Znaleziono 0 artykułów
03.02.2025

„Laguna”, pierwszy spektakl choreograficzny TR Warszawa, czerpie z body horroru

03.02.2025
(Fot. Filip Preis)

W swoich pracach Sakowicz flirtował już z różnymi rodzajami tańców (od samby po walca) i gatunków narracji (od thrillera po dramat). Teraz skierował uwagę na horror, by z aktorami TR Warszawa wyruszyć w ciemne zakamarki wyobraźni, w których spotykają się teatr, film i ruch. Wszystko w służbie straszenia ludzkości.

W latach 80. hollywoodzkie kino dało nam błogie zanurzenie w rajskich wodach „Błękitnej laguny” (w towarzystwie zjawiskowej Brooke Shields), dziś nadszedł czas na bagniste odmęty czarnej, mglistej, niepokojącej „Laguny” Pawła Sakowicza. Przyznajcie, że taka sceneria lepiej pasuje do rozedrganych lat 20. XXI w.! Tak też uważa jej twórca – ceniony tancerz i choreograf, który coraz śmielej wchodzi do teatru dramatycznego w roli reżysera. Po pracy w krakowskim Starym Teatrze nad buchającym pożądaniem „Boa” Sakowicz konstruuje w stolicy sceniczny body horror, choreografując ciała aktorskie należące do twórczego zespołu TR Warszawa: Agnieszki Żulewskiej, Natalii Kality, Mateusza Górskiego, Dobromira Dymeckiego, Rafała Maćkowiaka i Sebastiana Pawlaka. Czy raczej – by użyć imion granych przez nich postaci: Debory, Harper, Romana i Normana, Jjana oraz XX-a.

Nie jesteśmy w stanie zrobić filmu hollywoodzkiego czy użyć skomplikowanych efektów specjalnych – mówi Paweł Sakowicz. – Sięgamy więc do ciała, które cały czas się zmienia – męczy się, niszczy, wynaturza i znowu się odnawia.

„Laguna”: Spotkanie w niejasnym miejscu

Punktem wyjścia akcji scenicznej jest tajemnicze Laguna SPA – zasnuty mgłą ekskluzywny kurort, w którym spotykają się bohaterowie w celu jakiegoś przekroczenia, zmierzenia się ze sobą. Nie wiadomo do końca, czym ten rytuał ma być. Nie wiadomo, z czym stamtąd wyjdą. Niewykluczone, że nie wyjdą nigdy albo wyjdą, nie będąc już sobą...

Laguna wydaje się częścią morza, ale nią nie jest – objaśnia tytuł spektaklu Paweł. – W zależności od przypływu albo odpływu, staje się miejscem wodnym albo miejscem suchym, które nagle odsłania piasek, skorupiaki, porzucone śmieci czy inne niespodzianki. Laguna jest niejednoznaczna. Daje wytchnienie, ale też niepokoi.

Dramaturżka spektaklu i stała współpracowniczka choreografa, Anka Herbut, dodaje: – Podoba nam się gra z tym, co z daleka kusi swoją urodą, a w bliższym kontakcie odkrywa bardziej mroczną twarz. To zresztą mechanizm charakterystyczny dla horrorów – masakra przychodzi dopiero po czasie – wtedy, kiedy nie da się jej już uniknąć.

Bo żeby body horror zadziałał, nic nie może zapowiadać nadchodzącego strachu. Wiedzą o tym twórcy tekstów kultury, którymi Sakowicz i Herbut karmili swoją wyobraźnię, przygotowując się do pracy nad spektaklem – trochę Davida Cronenberga, sporo Panosa Cosmatosa, zwłaszcza jego „Za czarną tęczą”, ale też horrorów z lat 50. – by zbliżyć się do tematu.

Anka Herbut: Potwór lęku i odmęty grozy

Twórców fascynuje horror jako klasyczny gatunek, który rządzi się restrykcyjnymi zasadami, jak i jego podgatunki.

Obok body horroru interesuje nas także horror psychologiczny, gdzie zło czy niebezpieczeństwo nie materializuje się pod postacią potwora, ale jest tym, co sami nosimy w sobie lub co majaczy gdzieś na horyzoncie i wprowadza nas w drżenie – mówi dramaturżka. – Zaczynamy więc dialogami, startujemy fabularnie i teatralnie, ale w trakcie opowieści to się zaczyna rozpadać, robić miejsce dla fizyczności i cielesności.

W kontekście horroru ciekawy wydał się twórcom także tekst na temat bagien, który przyniosła na próby rzeźbiarka Iza Tarasewicz, scenografka spektaklu.

Bagno, nieco podobnie jak laguna, jest tymczasową strefą rządzącą się swoimi prawami – przestrzenią tajemnicy, demonów, zjaw i duchów – mówi Paweł.

Obie przestrzenie związane są z wodą. Laguna ma w sobie tę samą, co bagno, zmienną jakość, bo kiedy woda opada, nigdy nie wiadomo, co tam znajdziemy. Może czyjeś zwłoki?

Bagna i mokradła nie są ani stałe, ani płynne. Podobnie jak błoto, które jest u nas ważnym elementem świata scenicznego – wyjaśnia Herbut. – W horrorach z bagien wychodzą potwory, a w body horrorze to materia cielesna może wydać z siebie coś strasznego.

(Fot. Filip Preis​)

Paweł Sakowicz: Choreografie strachu

Dla mnie, jako choreografa i tancerza, w centrum zainteresowań jest ciało, które pozornie jest sprawne, ale każdego dnia pojawiają się w nim jakieś uszczerbki, kontuzje – mówi Paweł. – Dlatego, choć nie przepadam za „Substancją”, temat niedomagającego, zmieniającego się i starzejącego ciała jest dla mnie ważny w tej pracy. Nasza choreografia bada napięcia ciała, ale jest też napięcie budujące się pomiędzy widownią a sceną, bo w końcu to publiczność chcemy przestraszyć!

„Laguna” to kolejna po Starym Teatrze w Krakowie i pierwsza w historii TR Warszawa praca choreograficzna Sakowicza tworzona nie z tancerzami, lecz aktorami dramatycznymi. Dla nich ciało jest oczywistym, lecz niekoniecznie głównym narzędziem w budowaniu postaci scenicznej. Czym ta praca się różni? Jak wygląda?

Przedstawiłem aktorom obszary taneczno-ruchowe, które mnie interesują i bez taryfy ulgowej wrzuciłem ich w mój normalny tryb pracy z tancerkami i tancerzami – opowiada choreograf. – To świetni aktorzy, mają dużą wyobraźnię, ale budowanie choreografii polega bardziej na moich propozycjach, na bazie których improwizujemy. Łączymy różne elementy i konstruujemy z nich całość.

Jak zapowiada, w tym spektaklu pojawi się dużo tekstu jak na pracę choreograficzną, ale wszystko, co będzie mówione, zależy od tego, w jakim stanie znajduje się ciało, albo od tego, co na nie wpływa. Herbut dodaje: – Pracujemy nie tyle z konkretnym stylem, ile z jakościami, które z jednej strony kojarzą się z ciężarem i z grawitacją, z drugiej – z płynnością, terenem wodnistym. Ale też z jakąś nieadekwatną, nagłą reakcją.

Dobromir Dymecki: Ruchu się nie rozumie, ruch się czuje

Co na to wymagające fizycznie i twórczo wyzwanie mówią sami aktorzy? Pytam jednego z nich, Dobromira Dymeckiego, który odpowiada z entuzjazmem: Jeśli o mnie chodzi, uwielbiam to i czekam na takie rzeczy, bo teatr stał się dla mnie przestrzenią eksperymentu, otwarcia. Fabularność i klasyczne budowanie postaci realizuję dziś bardziej w filmie czy serialu. W TR zgłosiłem więc gotowość do projektów, które są ryzykowne – im bardziej w poprzek, tym lepiej!

Przyznaje, że są tego koszta. Ani jego ciało, ani ciała pozostałych uczestników tego projektu nie były gotowe na codzienne wielogodzinne treningi, bliskie wyczynom sportowym.

Wymagają kondycji i dyscypliny, nie jest tak, jak często na próbach w teatrze, gdzie godzinami się głównie gada – mówi Dobromir/Norman. – Od pierwszej próby, po dwóch godzinach występu, już było: przebieramy się i idziemy na podłogę. To kompletnie odmienne podejście, bo ruch nie jest czymś, co możemy w pełni zrozumieć zwłaszcza w klasyczny, przyczynowo-skutkowy sposób. Więcej tu abstrakcji, skojarzeń, czucia, ale też precyzji i rytmu. Zastanawiamy się, czy dochodząc do granic własnego ciała, da się wzbudzić w widzu niepokój, ale też rodzaj oczyszczenia.

Zwłaszcza jeśli chodzi o body horror, dotykający tego, co związane z wykraczaniem poza ciało, z transformacją ciała, z ciałem hybrydalnym, chorym czy poddanym torturom.

A na treningach z Pawłem do tortur niedaleko – śmieje się Dymecki. I opowiada o półgodzinnych ćwiczeniach z tzw. shakingu, czyli wytrząsania całego ciała: – Po czymś takim człowiek nie ma już siły na nic, na początku prób schodziliśmy ze sceny na czworakach. Uwalniały się też nieoczekiwane emocje, puszczały napięcia. Nie zawsze to jest przyjemne, ale warte wysiłku. Tym bardziej że z czasem nabraliśmy kondycji. Wszyscy w obsadzie jesteśmy totalnie wkręceni, bo to odświeżające doświadczenie. Sam proces dał mi tak dużo, że już na poziomie prób mam poczucie spełnienia.

(Fot. Filip Preis​)

Iza Tarasewicz: Między bagnem a luksusową sauną

Za scenografię „Laguny” odpowiada wspomniana wcześniej rzeźbiarka Iza Tarasewicz, która po raz pierwszy projektuje dla teatru. Ponieważ artystka w swojej sztuce często pracuje z metalem czy fragmentami maszyn, także jej teatralna wizja plastyczna oparta została na surowości, prostocie, szczerości materiału.

– W teatrze chciałam zachować to, jaki mam stosunek do materialności w sztuce – mówi artystka. – Bardzo lubię duże formy, więc w tej scenografii są one na tyle duże, na ile pozwalają realia sceny. Nie znoszę podmalowywania, udawania, materiał ma robić swoje i tak też potraktowałam tu blachę. Odmianą jest to, że moje dzieła mają tu być przede wszystkim tłem dla scenicznego dziania się i to było dla mnie szalenie ciekawym wyzwaniem.

Jak mówi, co najmniej raz w tygodniu przyjeżdża na próby z Podlasia, gdzie mieszka, i bardzo ceni sobie to, że zamiast samotnie w pracowni pracuje w twórczej grupie. Ponieważ akcja „Laguny” dzieje się w nieokreślonym uzdrowisku, projektantka skoncentrowała się na stworzeniu takiej przestrzeni, która może to sugerować, lecz niedosłownie. Inspirowały ją wczesne horrory z lat 50. i 60., w których luksus połączony jest z dziwnością materialnych obiektów. Jej leżanki są jak metalowe trumienki albo machiny do tortur wyginające ciała w nienaturalnych pozycjach. Wyspa kuchenna może stać się stołem ofiarnym tajemniczego kultu, wanna – błotnistym bajorem. Całości niepokojącego obrazu dopełnią kostiumy projektu Mileny Liebe i światła Jacqueline Sobiszewski.

Justyna Stasiowska: Najstraszniejszy w horrorze potrafi być dźwięk

Ważnym elementem niepokojącej „Laguny” jest również środowisko dźwiękowe, stworzone przez współpracowniczkę Sakowicza i wielu choreografów, specjalistkę od nieoczywistych efektów akustycznych – Justynę Stasiowską.

Horror to gatunek chyba najbardziej znany pod względem ścieżek muzycznych i sposobów oddziaływania dźwiękiem – uważa Justyna. – Dlatego przy tym spektaklu bardzo wcześnie zaczęłam pracować nad sferą audialną. To dialog z powszechnymi zabiegami kompozytorskimi i sposobami budowania suspensu w horrorze, które każdy widz zna z własnego doświadczenia. Właśnie dźwięk może być tym, co w horrorze paradoksalnie najstraszniejsze. Zwłaszcza kiedy myślę o body horrorze, przypomina mi się, jak w filmie „Audition” Takashiego Miike [polski tytuł to „Gra wstępna – przyp. A.S.] pojawia się scena, w której mamy jedynie ciemny ekran i odgłos piłowania kości. Nawet gdyby to było piłowanie pora, jest to tak zbudowane, że dźwięk całkowicie nas przeraża.

Ścieżki muzyczne tworzone przez Justynę do spektakli często zawierają dźwięki, które kompozytorka pobiera ze świata i transformuje. – Zawsze interesowało mnie, jak dźwięki codzienne nagle zaczynają być czymś innym w spektaklu – wyjaśnia. – Często używałam też dźwięków z horroru w odmiennych konwencjach spektakli. Tutaj pomyślałam, że budowanie atmosfery efektami dźwiękowymi czy brzmieniami samego ciała to za mało; chciałam skupić się również na warstwie stricte muzycznej i melodii, która staje się falą zalewającą daną scenę. Myślałam o przestrzeniach, które nasiąkają danymi dźwiękami, a potem je nagle oddają. Przez to tym razem powstała dość maksymalistyczna ścieżka dźwiękowa, a nie jak zwykle u mnie – jeden dźwięk na pół godziny. Musiałam zmienić swoje przyzwyczajenia.

(Fot. Filip Preis​)

Strachy płynnej nowoczesności

Strach odbywa się tu więc we mgle, w tajemnicy i... różnych cieczach. Wszystko płynie. Nasze ciała składają się w 80 proc. z wody, a w naszych komórkach chlupocze. Do tego te komórki cały czas się odnawiają, więc po jakimś czasie jesteśmy już tak naprawdę innym ciałem. Ciała jako ciecz?

Ciała jako zbiorniki wodne – odpowiada przewrotnie Herbut. – Ciała, które się pocą i łkają. Ale w tej płynności zawiera się też właśnie transformacja, bo to, co płynne i w ruchu, zmienia swój kształt. Jedna z naszych bohaterek mówi w pewnym momencie, że woda nigdy nie jest taka sama, nawet jeżeli wygląda tak samo.

Anka Herbut dorzuca jeszcze klasyczny motyw horroru, czyli tzw. shapeshifting: wampirów, wilkołaków i innych zmiennokształtnych było w popkulturze już sporo, ale nas shapeshifting zainteresował szczególnie w kontekście pracy fizycznej z ciałem.

Co dzieje się z nim, kiedy jest poddawane praktykom ruchowym, które są dla niego wycieńczające, a jednocześnie przynoszą przyjemność? Jak mówi Herbut, jest coś intrygującego w zmianie stanu skupienia ciała, jego gęstości, energii, wibracji.

W tym spektaklu interesują nas ciała, które się męczą, które poddawane są procesom związanym ze starzeniem, zużyciem, byciem poza kontrolą – opowiada Paweł. – A potem ponownie próbują zebrać się do kupy. Temat utraty kontroli, a także w pewnym sensie utraty świadomości, sprawia, że „Laguna” przesiąknięta jest niepokojem. Lękiem, że się tę kontrolę traci.

Słuchając twórców „Laguny”, myślę o tym, że rzeczywistość, w której dziś funkcjonujemy, jest tą Baumanowską płynną nowoczesnością, gdzie wszystko się rozmydla i stale fluktuuje. I samo to jest źródłem naszego nieustannego lęku. Nie możemy się niczego złapać, bo nie ma wokół żadnych stałych punktów odniesienia albo tak szybko się zmieniają, że powoduje to po prostu gigantyczny stres. A z tym wiąże się niepokój i lęk przed nieznanym, do którego już nie damy rady się dostosować. Czyż to nie jest prawdziwy horror naszej epoki?

„Laguna”, premiera 7 lutego w TR Warszawa.

Anna Sańczuk
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. „Laguna”, pierwszy spektakl choreograficzny TR Warszawa, czerpie z body horroru
Proszę czekać..
Zamknij