni. Właśnie o nich zrobił swój najnowszy film Wojtek Smarzowski. „Kler” już pobił rekord frekwencji. W kilka dni zobaczyło go prawie milion Polaków.
Oj dawno, naprawdę dawno, nie mieliśmy w polskich kinach filmu, który wzbudziłby aż takie kontrowersje, ale przede wszystkim taką dyskusję o temacie, który w ten czy inny sposób dotyka w naszym kraju wszystkich. Myślę oczywiście o Kościele katolickim będącym ciągle instytucją tak potężną i sprzężoną kulturowo z każdą niemal dziedziną nadwiślańskiego jestestwa, że wpływa na życie nie tylko katolików i katoliczek.
– Kościół jest święty – mówi rzecznik Kurii grany przez Mariusza Zaniewskiego – ale tworzą go ludzie grzeszni. I o nich właśnie zrobił swoje najnowsze dzieło Wojtek Smarzowski, najważniejszy być może dzisiaj reżyser filmowy w Polsce. O czym jest jego „Kler” nikomu zapewne tłumaczyć nie trzeba („Oto wielka tajemnica wiary: złoto i dolary” – śpiewają na imprezie na plebanii księża), bo o filmie jest tak głośno, że w wielu miastach ludność musi się zapisywać do komitetów kolejkowych, żeby móc go w ogóle zobaczyć. Blisko pół tysiąca kopii „Kleru” nie jest w stanie sprostać zainteresowaniu widzów, więc kina grają go od rana do nocy. Pobije „Kler” najpewniej dotychczasowe rekordy frekwencyjne i może stać się najchętniej oglądanym polskim filmem wszechczasów, co do czarnej rozpaczy doprowadza głównych zainteresowanych, bo jest takie podejrzenie, że owczarnia może zacząć patrzeć na swoich pasterzy zupełnie inaczej.
Mnie się ten film jako dzieło sztuki – przyznać muszę szczerze – podobał umiarkowanie, bo Smarzowski rysuje go nieraz zbyt grubą kreską, a scena finałowa „Kleru” jest już właściwie jakąś niewiarygodną karykaturą samej siebie. Choć są, ma się rozumieć, w rzeczonym dziele najprawdziwsze skarby, role z watykańskim, powiedziałbym, rozmachem poprowadzone, bo jak inaczej pisać o Arcybiskupie Mordowiczu w brawurowym wykonaniu Janusza Gajosa czy Księdzu Lisowskim Jacka Braciaka (najbardziej niejednoznacznej w „Klerze” postaci).
Mimo tych aktorskich smakołyków miałem jednak poczucie ciągłego wpływania na dramaturgiczne mielizny, jakby reżyser cały czas walczył ze sobą i nie mógł się zdecydować, czy chce się skupić na pokazaniu skomplikowanych i uwikłanych z rozmaite relacje losów kilku wybranych bohaterów (polecam w tym miejscu świetną reporterską książkę Marcina Wójcika „Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu”), czy też pokazać szerszy obraz kościelnej maszynerii. Coś mi, krótko mówiąc, nieustannie w „Klerze” zgrzytało, ale jednocześnie cieszyła się dusza moja, że naród, generalnie rzecz biorąc, może przejrzy w końcu na oczy. I spojrzy na Kościół katolicki tak, jak patrzą dzisiaj na niego inne arcykatolickie do niedawna narody – Hiszpanie i Irlandczycy, czyli krytycznie.
Jest nowy film Wojciecha Smarzowskiego interesujący także z powodu tego, kogo w nim nie ma. A nie ma w nim kobiet. A jeszcze dokładniej rzecz biorąc, nie ma w nim kobiet Kościoła. To znaczy są, ale przemykają się od czasu do czasu w trzeciorzędnych wątkach. Pojawia się więc na chwilę okrutna, znęcająca się na dziećmi z sierocińca zakonnica (warto tu przypomnieć znakomite „Siostry magdalenki” w reżyserii Petera Mullana), jakaś przegoniona przez Mordowicza z budowanego ołtarza krzątająca się zakonnica, czy w końcu dwie siostrzyczki trzymające się na mszy za ręce (kto nie czytał książki Marty Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu” ten niech zginie w czeluściach piekielnych). I tyle, koniec, finito.
Takie to są kościelne role żeńskie u Smarzowskiego, bo takie też są w życiu (o nowej książce Zuzanny Radzik „Emancypantki. Kobiety, które zbudowały Kościół” pozwolę sobie napisać inną razą). Nie pojawia się w „Klerze” ani jedna pierwszoplanowa rola żeńska w habicie, nie ma też żadnej pierwszoplanowej roli świeckiej kobiety pracującej w Kościele. W kurii spotykają się sami faceci, w gabinecie biskupim sami faceci, na korytarzach sami faceci, w limuzynach sami faceci, na obiadach i rautach sami faceci, bo Kościół niezmiennie od dwóch tysięcy lat jest instytucją facetów i mających wobec nich służebną rolę kobiet. I nie jest tu żadnym wytłumaczeniem mówienie o „lawendowej mafii”, jak poetycko określa się gejów w sutannach, bo choć homoseksualni mężczyźni są w Kościele nadreprezentowani, to nadal są w nim mniejszością, gdyż Kościół to przede wszystkim świat heteroseksualnych mężczyzn, którzy – jak świat światem – są zawsze tam, gdzie władza i pieniądze.
Ciekaw jestem, czy „Kler” zmieni postrzeganie Kościoła katolickiego w Polsce, który nie zauważył tego, że świat się w ostatniej dekadzie zmienił. I to bardzo. Wstrząsają nim od Stanów Zjednoczonych, przez Chile i Irlandię, aż po Australię kolejne afery pedofilskie i finansowe. W Polsce dzięki sojuszowi ołtarza z tronem większość tego typu spraw udaje się tuszować, ale czuć w powietrzu, że to tylko kwestia czasu i lawina niebawem ruszy. I zmiecie, mam wrażenie, wszystko, także dobre dzieła Kościoła. Zmiecie szkoły i przytułki, sierocińce i domy opieki, zmiecie także tych dobrych, uczciwych i oddanych swoim parafianom księży. I kto będzie wtedy temu winny? No kto?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.