Film „Gorzkie łzy Petry von Kant” Rainera Wernera Fassbindera z 1972 roku branżowy magazyn ze Stanów Zjednoczonych uznał za „niezwykle ludzki, z silnym akcentem lesbijskim”. Reżyser wolał wierzyć, że to historia choroby i nie należy do jego największych osiągnięć.
Wszystko dzieje się tu w łóżku i jego okolicach, ale pod nieobecność Erosa. Być może przyczaił się w łazience, czeka. Przez dwie godziny jesteśmy nieproszonymi gośćmi w sypialni Petry von Kant i zakładnikami logiki Rainera Wernera Fassbindera, a ponieważ to jedno i to samo, przyjemność należy do kategorii „podwójna”.
Film „Gorzkie łzy Petry von Kant” o projektantce mody i jej asystentce
Petra jest dyktatorką mody i to widać, nosi ubrania jak od polskich projektantów z lat 90. lub z archiwum kostiumów opery w Chemnitz, gdy to miasto nazywało się Karl-Marx-Stadt. Odniosła sukces i to też widać po wnętrzach jej rezydencji: rustykalne belki stropowe, pewnie stuletnie, bo to w Bremie, na ścianie wielka reprodukcja „Midasa i Bachusa” Nicolasa Poussina – fototapeta, na podłodze puchaty dywan – model „Biały miś”, po kątach porozstawiane nagie manekiny, lalki, porcelana, sztaluga ze szkicami. Ogólne wrażenie: trzygwiazdkowy hotel w Bawarii skrzyżowany z Muzeum Lenina w Poroninie i repliką centrum dowodzenia światem Hugh Hefnera, założyciela „Playboya”. Wszyscy doskonale wiemy, że sukces osłabia człowieka, dlatego Petra woli nie opuszczać sypialni. Nie ma takiej potrzeby – obowiązki spycha na Marlene, etatową niewolnicę, masochistkę, kapłankę w kościele Petry. Kolekcja prét-à-pôrter na następny sezon robi się jej rękami, bez sprzeciwu, bez zadośćuczynienia. Marlene – zawsze na planie, chociaż niekoniecznie w kadrze – przez pełne dwie godziny milczy. Dzięki wyjątkowej umiejętności zarządzania zasobami ludzkimi Petra ma czas strzelać focha i gwiazdorzyć, pomiata Marlene oraz przyjmuje gości. Ludzie lgną do niej, bo czują bijące od sławy ciepło. Ich oczy błagają: ogrzej mnie, rozpal, no to co ma dziewczyna robić – całą sobą grzeje jak kaszmir.
Petra zakochuje się w modelce Karin, ale miłość to przeważnie jednokierunkowa ulica
Na samym początku filmu Petra dyktuje Marlene list do Josepha Mankiewicza. „Okolicznościami między niebem a ziemią” usprawiedliwia opóźnienie w regulowaniu rachunków. Ma tupet hochsztaplerki, ale maniery i charyzmę królowej życia, utonąć nie utonie, chociaż komuś sprytniejszemu od siebie pozwoli pociągnąć się na dno. Do tego zadania idealnie kwalifikuje się Karin, piękna, młoda, a już przeczołgana przez życie. Córka mordercy i samobójcy w jednym, haniebnie wykorzystywana przez męża, 70-procentowa ofiara, biedulka. Nie mija nawet dzień od pierwszego spotkania, a Petra już mówi: „Kocham cię”, po czym recytuje listę zaplanowanych aktów miłości, na start tulenie i całowanie każdego centymetra skóry. Niby inteligentna, doświadczona i światowa, matka prawie dorosłej córki, jednorazowa wdowa, raz rozwódka, a tak się podkłada. Na tym etapie wiemy o Petrze już wystarczająco dużo, by przystąpić do najbardziej ekscytującej aktywności w życiu każdego człowieka, czyli do oceniania innych. Robimy to dyskretniej niż w XX wieku, selekcjonujemy słuchaczy, ale frajda wciąż jest ta sama. Petra upomina się o porażkę, jak może myśleć, że kocha Karin, skoro w ogóle jej nie zna? A nawet jeśli już tak pomyślała, czy nie może mądrze pomilczeć? Deklaracja uczuć to nie to samo, co kapitulacja, ale blisko – to powiewająca nad głową biała flaga. Jeżeli uczucie zostanie odwzajemnione, nikomu nie stanie się krzywda. Tylko ile razy w życiu zdarza nam się zakochać w ludziach, którzy kochają nas co najmniej tak samo? Danych statystycznych brak, ale z własnego doświadczenia powinniśmy już pamiętać, że miłość to przeważnie jednokierunkowa ulica.
Rainer Werner Fassbinder nakręcił 43 pełnometrażowe filmy i dwa seriale
Nie było i szybko nie będzie w Europie bardziej płodnego twórcy kina niż Rainer Werner Fassbinder. Zanim zmarł w wieku 37 lat na skutek przedawkowania pigułek nasennych – Marilyn Monroe się kłania – nakręcił 43 pełnometrażowe fabuły oraz dwa seriale dla telewizji odrobinę krótsze od rasowego tasiemca. W latach 70. ulubiony bohater niemieckich szmatławców, figuruje w nich wyłącznie pod inicjałami, niczym JFK, YSL lub CKM. Teatru i kina uczy się w teatrze i kinie, urabia je według osobistych dogmatów, innym nie musi się podobać i na początku się nie podoba. Szkoła filmowa w Berlinie odmawia mu współpracy, wyczuwa „jednoosobową grupę wywrotową”, może nawet terrorystę, samoukiem zostaje więc z konieczności i na zawsze. Jak to zgrabnie ujął w swej niekonwencjonalnej biografii krytyk filmowy Ian Penman, Fassbinder pod ręką ma zawsze dwa źródła inspiracji: paczkę papierosów i książkę, trudno kategorycznie rozstrzygnąć, która z używek uzależnia bardziej.
„Gorzkie łzy Petry von Kant” to nie tylko film o ambicji i miłości, lecz także chorobie
„Gorzkie łzy Petry von Kant” pisze dla kolektywu, z którym w Monachium uskuteczniają Anty-Teatr, do tradycji odwrócony plecami. Ten kolektyw to także sekta wyznawców kultu RWF, jego idealna rodzina zastępcza, wiele mam, paru braci, tata ciągle w delegacji. Nikt się nie skarży, więc skandalu nie ma. „Petra” publiczności podoba się bardziej niż mniej, dlatego rok później wchodzi też do kin. Aż tak teatralnego filmu Fassbinder nie zdoła już potem zrobić, chociaż „Strach zżera duszę” i „Marta” to prawie udane próby. Prawie, bo za dużo się tam dzieje, za szybko i na kilku poziomach naraz. A w „Gorzkich łzach” kamera jest jak kamień nieruchoma. Petra i Karin wykonują przed nią choreografię figur szachowych, pozostałe bohaterki, jeżeli w ogóle drgną, to jak w szopce bożonarodzeniowej, jeden krok w bok i kompozycja leży. Reżyser lubi, gdy film ma tempo dwa do trzech razy wolniejsze od współczesnych produkcji z Ameryki, on się z nikim nie ściga. Ma prawo być koturnowy, manieryczny, nawet pretensjonalny – to przywilej geniusza ze Starego Kontynentu, publiczność i krytycy nauczą się to cenić. Historię dziewczyny, która wjeżdża na szczyt na plecach starszej, naprawdę utalentowanej koleżanki, widzieliśmy w kinie już wcześniej, choćby we „Wszystko o Ewie”, ale w „Gorzkich łzach…” zaspokajanie prostackiej ambicji kosztem uczuć to temat poboczny. W podtytule czytamy, że to historia choroby, a film dedykowany jest granej przez Irm Hermann Marlene oraz przypadkom analogicznym. Sam reżyser chorował przewlekle i bez kamuflażu, przed swoją ekipą nie musiał nic ukrywać.
Rainer Werner Fassbinder – jedyny w niemieckim kinie wyoutowany gej – nie robi z seksu sensacji
W 1969 roku na festiwalu w Berlinie Zachodnim Fassbinder pokazuje gangsterski dramat „Miłość jest zimniejsza niż śmierć”, zostaje wygwizdany przez publiczność. Znosi to z godnością, widzowie się mylą, on wybacza. Jest wtedy już doświadczonym twórcą, jawnym multitalentem i tytanem pracy. Sam pisze scenariusze, sam robi montaż, żeby nie było go za dużo, pracuje pod pseudonimem. Jedyny w niemieckim kinie wyoutowany gej nie robi z seksu sensacji, miłość to miłość, w filmach jak w życiu, musi boleć. Szybko i bez sensu zakochuje się w Guntherze Kaufmannie, czarnoskórym aktorze z Bawarii, hetero tak, że dziś byłoby mu pewnie wstyd. Kaufmann ma żonę i dzieci, które kocha, no ale nie aż tak jak karierę, w tym rodzina mu na pewno nie pomoże. Na wykraczające poza sprawy filmowe zainteresowanie ze strony RTW reaguje jak fachowiec, wysyła sygnał, że wszystko jest kwestią negocjacji. Skoro tak, Fassbinder wysuwa argumenty, które nie uwłaczają godności artysty: główna rola w filmie, zdjęcia w Hiszpanii, Lamborghini, cztery w ciągu roku, bo Gunther lubi ostrą jazdę. Rainer też, trochę szkoda, że nie uda im się ustalić wspólnej marszruty. Klęska w życiu paszportem do sukcesu w sztuce – cała ekipa „Gorzkich łez” wie, komu dedykowana jest żółć sącząca się z ust grającej Petrę Margit Carstensen, kto tak naprawdę jest tanią dziwką, szmatą i ma wyp. W filmie mężczyźni są wspomnieniem, wzmianką przy okazji pojedynku na życiorysy, jedyny, którego widzimy na ekranie przez sekundę, to sam Rainer Werner, jest statystą na zdjęciu w gazecie rozpisującej się o wpływie Petry na modę. Branżowy magazyn „Variety” strefę wolną od samców kupuje jak nastolatek pierwsze narkotyki: żadnych zastrzeżeń i wątpliwości, w recenzji czytamy, że „to bardzo ludzki dramat (…), w którym nie brak scen miłości lesbijskiej, ale… pokazanych w sposób nieobleśny”. Na planie filmowym Fassbinder mówi: „Miłość jest najlepszym, najbardziej podstępnym i najskuteczniejszym środkiem represji społecznej”. Za cicho i w fatalnym momencie. Z Margit Carstensen, Hanną Schygullą i Irm Hermann przed kamerą żaden tekst nie ma szansy wygrać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.