Znaleziono 0 artykułów
29.12.2024

Kultowa „Szkoła czarownic” z lat 90. opowiada o odkrywaniu wewnętrznej siły

29.12.2024
(Fot. Columbia Pictures/Courtesy Everett Collection)

„Jeśli jesteś kobietą i jeśli odważysz się wejrzeć w samą siebie, przekonasz się, że już jesteś czarownicą” – głosi cytat otwierający książkę „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” Mony Chollet. W swoim eseju autorka, posługując się licznymi odwołaniami do historii i dzieł kultury, przygląda się figurze czarownicy jako narzędziu do wykluczania kobiet ze społeczeństwa. W ostatnich dekadach wiedźmy, czarodziejki i wróżki wróciły do łask, na dobre rozgaszczając się w popkulturowych obrazach. Głośna teen drama „Szkoła czarownic” (1996) przetarła szlak wyemancypowanym nastoletnim czarownicom.

Gdy najważniejszy film w karierze Andrew Fleminga ujrzał światło dzienne, wciąż na palcach jednej ręki można było policzyć niekonwencjonalne reprezentacje czarownic w kinie popularnym. Aż trudno uwierzyć, że do końca lat 80. XX wieku dominował obraz wiedźm jako starych, nienawidzących dzieci kobiet w charakterystycznych, spiczastych kapeluszach („Czarnoksiężnik z krainy Oz”, „Hokus pokus”). Pod koniec wieku można jednak dostrzec wyraźny wzrost popularności filmów, które przyglądały się figurze czarownic w świeży, odbiegający od stereotypu sposób, z „Czarownicami z Eastwick” (1987) i „Sabriną, nastoletnią czarownicą” (1996) na czele. „Szkoła czarownic” („The Craft”) była na tym tle propozycją wyjątkową: wypełniła lukę wśród produkcji skierowanych do młodych kobiet, które niekoniecznie chcą się podporządkować obowiązującym normom. Mrok, zadziorność i unikatowy, czerpiący z gotyckiej estetyki styl uczyniły film tzw. natychmiastowym klasykiem, do którego dobrze wraca się także dziś – mimo tego, że zaproponowana w nim wizja feminizmu niekoniecznie przeszła próbę czasu.

(Fot. Columbia Pictures/Courtesy Everett Collection)

„Jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie zdołaliście spalić”

– pisała Zofia Krawiec na okładce książki „Szepczące w ciemnościach”, serii rozmów ze specjalistkami i specjalistami na temat kulturowego archetypu wiedźmy. Tymi wnuczkami były też na pewno bohaterki „The Craft”. I to w bardzo dosłownym znaczeniu. Gdy po przeprowadzce do Los Angeles Sarah (Robin Tunney) zaczyna edukację w prywatnej szkole katolickiej, jej nietypowe zdolności szybko zostają dostrzeżone przez trzy licealne buntowniczki: Nancy, Bonnie i Rochelle. A tak się składa, że akurat potrzebowały takiej osoby jak ona, aby uzyskać dostęp do sił wszechpotężnego ducha wszechświata, Manona.

Początkowo wszystko układa się świetnie – nastolatki uczą się korzystać ze swoich mocy, wyrównują rachunki z tymi, którzy je gnębili (wciąż w stosunkowo niegroźny sposób), a więź między nimi się zacieśnia. Są odrzutkami, które w swojej grupie wreszcie odnajdują siłę. Wraz z nabywaniem sprawności w rzucaniu magicznych uroków stopniowo tracą kontrolę nad swoimi pragnieniami i zaczynają nadużywać mocy, zaburzając naturalną równowagę w kosmosie. Jak to zwykle w kinie gatunkowym bywa, z czasem ich fantazje obrócą się przeciwko nim, a bohaterki staną przed serią fundamentalnych dylematów.

Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że „Szkoła czarownic” to raczej nieskomplikowana opowieść przeznaczona dla nowej, wciąż w tamtym czasie reprezentacyjnie niezaopiekowanej grupy odbiorczej, składającej się z ambitnych, niezależnych młodych kobiet. Pod wieloma względami faktycznie tak jest. Film Fleminga można traktować jako nietypową dla tamtego momentu w historii kina high school drama o narodzinach kobiecej dojrzałości i odkrywaniu wewnętrznej siły. I to już całkiem sporo, ale myślę, że gdyby „The Craft” zatrzymywał się na powiązaniu emancypacji z nauką czarnej magii, jego czar zostałby stłumiony innymi, często bardziej samoświadomymi propozycjami, które w tamtym czasie coraz częściej pojawiały się w kinie głównego nurtu. „The Craft” miał do zaoferowania widzkom jeszcze więcej: stylistyczne wizjonerstwo i społeczne zaangażowanie. Na marginesie szkolnych dramatów poruszono wiele do dziś tabuizowanych tematów: od problemu znęcania się nad słabszymi przez walkę z depresją i seksizmem po dyskryminację rasową i klasową (Bonnie to jedyna ciemnoskóra dziewczyna w szkole, a Nancy jest wprost nazywana „białym śmieciem”, jak obraźliwe określa się białych obywateli Stanów Zjednoczonych znajdujących się na dole drabiny społecznej).

Natychmiastowy fenomen tytułu zaskoczył samych twórców. – Nagle bycie dziwakiem stało się źródłem siły – miała powiedzieć na temat swoich wrażeń z seansu Zoe Lister-Jones, reżyserka sequelu „The Craft: Dziedzictwo” z 2020 roku. Film Fleminga dowartościowywał kobiety, które nie pasowały (i nie chciały pasować) do schematów. Także pod względem wyborów modowych. Z charakterystycznych dla tamtych czasów winylowych płaszczów, oversize’owych kardiganów zarzuconych na delikatne halki, gotyckich chokerów i biżuterii wykorzystującej sakralne symbole stworzyły stylizacje, które wyznaczyły styl nowoczesnych wiedźm i do dziś wracają w halloweenowych propozycjach outfitów na TikToku. Stroje zaproponowane przez kostiumografkę Deborah Everton umiejętnie miksowały style, śmiało zestawiając wpływy grunge’owej i gotyckiej estetyki z boho. Stylizacje stały się kluczowe dla prezentacji przemiany charakterów bohaterek, rezonując z problemami, z którymi się zmagały, oraz informując o ich miejscu w strukturze społecznej szkoły. Analiza „The Craft” przez pryzmat mody to dziś fascynująca podróż, w której każdy detal ma znaczenie – jak niepozorne, sznurowane buty Nancy, które nawiązują do obuwia noszonego przez czarownice w XVII wieku, gdy odbywały się słynne procesy czarownic z Salem.

(Fot. Columbia Pictures/Courtesy Everett Collection)

Wiedźmy, dziewczyny i inne dziwaczki

„Szkoła czarownic” wydaje się mroczniejsza i okrutniejsza niż wiele współczesnych produkcji. I choć trudno byłoby ją uznać za klasyczny horror, to wiele z sugestywnych obrazów wciąż może wywoływać dreszcz przerażenia. Rozbiega się też w sposobach definiowania kobiecej seksualności i przyjacielskiej solidarności; nieraz ma w tym zakresie słuszną intuicję, ale brak tu kobiecej wrażliwości. Przekonująca idea, że „nie ma czarodziejstwa bez siostrzeństwa” przez moment stanowiła obiecujący punkt wyjścia, jednak scenariusz skręca w inną stronę, do końca opowiadając się po stronie zemsty i wzajemnej wrogości postaci. Ten wewnętrzny system wartości chyba najbardziej odróżnia go od kontynuacji z 2020 roku, rozgrywającej się dwie dekady po zaprezentowanych w filmie wydarzeniach. Wbrew obiegowym opiniom sequel wcale nie jest takim złym filmem. Choć brak mu zadziorności i wizjonerstwa pierwowzoru, do końca stawia na kobiecą solidarność i z empatią przygląda się problemom związanym ze szkodliwymi definicjami męskości. Otwarcie przypomina również, że w byciu wiedźmą „połowa sukcesu to wiara w siebie” – nie moce Manona, nie magiczne księgi, nie horoskopy. A to już myśl w sam raz na nasze czasy.

Joanna Najbor
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Kultowa „Szkoła czarownic” z lat 90. opowiada o odkrywaniu wewnętrznej siły
Proszę czekać..
Zamknij