Znaleziono 0 artykułów
12.10.2019

Love Me Tinder: Najważniejsze dzieje się w realu

(Ilustracja: Izabela Kacprzak)

– Przez długi czas Tinder i Grindr jawiły mi się jako zbiorowisko nieudaczników. Okazało się, że większość użytkowników aplikacji jest po prostu bardzo samotna. Dzięki Grindrowi poznałem miłość, na Tinderze seksprzyjaciół. – Historia kolejnego bohatera naszego cyklu dowodzi, że aplikacje randkowe mają sens. Tylko lepiej pamiętać, że najważniejsze dzieje się między ludźmi.

Zakładałem i Tindera, i Grindra z myślą, by poznać faceta na życie. To był mój główny cel. Do pewnego momentu byłem bardzo wstrzemięźliwy i nie dopuszczałem możliwości, by umówić się z kimś tylko na seks. Potrzebowałem od trzech do pięciu randek, zanim decydowałem się na zbliżenie. Katolickie wychowanie i marzenia o miłości na całe życie skutecznie mnie ograniczały. Tymczasem w życiu nie wszystko układa się zgodnie z naszymi planami.

(Ilustracja: Izabela Kacprzak)

Samotni w mieszkaniu na kredyt

Moim zdaniem większość użytkowników aplikacji jest bardzo samotna i za ich pośrednictwem próbują z samotnością zerwać. Wielu z nich wystarcza samo pisanie, zwłaszcza o seksie. Już ono stanowi dla nich spełnienie. Im więcej i dłużej ktoś pisze, tym bardziej jestem pewny, że ze spotkania nici.

Przez długi czas demonizowałem i Tindera, i Grindra, jawiły mi się jako zbiorowisko nieudaczników. Albo mówiłem, że Grindr jest jak sklep z męskimi ciałami z dostawą do domu. Jednak dzięki niemu miałem superzwiązek, znalazłem znajomych – z jednym chłopakiem byliśmy w kinie, potem pół nocy gadaliśmy o filmach i do dziś mamy kontakt, kolegów, z którymi jeździmy na wakacje, jak również seksprzyjaciół.

Oprócz własnych doświadczeń do zmiany zdania przekonały mnie historie ludzi, którzy dużo pracują i najzwyczajniej nie mają jak i kiedy poznawać nowych osób – czy to na seks, czy po prostu, by znaleźć bliskość, miłość, kogoś do rozmowy czy pójścia na kolację. Spędzamy młodość w pogoni, by komuś – rodzicom, znajomym, sobie samym – coś udowodnić, a po trzydziestce budzimy się samotni w mieszkaniu na kredyt.

Poza tym coraz gorzej nam idzie zawieranie znajomości w realu. Zachłysnęliśmy się szerokopasmowym internetem, bo uważaliśmy, że pogłębi nasze relacje. Było tak do czasu. Dziś, mam wrażenie, boimy się bezpośrednich interakcji. Jeśli pójdzie się do klubu gejowskiego, to każdy stoi z nosem w telefonie, zamiast patrzeć innym ludziom w oczy, podrywać kogoś na żywo. Łatwiej nam napisać za pośrednictwem apki do kogoś, kto jest tuż obok. Może wirtualne odrzucenie mniej nas boli.

(Ilustracja: Izabela Kacprzak)

Miłość jest możliwa

Miałem to szczęście, że za pośrednictwem Grindra poznałem miłość. Doskonale pamiętam pierwsze spotkanie u mnie w domu – przyznam, że nie znoszę chodzić na randki w miejsca publiczne, zwłaszcza te pierwsze, bo wtedy bardziej się spinamy, gramy. Tymczasem mój – jak się okazało – przyszły chłopak zaskoczył mnie pozytywnie, zachowując się tak, jakbyśmy od dawna się znali, była to właściwie kontynuacja naszej grindrowej rozmowy trwającej około tygodnia. Ujął mnie tym, że był prawdziwy, normalny i szczery. Związek skończył się po roku, obaj uznaliśmy, że czas się rozejść. Nie traktuję tego jak porażki. Wciąż uważam, że to była moja druga połówka. Dzięki aplikacji zaznałem miłości i zrozumiałem, że można ją spotkać w każdym momencie życia, na przykład po trzydziestce.

Chemia najważniejsza

Choć Tinder czy Grindr są wciąż popularne, to zauważyłem, że sporo osób poznaje się za pośrednictwem Instagrama. Ktoś polubi zdjęcie naszego znajomego, wchodzimy na jego profil, oglądamy masę zdjęć, Insta Stories i możemy napisać prywatną wiadomość. Znam historie takich romansów.

A jeśli chodzi o moje, to po wspomnianym związku i różnych życiowych doświadczeniach przestałem być tak wstrzemięźliwy. Stwierdziłem, że jestem dorosły, mam potrzeby, a Grindr czy Tinder pomogą mi je zaspokajać. Bo, nie oszukujmy się, masturbacja nie zastąpi nam dotyku drugiej osoby, jej ciepła, oddechu. Myślę też, że szukając seksu w najróżniejszych wariantach, na jedną noc czy kilka, szukamy przede wszystkim bliskości.

To nie zawsze się udaje. Nie zawsze też seks jest satysfakcjonujący. Wszystko zależy od chemii. Kiedy ktoś do ciebie przychodzi, to już działa nie wyobraźnia, tylko zmysły – jest zapach, jest to, jak ktoś się porusza, co i jak mówi, jak dotyka. To wszystko ma znaczenie.

Jeśli nie ma chemii, to seks zwykle trwa pięć minut. Także brak głębszej więzi sprawia, że seks z aplikacji tak zazwyczaj wygląda. Chyba że ktoś działa na nasze zmysły. Wtedy chemia robi swoje. Tak było z moim grindrowym chłopakiem: od razu było między nami seksualne napięcie i czuliśmy, że może się wydarzyć coś więcej niż zwykle w takich okolicznościach.

Przyjemności i eksperymenty

Podobnego rodzaju chemia jest z moimi seksprzyjaciółmi, z którymi wylądowaliśmy w łóżku i mieliśmy trójkąt. Co jakiś czas ta relacja odżywa i jeśli nie jesteśmy w związkach, to spotykamy się, by wspólnie spędzać czas, w tym uprawiać razem seks.

Ta relacja w ogóle jest atrakcyjna, bo nie wchodzimy sobie w życie z butami, nie ma tych wszystkich spraw wiążących się z mieszkaniem razem, są tylko przyjemności. To substytut związku i z mojego doświadczenia wynika, że to się udaje, że nie kończy się miłością jak w amerykańskich komediach. I pozwala na seksualne eksperymenty, bo czujemy się bezpiecznie, bo znamy swoje ciała, mamy do siebie zaufanie. Na pewno nie dałbym sobie związać rąk i nóg oraz zakneblować ust facetowi, któremu nie ufam, którego znam od tygodnia, a na żywo pięć minut.

Spotkania z Grindra czy Tindera to świetna okazja, by poznawać potrzeby różnych ludzi i, co za tym idzie, poszerzać własne horyzonty, rozważyć nowe możliwości i wreszcie ich spróbować, wyjść poza seksualne schematy, przesuwać granice.

Aplikacje randkowe docenia się też, kiedy się podróżuje, bo pozwalają poznać lokalsów, którzy pokażą miasto od ciekawej strony czy zabiorą na domówkę i/lub pójdą z tobą do łóżka – mam kilka takich znajomości z różnych stron świata. Apki pomagają spełniać fantazje takie jak na przykład seks z Latynosem czy seks w miejscu publicznym. W Polsce niekoniecznie jestem na to otwarty.

Znam też historie chłopaków aktywnych, którzy za granicą chcą być pasywni, w nieznanym środowisku postanawiają spróbować czegoś nowego. Można wejść w jakąś rolę, być kimś innym, w seksualnym kontekście, coś à la role playing. Aplikacje pozwalają też zaspokoić ciekawość facetom hetero, jak to jest pójść do łóżka z mężczyzną, i wielu z tego korzysta.

Otwartość większa niż w związkach

Ogromnym plusem relacji nawiązanych przez aplikacje jest to, że można mówić na luzie i otwarcie o seksie, preferencjach, fantazjach. Wychodzić poza ramy, szuflady, stereotypy. Obejrzeć razem porno i się zainspirować, zrobić to, co zobaczyło się na ekranie. Jak masz fetysz, to normalnie o tym mówisz.

I wierzę, że relacja może się zacząć od seksu, zwłaszcza kiedy jest w niej od początku szczerość. A naprawdę fajnie się rozmawia w nieskrępowanej atmosferze o tym, co się lubi, a czego nie, o swoich doświadczeniach, łóżkowych porażkach i sukcesach. Czyli kiedy robi się to, czego ludzie w związkach zwykle unikają, by partner czy partnerka nie wzięli nas za „zboczonych”, by nie było zazdrości o przeszłość i tak dalej.

Na koniec powiedziałbym, że najważniejsze jest to, co się dzieje między ludźmi na żywo i co popycha do przekraczania granic, eksperymentowania. Jednak w obecnych czasach randkowanie przeniosło się do sieci, więc i tam warto zacząć poszukiwania. Ale też obstaję przy tym, że apki są ostoją samotników, którym przynajmniej udaje się spełnić seksmarzenia.

Wysłuchała Paulina Klepacz
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Love Me Tinder: Najważniejsze dzieje się w realu
Proszę czekać..
Zamknij