„Autoportret” Gluck (Hannah Gluckstein) powstał w 1942 roku, po rozstaniu osoby malującej z jej wielką miłością. Pokazuje płynną tożsamość artystki, która łamała konwenanse.
Najpierw myślałem, że to „Meduza” Caravaggia na chwilę przed atakiem furii i bólu. Zmyliły mnie oczy Gluck – w 2017 roku ścigały mnie po całym Londynie. „Autoportret” z 1942 roku reklamował wtedy wystawę „Queer British Art” w Tate Britain. Stały kontakt wzrokowy Gluck wymuszał/a w metrze, na całej długości Oxford Street i Knightsbridge, na wszystkich piętrach księgarni Foyles, gdzie wreszcie zrozumiałem, że Gluck wcale nie był/a wściekły/a, miał/a po prostu dość. Zmęczył/a się walką o prawo do mówienia prawdy o sobie.
W szkole artystycznej Hannah Gluckstein – panna, kobieta, rodzaj żeński – staje się Gluck
W papierach jest Hannah Gluckstein, najstarszym dzieckiem właścicieli imperium cateringowego Lyons. Jej rodzice dokarmiają bogaty Londyn, na Piccadilly w 1894 roku otworzyli pierwszą herbaciarnię, do której kobiety mogą wejść same, obsługiwane są, jakby to była normalna rzecz, a nie rewolucja obyczajowa. Dopóki Hannah musi, nosi koronki i jedwabie, ubierają ją na biało. Uwadze rodziców nie uchodzi jednak, że twarz ma nieobecną i napiętą, jakby nieustannie walczyła z grymasem obrzydzenia. Plan przewiduje, że raczej prędzej niż później zostanie wydana za mąż za kogoś z tej samej klasy, pewnie statecznego i nudnego. Przy kimś takim wyrośnie i skończą się głupoty. Ale zgodę, by studiować w St. John’s Wood Art School, dostaje i dlatego przepada. W szkole przestaje być Hannah, panną, kobietą, formą osobową i rodzajem, staje się Gluck i kropka. U krawca zamawia garderobę, która na początku jest kompromisem, wkrótce jednak przestaje z konwencjami negocjować. W pierwszych miesiącach bycia prawdziwym ja Gluck przypomina katolickiego księdza, potem jest filmowym amantem. Robi sobie profesjonalne sesje u fotografów, którzy specjalizują się w portretach nowoczesnych mężczyzn, ma charyzmę, kamera to kocha. Wpada w oko redaktorkom z „Vogue’a” i „Tatlera”. Kogoś takiego trzeba czytelniczkom pokazać, niech biorą przykład. Berlin, Paryż i Londyn akurat lansują styl na chłopczycę: krótkie włosy, białe koszule, muszki, wyjściowe marynarki, spodnie, brak biżuterii. Dziesięć lat przed premierą „Błękitnego anioła” Gluck wygląda, jakby grał/grała tam główną rolę. Kinem interesuje się o tyle, o ile, maluje obrazy. Nie obchodzą go/ją szkoły, style, nurty, wpływy, nie chce być częścią czegoś większego, nie potrzebuje aprobaty i pochwał, problemów z samooceną ewidentnie nie stwierdzono.
Gluck maluje to, co odbija się w oczach kobiet, w których akurat się zakochał/a
Pierwszą wystawę Gluck organizuje w 1926 roku The Fine Art Society przy New Bond Street, instytucja programowo do przodu, ale zakumplowana z elitami. Publiczność jest zachwycona „Przed wyścigami” – w ośmiu dziesiątych bezchmurne niebo, w lewym dolnym rogu trzy konie, trzej dżokeje, garstka kibiców w weekendowych strojach. Portret aktora Ernesta Thesigera też się podoba, tym bardziej że wszyscy już wiedzą, że Thesiger lubi się przebierać i zakochuje nie w tych, co trzeba. Ale skoro jest artystą, to w sumie na tym polega jego praca. Rozrywki publiczności dostarcza? Dostarcza! Jeżeli chodzi o Gluck, nikt nie potrafi rozstrzygnąć, czy jej styl to moda, maniera, czy może coś, o czym nie wypada rozmawiać przed podaniem deserów. Sypia z kobietami, ale czy to zbrodnia? Kodeks karny ściga nieheteronormatywnych mężczyzn, natomiast nieheteronormatywnych kobiet nie zauważa. Aż tak nierozważne być nie potrafią – to kwestia biologii i IQ. Za ten wyrok nie muszą nikomu dziękować.
Gluck maluje to, co odbija się w oczach kobiet, w których akurat się zakochał/a. Craig zna ze studiów, razem były w kobiecej komunie w Kornwalii, postimpresjonistyczny epizod w życiu i twórczości obu/obojga. W Londynie przez kilka miesięcy liczy się tylko Sybille, dziennikarka prasowa, specjalizacja: sport i procesy sądowe. Gluck maluje wtedy mecze bokserskie i sale rozpraw. Gdy do jego/jej pracowni w Hampstead ktoś przesyła bukiet kwiatów wielkości kredensu, koniecznie chce poznać autorkę tego arcydzieła. Florystka Constance Spry to pierwsza celebrytka, z którą ma głośny w pewnych kręgach romans. Constance ryzykuje dwa razy więcej, bo oficjalnie jest żoną, nikt nie wie, że z młodszym mężczyzną żyje „na kartę rowerową”. Gdyby się wydało, raczej skończyłyby się zamówienia z pałaców Buckingham, Kensington, St. James’s i Clarence House. W 1930 roku zaczynają się rodzinne kwasy. Młodszy brat, dziedzic fortuny Glucksteinów, usiłuje Gluck „wyprostować”. Stosuje delikatną perswazję i głupi szantaż, grozi przycięciem budżetu, śmie sugerować, że z domu do pracowni można się dostać innym środkiem transportu niż limuzyna prowadzona przez szofera. Pokojówki w domu malarza/malarki starają się oszczędzać, ale nie jest łatwo. Jeżeli na świeżo wyprasowanej koszuli Gluck dostrzeże drobną fałdę lub rysę, rzecz nadaje się do prania.
Od początku XX wieku świat pędzi do przodu, w tyle zostawia to, czego się wstydzi lub co może postęp opóźniać. W Anglii seksuologia jest dyscypliną nową, nieśmiałą i przez to momentami komiczną, nie posługuje się terminami „gej” czy „lesbijka”, zadowala się teorią o „odwróconej seksualności”. W przypadku pań objawy to: palenie papierosów, patologiczna awersja do robótek ręcznych, gwizdanie. W 1928 roku tsunami emocji wywołuje „Studnia samotności”, powieść Radclyffe Hall o miłości kobiety do kobiet. Redaktor naczelny „Sunday Express” poświęca książce wstępniak. Pisze, że własnym dzieciom prędzej poda doustnie kwas pruski, niż pozwoli im „to coś” przeczytać. Kwas zabija tylko ciała, „to coś” niszczy dusze. Tekst kończy się postulatem, by cały nakład spalić, kilku parlamentarzystów jest za. W latach 80. „Studnia samotności” wraca w popularnej serii wzgardzonych klasyków. Za późno, fatalnie się zestarzała, jedyną mocną stroną jest okładka z reprodukcja „Medalionu (Ty/My)” z 1937 roku. Dyrektor artystyczny serii myślał, że to podwójny autoportret Gluck, z przodu surowa prawda, z tyłu alter ego w pełnym makijażu i prosto od fryzjera, aż tak dobrze umiał/a się zamaskować?
Gluck maluje „Autoportret” po rozstaniu z wielką miłością
Ponieważ Constans Spry zna w Londynie wszystkich, których warto znać, Gluck na jej kontaktach kwitnie. Po serii bukietów znów portretuje damy z wyższych sfer, bardzo dobrze ubrane i sparaliżowane konwenansami. W pracowni chwilami pozwalają sobie na więcej, ale potem mają wyrzuty sumienia i cienka nić łącząca bohemę z high life’em pęka. Nesta Obermer jest inna. Zna wszystkie modne tańce i słówka, ma prawo jazdy, szybki samochód i licencję pilota, jest ozdobą przyjęć i balów, prawdziwy diament, perła, gwiazda polarna. Nesta to Amerykanka, żona stetryczałego milionera, energiczna, hop siup do przodu. Gluck nie potrafi się w niej normalnie zakochać, Gluck traci dla Nesty głowę. Podróżują po świecie, latem Tunezja, zimą szwajcarskie Alpy, wydeptują miękkie dywany w apartamentach ekskluzywnych hoteli i parkiety sal balowych. W tańcu Gluck prowadzi, chociaż Nesta to dorodny egzemplarz człowieka, okaz zdrowia, kilka galonów sił witalnych. Jeśli przez chwilę nie są razem, Gluck pisze długie listy, zaczyna od słów: „moja żono, moja miłości, mój ideale”. Planuje życie razem: dom na wsi, najlepiej w hrabstwie Sussex, bo nie za daleko od Londynu, ale żadnego udawania, że to przyjaźń z epizodami szaleństwa. Marzenie spełni się w połowie, Gluck na wieś wyprowadzi się solo. Nesta lubi być tematem plotek, ale nie skandalu, bo ten mógłby ją odciąć od żyły złota. Aż takiego ryzyka żadna miłość nie jest warta. Twarz, którą Gluck pokazuje w autoportrecie z 1942 roku, należy do osoby totalnie rozczarowanej, załamanej, bez nadziei. Cały jej świat się posypał, nawet jeśli wygrzebie się z depresji, to za późno, żeby po raz kolejny próbować.
Na Neście życie się jednak nie kończy. Są inne kobiety, nowe obrazy, ale mniej, rzadziej, na marginesie. Gluck przypomina o sobie wystawą w 1973 roku, w tej samej galerii co zawsze, znowu sukces, tym razem ostatni. Rok przed śmiercią muzeum w Brighton obdarowuje kolekcją rzeczy osobistych, w tym garderoby. Kuratorzy robią w archiwum miejsce na garnitury, smokingi, spodziewają się pudeł z fedorami i sterty jedwabnych krawatów. Zamiast tego dostają sukienki, przegląd trendów od lat 20. do 70., wszystko, co zostało po kobietach, które Gluck kocha. Z tego też chce być zapamiętana/zapamiętany – to część twórczości, dorobek życia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.