Film, który zdobył nagrodę publiczności na festiwalu Sundance, opowiada o dojrzałej kobiecie, która uwodzi nastoletniego pasierba. Subtelność obrazowania ewolucji ofiary w oprawcę zmienia historię bliską sensacji z tabloidu w kino ciężkiego kalibru.
Ponad 60 lat po premierze opowiadająca o pedofilii „Lolita” Vladimira Nabokova wciąż funkcjonuje w powszechnej świadomości jako erotyczna fantazja. Niepoprawna, ale atrakcyjna. Zapisana nie tylko w historii literatury, lecz także w języku dzięki słowu „nimfetka”. Do dziś chętnie używanemu na określenie dziewczynki zbyt młodej, by móc ją postrzegać jako obiekt seksualny, ale rozbudzającej już żądzę. Ponoć jeden z wydawców sugerował Nabokovowi, że jeśli chce uniknąć skandalu, powinien z Lolity uczynić chłopca. Do takiego odwrócenia dochodzi w filmie „Królowa Kier” May el-Toukhy. Uwodzi macocha, uwodzony jest pasierb. Ale choć duńsko-egipska reżyserka sięga po chętnie podejmowany wątek zakazanego romansu, ubiera go w całkiem inny niż Nabokov kostium.
Anne (Trine Dyrholm) jest dobrze sytuowaną prawniczką. I atrakcyjną kobietą. Z mężem, przystojnym lekarzem, Szwedem Peterem (Magnus Krepper), łączy ją dojrzała relacja. Para nie zazdrości sobie sukcesów, szanuje też odrębną przestrzeń. W przypominającym plan filmu designerskim domu ze stali i szkła dorastają ich córki bliźniaczki. Mimo sporego obłożenia pracą Anne i Peter znajdują czas i energię na wydarzenia towarzyskie i kulturalne. A do tego bohaterka specjalizuje się w wymagającej ogromnej empatii dziedzinie prawa: pracuje z nieletnimi ofiarami molestowania seksualnego i przemocy, pomaga wskazać i ukarać ich oprawców. Anne mogłaby być bohaterką z okładki kolorowego magazynu. Ale to film, więc od początku wiadomo, że pozory muszą mylić.
W jednej ze scen Anne przekonuje swoją klientkę, ofiarę gwałtu na randce, że „może uprawiać seks z kim chce i ile razy chce”. Mówi to dziewczynie, którą obrońca oprawcy chce wpędzić w poczucie wstydu. Zasugerować, że aktywne życie seksualne i brak monogamii czynią z kobiety „zawsze dostępną”, odbierają prawo do decydowania, czy ma ochotę na seks. Anne chce dać klientce siłę do postawienia się slutshamingowi. W kontaktach z ofiarami bohaterka jest wrażliwa, a w walce z ich oprawcami – bezkompromisowa i bezlitosna. Jednak jej rada nie zawsze się sprawdza. Na pewno nie wtedy, gdy chodzi o stosunek z własnym pasierbem.
W domu Anne i Petera pojawia się Gustav (Gustav Lindh), syn Petera z pierwszego małżeństwa. Chłopak został wyrzucony ze szkoły. Jego matka uznała, że wyprowadzka ze Szwecji do Danii będzie dobrym pomysłem. Od razu czuć, że zbuntowany, nieuznający autorytetu 17-latek nie pasuje do tego idealnego świata. Anne boi się wpływu, jaki chłopak może mieć na dziewczynki, podejrzewa też Gustava o kradzież. Można odnieść wrażenie, że się go wręcz boi. Jednak stopniowo, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, między nim a Anne pojawia się erotyczne napięcie. Zamiast natychmiast uciąć temat, kobieta coraz głębiej wchodzi w niedozwoloną relację, stawiając na szali wszystko, co do tej pory budowało świat jej i jej bliskich.
Autorka „Królowej…” bierze na warsztat chętnie podejmowany przez kulturę wątek. I obraca go w dłoniach tak długo, aż wyrzeźbi nowy, zaskakujący kształt. El-Toukhy unika klisz. Już sama zamiana ról – postawienie w roli drapieżnika kobiety, i to takiej, którą da się lubić – każe widzowi zastanowić się nad własnymi schematami poznawczymi. Łatwo zobaczyć w Gustavie burzyciela domowego miru. Do ostatniej chwili nie chcemy zobaczyć tego, co powinno być oczywiste od pierwszego pocałunku, jakim obdarza go Anne. Nie, Gustav nie ma 12 lat jak Dolores Haze. Jest rosłym, zbuntowanym i aktywnym seksualnie nastolatkiem. Ale to nie czyni jego relacji z Anne ani odrobinę bardziej akceptowalną. Dorosła kobieta w pozycji władzy – od przewagi ekonomicznej po psychiczną – wykorzystuje trapionego rozterkami dorastania chłopaka z ogromnym deficytem rodzicielskiej miłości. Dzieciaka, który właśnie, być może po raz pierwszy od dawna, pozwolił sobie minimalnie się otworzyć, bo w domu ojca dostrzegł miejsce, które i dla niego mogłoby się stać domem. El-Toukhy doskonale operuje obrazem. Wie, jak pokazywać opisywane wydarzenia, by wpłynąć na emocje widza. Od niepokoju, przez ekscytację, po uderzający dyskomfort i wściekłość, „Królowa Kier”, choć chłodna i stonowana, pełna jest zaskakujących wiraży. Jeśli reżyserka jest na tej trasie pilotem, to kierowcą będzie Trine Dyrholm („W lepszym świecie”, „Komuna”). Aktorka kameleon, odważna, mocna, kradnąca ekranową przestrzeń niczym wytrawny złodziej. Bez niej Anne nie byłaby tak wielowarstwową postacią. A to jej zniuansowanie czyni świat „Królowej…” tak fascynującym.
Czytałam teksty kolegów, w których u źródeł zakazanego romansu dostrzegano wypalenie związku Anne i Petera. Nie widzę tego ani nie czuję, co więcej, takie uzasadnienie wydaje mi się niesprawiedliwym uproszczeniem. El-Toukhy dość wcześnie sugeruje, że dla Anne wątek przemocy seksualnej jest ważny nieprzypadkowo. Sama w dzieciństwie doświadczyła molestowania. Szczegółów nie znamy. Reżyserka celowo zbacza z seksownej, ale mało gustownej ścieżki Adriana Lyne’a („9 i 1/2 tygodnia”, „Niewierna”), by skręcić w stronę Bergmana. Przygląda się niezbadanym ścieżkom traumy dziedziczonej z pokolenia na pokolenie. Pokazuje, że raz wlana w rodzinę trucizna nigdy nie znika do końca, wręcz przeciwnie – krąży w żyłach. Kiedy w jednej ze scen Anne domaga się od męża ostrzejszego seksu, próbuje go sprowokować, by ją uderzył, widz ma pełne prawo pomyśleć, że po prostu to lubi. Ale równie prawdopodobne jest to, że szuka kary za swoje występki, a tylko na tym najbardziej atawistycznym poziomie potrafi to wyrazić. Wyżej wzniosła szczelny mur, by móc odgrodzić się od świata, który niegdyś ją skrzywdził. Subtelność obrazowania ewolucji ofiary w oprawcę zmienia historię bliską sensacji z tabloidu w kino ciężkiego kalibru. Reżyserka tworzy pogłębione studium rodziny. Faworyt publiczności tegorocznego festiwalu Sundance, nawet jeśli podnieca, to zaraz potem serwuje zimny prysznic. Tak niepokojącego filmu nie było od dawna.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.