O kryształowych czaszkach, które podobno mogą chronić przed nowotworami, szamańskich bębnach i ceremonialnym kakao wiele osób usłyszało po raz pierwszy wtedy, gdy pod koniec lipca 2022 roku Telewizja Polska pokazała program z „terapeutką uzdrowień dźwiękiem”. Rzeczy te to jednak nowość nie dla wszystkich – wiosną na warszawskich targach rękodzieła ustawiała się po nie kolejka. O tym, skąd biorą się coraz powszechniejsza wiara w magiczną moc przedmiotów oraz popularność trenerów, którzy pomogą „zamanifestować cuda w życiu codziennym”, rozmawiamy z psycholożką Dorotą Mintą i Mayą Ori, która zajmuje się coachingiem.
Mówi się, że wyrzeźbiona w jadeicie czaszka „wspomaga leczenie cukrzycy”. Z howlitu – uodparnia na agresję innych, a przed nowotworami może chronić ta z zielonego kamienia yunnan – zachęcają opisy produktów w internetowym sklepie wzbudzającej kontrowersje ekspertki od „totalnej biologii”. Skutecznie, bo choć kosztują nawet 1199 zł, wiele z nich jest wyprzedanych. Ozdoba na ścianę nazywana „Drzewo życia”, która jest sprzedawana na platformach typu Etsy.com, ma zabezpieczać przed złem. Z kolei „ceremonialne kakao” – jeśli wierzyć tym, którzy je oferują – otwiera serce, cokolwiek to znaczy. Modna jest też biała szałwia – influencerki okadzają nią siebie i swoje domy, żeby pozbyć się negatywnej energii.
W ostatnich latach wyraźnie wzrosła fascynacja gadżetami, które kiedyś kojarzyły się z ruchem New Age. Mówi się, że dziś to rynek, który przynosi gigantyczne dochody, nie ma jednak wiarygodnych danych, które pokazywałyby, jak duża jest skala tego zjawiska. Najciekawsze jest jednak to, dlaczego obecnie tak wiele osób jest skłonnych uwierzyć, że chodzenie boso po rozżarzonych węglach – co kiedyś było tylko jedną z zabaw podczas zakrapianych alkoholem biesiad przy ognisku – to skuteczna metoda poszukiwania wewnętrznej mocy, że do fryzjera powinno się chodzić zgodnie z kalendarzem księżycowym, a po trudnych przeżyciach woli okadzić się białą szałwią lub palo santo, zamiast pójść na terapię lub porozmawiać z bliskimi osobami.
Rytuały, które rozwiążą za nas problemy
– To wszystko kusi, ponieważ ma w sobie pierwiastek magii i obiecuje, że trudne sprawy zostaną załatwione za nas – mówi psycholożka i psychoterapeutka Dorota Minta, która od dawna obserwuje rosnące zainteresowanie takimi „rozwiązaniami”. – W przeciwieństwie do terapii, która wymaga od nas podjęcia pewnego wysiłku, autorefleksji i analizy, tutaj wszystko odbywa się łatwo i przyjemnie. Nie musimy zajmować się naszymi problemami – ktoś inny bierze za nie odpowiedzialność. Naszym zadaniem jest wypić ceremonialne kakao, okadzić się palo santo i wierzyć, że wszystko się zmieni – wyjaśnia.
Jak tłumaczy psycholożka, wiele osób nadal wierzy w magię tak, jak inni wierzą w UFO czy w teorie spiskowe wokół koronawirusa i szczepionek na covid. – Staliśmy się ofiarami współczesnej cywilizacji. Każdego dnia jesteśmy bombardowani mnóstwem informacji, przy czym większość z nas nie potrafi nimi zarządzać ani ich selekcjonować. Magiczna czaszka nie zmusza do analizowania czy sprawdzania czegokolwiek w siedmiu źródłach. A ponieważ lubimy też chodzić na skróty, chcemy dostać wszystko „już”. Tymczasem żałobę trzeba przeżyć, traumę przepracować, a rozstanie przepłakać i przeanalizować. I czasem trwa to miesiące, a nawet lata – mówi Minta.
Maya Ori, która od siedmiu lat zajmuje się coachingiem, zauważa z kolei: – Jesteśmy w procesie wzrostu świadomości, a za tym idzie wzrost ciekawości i otwartości na obszary spoza „szkiełka i oka”. Jako cywilizacja jesteśmy na etapie poszukiwań. To, co stare, przestaje funkcjonować. To, co nowe, jest jeszcze nieznane. A ponieważ mamy dostęp do wszystkiego, to próbujemy wszystkiego. Trochę po omacku szukamy tego, co pomoże nam dostosować się do tej nowej rzeczywistości.
Szamani radości wkraczają do gry (o pieniądze)
Ezoteryczne gadżety to nie wszystko. W ostatnich latach media społecznościowe odnotowały prawdziwy wysyp coachów, soul coachów i healerów. Zainteresowane rozwojem duchowym osoby mają dziś do wyboru kursy u „coachów transformacyjnych”, „szamanów radości”, „trenerów radykalnego wybaczania”, a nawet „kreatorów rzeczywistości poprzez tworzenie nowych wibracji”. Z ich pomocą można m.in. „obudzić swój naturalny stan radości”, „otworzyć przestrzeń percepcji” czy „zamanifestować cuda w życiu codziennym”.
– Dziś coachowie są od wszystkiego: od skóry, stylu, seksu… Plus tego jest taki, że można znaleźć wsparcie w bardzo konkretnym obszarze. Minus – że trudno wyłapać, kto jest w tym profesjonalny i nie robi tego wyłącznie dla pieniędzy. Z coachingiem przyszły pieniądze – jak ze wszystkim, czym interesują się ludzie. W dzisiejszych czasach wystarczy założyć profil na Instagramie, nazwać się coachem i na tym zarabiać – mówi Maya Ori.
Kiedy ona zainteresowała się coachingiem, w Stanach Zjednoczonych był on drugą najprężniej rozwijającą się branżą po technologii. – To, co w Polsce dziś jest nowością, to nic innego jak trend, który dotarł do nas zza oceanu z opóźnieniem – zauważa Maya Ori. Jej zdaniem potrzeba samorozwoju pojawia się wtedy, gdy zaspokoimy swoje najbardziej podstawowe potrzeby. – Kiedy mamy rodzinę, dom, kota, psa i stać nas na wakacje all-inclusive, dochodzimy do momentu, że niby mamy wszystko, a jednak jesteśmy niespełnieni, nienasyceni. Wtedy zaczynamy dociekać, czego nam brakuje. Niektórzy idą na terapię, ale prawda jest taka, że ci, którzy na nią chodzą, nadal są stygmatyzowani: „Chodzisz do psychoterapeuty? Coś jest z tobą nie tak!”. Coaching jest dobrą alternatywą, bo pozwala powiedzieć: „Nie mam problemów, chcę się rozwijać. Jestem tu, gdzie jestem, a chcę być w innym miejscu, więc potrzebuję coacha, żeby tam dojść” – mówi Maya Ori.
Sceptycznie do „magicznych” praktyk nastawiona jest psycholożka Dorota Minta. – W większości przypadków działa to na ludzi w kryzysie, chorych, po rozstaniach, poturbowanych przez życie. Osoby, które przeżywają trudności, są osłabione, a więc łatwiej wchodzą w uzależnienia – mówi Minta i dodaje: – Działanie tych, którzy nazywają się coachami, choć nie mają do tego stosownych uprawnień, polega na obiecywaniu tego, czego nie daje religia, czyli duchowości i wyjątkowości. Kościół przestał działać na emocje, więc na jego miejsce wchodzą ludzie, którzy cynicznie robią biznes na tych, którzy mają poczucie, że ich życie jest nudne. Kiedy nagle słyszą, że będą robić coś ciekawego, a przede wszystkim dostaną dostęp do unikalnego świata lub do wiedzy, do której nikt nie ma dostępu, nie potrafią się temu oprzeć.
Rzeczywiście, ceny kursów mogą przyprawić o zawrót głowy. „Budzenie w sobie wewnętrznej boskiej mocy” kosztuje „tylko” 250 zł, ale już trzydniowe warsztaty „łączenia się z wewnętrzną złością” – 2500 zł. Program „aktywowania wewnętrznej nadziei i mocy” to wydatek ponad 42 tys. zł. U Mai Ori sesje coachingowe zaczynają się od 79 euro, ale w jej ofercie jest też program, który trwa rok i za który trzeba zapłacić 13 tys. euro. Za tę kwotę otrzymuje się m.in. indywidualne sesje, 24 spotkania na Zoomie, dostęp do tajnej grupy wsparcia na Facebooku, trzy weekendowe eventy na żywo. Ktoś powie, że to dużo. Inny, że przecież w dzisiejszych czasach wiedza to towar jak wszystkie inne i każdy ma prawo sam decydować, jaką wartość dodaną przyniesie mu taki zakup. – Zamiast zabraniać ludziom dostępu do kursów, warto uczyć potencjalnych klientów, żeby dobrze wybierali coacha, mentora, przewodnika czy uzdrowiciela. Robienie polowania na czarownice i mówienie, że rytuał kakao czy siedzenie w kręgu kobiet są złe, jest błędem. W pewnych sytuacjach rytuały są bardzo wspierające. Trzeba tylko edukować ludzi, jak selekcjonować to, co jest dla nich dobre. Bo tak jak są terapeuci i wybitni, i beznadziejni, tak samo jest z coachami – przekonuje Maya Ori.
Szałwia nie zastąpi lekarza
Nie ma nic złego w chęci zmiany swojego życia, potrzebie rozwoju duchowego czy szukaniu wsparcia u innych. Od wieków wiadomo też, że medytacja pomaga się wyciszyć, układanie mandali uczy koncentracji, a zapachy, np. kadzideł, mogą wpływać na nasze samopoczucie. Zainteresowanie medycyną naturalną też nie jest niczym nowym. Lekarka Ewa Stawiarska, która prowadzi na Instagramie profil @doktorka_od_7_boleści, przypomina, że medycyna, jaką znamy dzisiaj, miała swoje początki w medycynie naturalnej, a wiele substancji leczniczych zostało odkrytych dzięki ich obecności w różnych roślinach czy produktach pochodzenia zwierzęcego. – Nie ulega wątpliwości, że naturalne produkty mogą mieć wpływ na nasze zdrowie – zarówno pozytywny, jak i negatywny, niestety często pomijany, bo przecież coś, co jest naturalne, nie powinno być szkodliwe – mówi.
Pytanie jednak, dlaczego wiele osób bardziej wierzy w magiczną moc białej szałwii, rytualnego kakao czy czaszki z AliExpress niż w medycynę i badania profilaktyczne. Czy chwytają się wszystkiego, bo nadzieja umiera ostatnia? – Ludzka psychika jest bardzo ważna w procesie terapeutycznym – dowiedli tego naukowcy badający efekt placebo – przyznaje Ewa Stawiarska. – Czasami przekonanie o przyjmowaniu substancji leczniczej powoduje pozytywny wpływ na objawy choroby, nie jest to jednak metoda lecznicza, ale raczej zjawisko psychologiczne. Oczywiście można to wykorzystać na korzyść pacjenta, ale dotyczy to tylko takich substancji i metod, które nie są w stanie choremu zaszkodzić. Nie wtedy, gdy pacjent, np. zamiast podejmować leczenie o udowodnionej skuteczności, dajmy na to, chemioterapię w przypadku nowotworu, decyduje się na kupienie czaszek z AliExpress (lub ich droższych odpowiedników od influencerów) albo stosuje napary ziołowe czy akupunkturę, które mogą jedynie, w odpowiednich warunkach, wspomagać konwencjonalne leczenie.
Klątwa niewiedzy: Polska na szarym końcu Unii Europejskiej
Być może odpowiedzią na pytanie, dlaczego wiele osób tak chętnie wierzy w praktyki magiczne, jest przygotowany w ubiegłym roku na zlecenie Komisji Europejskiej raport „Wiedza i postawy obywateli Europy wobec nauki i technologii”, który miał pokazać stosunek do nauk ścisłych mieszkańców poszczególnych państw unijnych. Polska zajęła w nim 5. miejsce… od końca (na 27 państw członkowskich). Wynika z niego, że 3 na 10 Polaków nie wierzy w teorię ewolucji Darwina, 40 proc. myśli, że wirusy zostały wyprodukowane w laboratoriach, by kontrolować naszą wolność, a prawie 30 proc. zgodziło się z tezą, że „pierwsi ludzie żyli w tym samym czasie, co dinozaury” (14 proc. w ogóle nie potrafiło odpowiedzieć na pytanie). Jeśli więc nowymi odkryciami naukowymi „bardzo zainteresowanych” jest tylko 14 proc. Polaków (w innych krajach średnio 33 proc.), to trudno się spodziewać, że będziemy wierzyć autorytetom w dziedzinie nauki lub medycyny.
Jeśli pominiemy całą tę magiczną otoczkę, w tym, co mówią instagramowe trenerki lepszego życia, można znaleźć wartościowe informacje. Jak choćby ta od jednej z soul coachek, która zachęca, by podtrzymywać relacje z innymi kobietami. Bez narzekania, plotkowania i obmawiania innych, ale z jakościowo spędzonym wspólnie czasem – czy to na zakupach, spacerze w lesie, czy przy dobrej kawie. Akurat w tym przypadku trudno nie przyznać jej racji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.