Film „Priscilla, królowa pustyni” z 1994 roku w reżyserii Stephana Elliotta po 30 latach od premiery doczeka się kontynuacji. Jak australijska produkcja o dragu stała się kultowa?
– Dwoje to para, troje – imprezka – tak Adam tłumaczy Bernadette, dlaczego jest jej i Tickowi. potrzebny, wręcz niezbędny do życia. Razem ruszają zdezelowanym autobusem z Sydney do Alice Springs, czyli z cywilizacji na odludzie, chociaż z luksusowym hotelem i kasynem. Zadanie: zapewnić hazardzistom rozrywkę na poziomie, zderzyć się z łatwymi do przewidzenia prowincjonalnymi fobiami oraz szokującymi aktami tolerancji. Tick przy okazji pozałatwia parę zaległości natury osobistej. Zresztą nie on jeden, dla Bernadette i Adama to też jest wyprawa w głąb kontynentu oraz samych siebie – ona straciła życiowego partnera, on dłużej nie powinien być aż tak rozrywkowy. Między życiem a pracą przydaje się wyraźna linia demarkacyjna z okopami po obu stronach.
Klasyk „Priscilla, królowa pustyni” z 1994 roku opowiada o drag queens przemierzających Australię w poszukiwaniu siebie
Branża, w której działają Tick, Adam i Bernadette, to oczywiście show biznes, sekcja drag, dziś mainstream (dziękujemy ci, najdroższy RuPaulu), ale w latach 90. – wciąż nisza. Na scenie Tick nazywa się Mitzi Del Bra, a Adam to Felicia Jollygoodfellow. Bernadette, najbardziej z tercetu doświadczona i utytułowana, trochę nagina reguły gry. W młodości była legendą, ale teraz jest transkobietą na diecie z pigułek hormonalnych, teoretycznie nie ma więc już prawa do miana drag queen. Chociaż z drugiej strony wspomniany już RuPaul twierdzi, że każdy z nas rodzi się nagi, a wszystko, co potem na siebie zakładamy, to drag. Gdy wredny Adam przypomina Bernadette, jak nazywała się przed tranzycją, weteranka rozrywki się gniewa. Nikt nie lubi, gdy wypomina mu się przeszłość, na którą miało się wpływ minimalny lub żaden.
W ten film nie wierzył prawie nikt. Z zagrania w nim wycofali się Tony Curtis, Colin Firth, Rupert Everett, Michael Hutchence i Jason Donovan – agenci szczerze i skutecznie odradzili im udział ze względu na skrajnie wysokie ryzyko zaszufladkowania. Budżet na produkcję to żart, kostiumy trzeba było wyczarować z ciuchów kupionych na wyprzedażach w sieciówkach, orbitujące wokół głowy Mitzi pompony z organdyny to robota rezydentów więzienia w Malabar, warsztat haftów i rękodzieła. Autobus, tytułowa Priscilla, na początku filmu jest srebrny, dopiero potem różowy – scenograf pomalował pół tak, a pół tak, na przemalowywanie w trakcie zdjęć nie było czasu i kasy. Całe szczęście, że plenery w latach 90. były jeszcze za free – Australia wygląda niewiarygodnie, jest wyśnionym tłem do snucia opowieści o wewnętrznej autocenzurze, hamulcach, psychicznych blokadach i najbardziej paraliżującej odmianie strachu. Czy ci, na których nam naprawdę zależy, nie przestaną nas kochać, bo jesteśmy, kim jesteśmy?
Film „Priscilla, królowa pustyni” po 30 latach od premiery doczeka się wreszcie kontynuacji
Kilka razy Priscilla pędzi w stronę budyniowego przesłodzenia – dziecko jest mądrzejsze od dorosłych, żona kibicuje mężowi w przebierankach, dla dobra show poświęca swój strój kąpielowy. Ale spokojnie, to nie Hollywood, tylko solidna australijska robota z Hugo Weavingiem, Guyem Pearce’em i Terence’em Stampem w głównych rolach. Wszyscy trzej pracują właśnie nad drugą częścią „Priscilli”, która od samego początku prosi się o więcej. Stephan Elliott, reżyser i autor scenariusza, zwlekał 30 lat i za cierpliwość samego siebie dziś chwali. Teraz jest dobry czas i odpowiedni klimat, by dokończyć opowieść o granicach wewnętrznego strachu i bezkresach akceptacji. A to, czy w tle zagrają CeCe Peniston, Abba, czy może jednak Billie Eilish – kwestię fundamentalną, być może rozstrzygnie referendum online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.